W drugiej połowie 1918 r. armia niemiecka na froncie zachodnim została zmuszona do coraz szybszego odwrotu, a front bałkański rozpadał się jak domek z kart. 30 września Bułgaria – jako pierwsze z państw centralnych – podpisała zawieszenie broni, co popchnęło generalicję niemiecką do poproszenia Stanów Zjednoczonych o zaprzestanie walk, jako podstawę do porozumienia przedstawiając „14 punktów” prezydenta Wilsona.
Na wiadomość o negocjacjach pomiędzy Berlinem i Waszyngtonem jako jedna z pierwszych zareagowała Rada Regencyjna Królestwa Polskiego. 7 października zapowiedziała stworzenie niepodległego państwa, obejmującego wszystkie ziemie polskie, z dostępem do morza, z polityczną i gospodarczą niezawisłością, jak też terytorialną nienaruszalnością. Było to jawne wypowiedzenie posłuszeństwa okupantom. Nie zareagowali ani Niemcy, ani Austriacy. Polska była już wolna, zarówno formalnie, jak i faktycznie.
Na razie jednak Polska miała kształt wyłącznie Królestwa Polskiego, a i to ograniczającego się do terenów okupacji niemieckiej. Pod koniec miesiąca Rada Regencyjna podjęła kroki zmierzające do podporządkowania sobie również innych polskich ziem. Do Lublina, do stolicy okupacji austriackiej wysłała swoich przedstawicieli, wyposażonych nie tylko w pełnomocnictwa, ale również wspartych podążającym za nimi batalionem Polskiej Siły Zbrojnej. Przedstawiciele Rady Regencyjnej dotarli również do Lwowa i Krakowa, te misje były jednak mniej udane.
W październiku 1918 r. Rada Regencyjna działała całkowicie samodzielnie. Zapowiedziała wybory do sejmu, sformowano nowy rząd – 23 października jego premierem został Józef Świeżyński. Niemcy nie zareagowali. Nie zareagowali również na reformy wojskowe: wprowadzenie nowej roty przysięgi, ogłoszenie poboru rekrutów urodzonych w 1897 r., przyjęcie do służby weteranów polskich korpusów na wschodzie i legionistów. W przeciągu niespełna miesiąca – zanim jeszcze przeprowadzono pobór – stan Polskiej Siły Zbrojnej powiększył się dwukrotnie: 2 listopada służyło w niej 477 oficerów, 1007 podoficerów i 9232 żołnierzy. 28 października mianowano nawet tymczasowego naczelnego wodza Wojska Polskiego – został nim generał Tadeusz Rozwadowski.
Tymczasem nominalny zwierzchnik Polskiej Siły Zbrojnej – i generalny gubernator okupacji niemieckiej generał Hans von Beseler zachowywał bierność. Zgadzał się na większość polskich postulatów, stopniowo ograniczając swoją władzę do bycia zwierzchnikiem niemieckich wojsk okupacyjnych. Niemców w Królestwie Polskim było około 80 000 – większość stanowili urzędnicy i ich rodziny. Niemal połowa spośród nich przebywała w Warszawie. Żołnierze niemieccy wiedzieli, że wojna dobiega końca i chcieli wracać do domów. Generał Beseler wiedział o tym doskonale i zdawał sobie sprawę, że nie zgodzą się, aby siłą spacyfikować Polaków. Jednak żołnierze niemieccy mogli stać się agresywni i brutalni, gdyby uznali, że Polacy zagrażają ich bezpieczeństwu.
Nieco inna sytuacja była w zaborze austriackim. W połowie października Księstwo Cieszyńskie zadeklarowało chęć stania się częścią Polski, a polscy deputowani do parlamentu w Wiedniu ogłosili, że czują się obywatelami Polski, a nie Austrii. 28 października w Krakowie powstała Polska Komisja Likwidacyjna, mająca nie tyle zarządzać dawną Galicją, co zlikwidować jej austriacką administrację – to znaczy przejąć obowiązki, pieczęcie i klucze do kas pancernych. Monarchia Habsburgów zaczęła się zresztą rozsypywać i pod koniec miesiąca niemal wszystkie wchodzące w jej skład narody ogłosiły niepodległość. Fatalny był wymiar wojskowy tego rozpadu: armia austro-węgierska przestała istnieć i rozeszła się do – często dalekich – domów. Pod koniec miesiąca grupy zdemobilizowanych żołnierzy różnych narodowości wędrowały po Lubelszczyźnie, Kielecczyźnie i Małopolsce, swoim zachowaniem sprawiając, że trudno było rozpoznać, czy są zagubionymi rozbitkami dążącymi do domów rodzinnych, czy agresywnymi bandytami rabującymi i gwałcącymi bezbronnych.
Polska stanęła w obliczu całkowitego chaosu. Groźni byli nie tylko maruderzy w austriackich mundurach, ale również swojscy rewolucjoniści. Koniec wojny zapowiadał również koniec starego systemu społecznego. Wśród polskich robotników i chłopów byli tacy, którzy postanowili ten koniec przyspieszyć i samowolnie wymierzyć sprawiedliwość fabrykantom i ziemianom. Doszło do – na całe szczęście niewielu – rabunków i zabójstw. Wreszcie kolejnym niebezpieczeństwem były zwykli przestępcy, którzy zwietrzyli szanse splądrowania opuszczonych magazynów wojskowych, a przy okazji – własności prywatnej. Przestępcy byli tym bardziej groźni, że uzbrojeni w broń masowo porzucaną – czy sprzedawaną – przez żołnierzy austriackich i niemieckich. Broń była zresztą powszechnie dostępna – mieli ją nie tylko maruderzy, nie tylko przestępcy, nie tylko rewolucjoniści, ale również zwykli obywatele lękający się o swoje bezpieczeństwo. W następnych tygodniach sytuacja mogła się tylko pogorszyć: ze wschodu miało nadejść milion zdemobilizowanych niemieckich żołnierzy chcących powrócić do domów, a zaraz za nimi podążali rosyjscy bolszewicy. Ten strach zwykłych ludzi – przed maruderami, rewolucjonistami, kryminalistami, bolszewikami – był istotnym czynnikiem polskiego życia politycznego w końcu 1918 r.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu