Gdy 3 maja 1940 r. na Malcie podniesiono polską banderę na przekazanym PMW przez Brytyjczyków niszczycielu Garland1 (zmieniono tylko skrót z HMS na ORP, a nazwa okrętu pozostała taka sama), polska załoga pod dowództwem kmdr. ppor. Antoniego Doroszkowskiego starała się jak najszybciej poznać i przygotować do działań bojowych nowy okręt, który bardzo się różnił od znanych dotąd polskim marynarzom niszczycieli typu Wicher (zbudowanych na początku lat 30. we Francji) oraz nowocześniejszych typu Grom (zbudowanych kilka lat później w Wielkiej Brytanii). Największe problemy na Garlandzie sprawił polskiej załodze „prezent” pozostawiony przez niedbałych stoczniowców maltańskich. Był to drut, który utkwił w zębatce przekaźnika artyleryjskiego (części dalocelownika, czyli urządzenia kierującego ogniem armat z jednego stanowiska). Powodował on rozrzut salw podczas ćwiczebnych strzelań i minęło trochę czasu, zanim przyczynę problemów odnaleziono wreszcie i usunięto. Mocno (choć niezasłużenie) zepsuło to wcześniej opinię kadrze dowódczej Garlanda i upłynęło trochę czasu, zanim Brytyjczycy nabrali do umiejętności Polaków większego zaufania.
Gdy ORP Garland wreszcie dołączył do sił brytyjskich i rozpoczął akcje na Morzu Śródziemnym, eskortując brytyjskie okręty i statki, innym „problemem” był fakt, że Polacy oficjalnie nie wypowiedzieli wojny faszystowskim Włochom (już wówczas sojusznikom III Rzeszy). Z reguły jednak polski okręt musiał odpierać ataki włoskich samolotów na eskortowane przez siebie alianckie statki i okręty, a także sam bronić się przed ich nalotami. Wyjątkowo zaciekłe ataki włoskich formacji lotniczych niszczyciel musiał odpierać w rejonie wyspy Pantellerii (na południowy zachód od Sycylii) 4 września 1940 r., wraz z czterema innymi niszczycielami brytyjskimi. Szacowano, że wokół Garlanda upadło wtedy około 200 bomb, a był głównym celem ataku dlatego, że poruszał się w środku szyku niszczycieli i prawdopodobnie uznano go za okręt większy. Garland przypłacił tę walkę pierwszymi bojowymi uszkodzeniami (okresową awarią maszyn) ale po naprawie jednego z kotłów w asyście niszczycieli brytyjskich dotarł 5 września do Gibraltaru, gdzie szybko usunięto skutki bombardowania i dokonano napraw w doku. Polska załoga nie zdawała sobie sprawy, że będzie miała szybko okazję do rewanżu na wrogu!
14 września 1940 r. ORP Garland wyruszył z Gibraltaru, skierowany do osłony formującego się konwoju3. Dodatkowym zadaniem dla niszczyciela było patrolowane akwenu, którym konwój miał wkrótce podążyć.
Około południa 15 września (na zachód od przylądka św. Wincentego) zauważono z odległości 5 Mm poruszający się na powierzchni nieprzyjacielski okręt podwodny. Załoga Garlanda sądziła, że był to niemiecki U-Boot. Niszczyciel na dużej prędkości ruszył w kierunku przeciwnika, zamierzając go ostrzelać z dział głównego kalibru, ale wachtowi okrętu podwodnego również zauważyli nadciągających Polaków. „U-Boot” wykonał natychmiast alarmowy manewr zanurzenia.
Chociaż z planowanego ostrzelania wroga artylerią nic nie wyszło, to wkrótce hydroakustycy Garlanda wykryli echo umykającego pod wodą okrętu podwodnego. Wykorzystując namiary podawane z azdyku wykonano dwa ataki, zrzucając w każdej serii po 6 bomb głębinowych. Ppor. mar. Antoni Tyc twierdził po latach, że po drugiej serii słychać było siedem wybuchów, zamiast spodziewanych sześciu! Na powierzchni pojawiły się wprawdzie plamy olejowe, ale nie było widać żadnych szczątków i kontaktu z przeciwnikiem po drugim ataku nie udało się już odzyskać.
Krótko spotkanie z wrogiem i atak na okręt podwodny opisał por. mar. Witold Wojciechowski (I oficer broni podwodnej na niszczycielu):
Spotykamy nieprzyjacielski okręt podwodny na powierzchni. […] Morze jest tak wzburzone, że strzelać nie możemy. Łódź daje nurka, a my ruszamy do ataku. Kropimy kilka bomb i słyszymy o jeden wybuch więcej niż ich rzuciliśmy, Stwierdzić rezultatu jednak nie możemy, bo pogoda się wścieka.
W dzienniku Garlanda zamieszczono zapis: prawdopodobnie zatopiono okręt podwodny, ale później miało się okazać, że była to zbyt optymistyczna ocena. Brytyjczycy uznali natomiast, że okręt podwodny mógł odnieść uszkodzenia5. Miało się okazać, że to oni mieli rację.
Po wojnie przez wiele lat nazwy atakowanego wówczas okrętu podwodnego nie udawało się ustalić. Prawdopodobnie z tego powodu, że mylnie sądzono, że był nim niemiecki U-Boot. Ale analiza pozycji wszystkich niemieckich jednostek na morzu w tym dniu wskazuje, że 15 września 1940 r. żaden z niemieckich okrętów podwodnych nie działał na zachód od przylądka św. Wincentego. Zupełnie inaczej wyglądała jednak sprawa w przypadku sojuszników Niemców – czyli okrętów podwodnych Regia Marina – a więc jednostek włoskich.
Właśnie w tym okresie rozpoczęła się na większą skalę współpraca Włochów z Niemcami, ponieważ z Morza Śródziemnego przez Cieśninę Gibraltarską przedostawały się na Atlantyk włoskie okręty podwodne, wykonujące patrole na zachód od hiszpańskich brzegów jak również w rejonie Madery. Kierowany się one następnie ku Zatoce Biskajskiej i docierały do bazy w Bordeaux, która miała być przez kilka kolejnych lat główną bazą włoskich okrętów podwodnych. To stamtąd wyruszały na atlantyckie patrole okręty podwodne Włochów, którzy wspierali swoimi akcjami bojowymi niemiecki wysiłek wojenny i uczyli się współpracy z niemieckimi „Szarymi Wilkami”.
Ustalenie, który z włoskich okrętów podwodnych został zaatakowany przez polski niszczyciel 15 września 1940 r. nie okazało się dziś wcale takie trudne. Analiza przebiegu patroli i pozycji jednostek włoskich, które przedostały się wtedy na Atlantyk, pozwoliła ustalić, że celem ataku Garlanda był włoski okręt podwodny Giuseppe Finzi.
Był to duży oceaniczny okręt podwodny (nazywano je także krążownikami podwodnymi) typu Pietro Calvi. Wyporność nawodna tych okrętów wynosiła 1530 t (podawana jest także 1549 t) a podwodna 2032 (2061 t), wymiary 84,3 m x 7,7 m x 5,2 m. Napęd okrętu stanowiły dwa silniki Diesla (silniki wysokoprężne Fiat) o łącznej mocy 4400 KM, pod wodą okręt poruszał się za pomocą dwóch silników elektrycznych San Giorgio o łącznej mocy 1800 KM. Okręt miał 2 wały napędowe i 2 śruby. Zasięg jednostki (przy zapasie paliwa 90 t) wynosił 11 400 Mm przy średniej prędkości 8 w. oraz 5600 Mm przy prędkości 14 w. Pod wodą typ Calvi mógł pokonać dystans 120 Mm przy prędkości 3 w.
Prędkość maksymalna uzyskana na próbach wyniosła 17,1 w., choć zazwyczaj nie przekraczano 16 w., by nie forsować silników wysokoprężnych. Pod wodą osiągano prędkość maksymalną 7 w. Głębokość zanurzenia (testowa) wynosiła 90 m. Załoga liczyła
72-77 oficerów, podoficerów i marynarzy.
Giuseppe Finzi był uzbrojony w 8 wyrzutni torpedowych (4 dziobowe i 4 rufowe) kal. 533 mm i zabierał w rejs 16 torped7. Silne było jego uzbrojenie artyleryjskie, bo otrzymał dwie pojedyncze armaty kal. 120 mm (120/45) wz. 1931, zainstalowane przed kioskiem i w nieco większej odległości z tyłu za nim. Posiadały zamek klinowy z ryglem poziomym. Wykorzystywano amunicję rozdzielnego ładowania (osobno pocisk i ładunek miotający). Masa całkowita każdego z tych dział wynosiła 3500 kg, waga pocisku 22 kg, prędkość wylotowa pocisku 730 m/s, kąt podniesienia lufy 35°, zasięg maksymalny 14 500 m, oddawały 8 strzałów na minutę.
Słabsze w tej fazie wojny było uzbrojenie przeciwlotnicze tych okrętów. Giuseppe Finzi był uzbrojony w podwójny najcięższy karabin maszynowy Breda wz. 1931 kal. 13,2 mm, chłodzony powietrzem. Jego masa wynosiła 47,5 kg, kąt podniesienia luf 85°, magazynek na 30 nabojów (każdy nabój miał masę 0,125 kg). Szybkostrzelność praktyczna wynosiła 400 strzałów na minutę, prędkość początkowa pocisku 790 m/s. Zasięg ognia tej broni był jednak niewielki – tylko 2000 m. Z czasem Włosi podwoili liczbę stanowisk (do 2xII) choć w trakcie omawianego patrolu Giuseppe Finzi posiadał tylko jeden podwójny nkaem Breda na tylnej części kiosku (widać to na zdjęciu wykonanym w Bordeaux 30 września 1940 r.).
Jednostki włoskie tego typu nadawały się do dalekich rajdów i atakowania napotkanych pojedynczych statków alianckich – podobnie jak większe niemieckie U-Booty typu IX, nie należało ich jednak angażować w akcje przeciwko konwojom, bo gorzej manewrowały pod wodą od niemieckich szturmowych U-Bootów typu VII, zanurzały się prócz tego (w porównaniu z niemieckimi jednostkami) na głębokość znacznie mniejszą. W przypadku ataków bombami głębinowymi były bardziej narażone na uszkodzenia lub nawet zatopienie. Dlatego w razie wykrycia konwojów alianckich bardziej nadawały się do naprowadzania innych U-Bootów (choć Włosi i tego musieli od niemieckich kolegów się nauczyć, bo z początku podawali położenie konwojów niezbyt precyzyjnie) niż do ich bezpośredniego atakowania.
Włoskie okręty posiadały trzy wady, mocno utrudniające im działania na Atlantyku w początkowym okresie. Część z nich później pomogli wyeliminować Niemcy. Zmniejszyli zwłaszcza wielkie kioski okrętów włoskich, bo z ich powodu wrogie jednostki nawodne dostrzegały je przy lepszej pogodzie (a nawet gorszej) z daleka. Drugą poważną wadą włoskich okrętów był czas zanurzenia alarmowego. Gdy U-Boot typu VII zanurzał się w czasie mniejszym niż 30 s, Włosi potrzebowali czasu dwa razy dłuższego (od 60 do nawet 90 s). Tę wadę usunięto później, zwiększając pojemność zbiorników szybkiego zanurzenia. Trzecią wadą był wysoki poziom hałasu gdy okręty poruszały się pod wodą, co zmniejszało szanse Włochów przy próbie atakowania konwojów lub przy wykryciu przez nieprzyjacielskie niszczyciele, sloopy, korwety czy uzbrojone trawlery. Na to niewiele dało się poradzić, dlatego na morzu najczęściej Włosi atakowali pojedyncze statki wroga. Dodatkowym problemem włoskich jednostek były w 1940 r. wloty powietrza silników Diesla sprawiające na Atlantyku kłopoty zwłaszcza w porze zimowej9.
Giuseppe Finzi był budowany w stoczni Odero-Teruni-Orlando, Muggiano, La Spezia. Stępkę pod budowę położono 1 sierpnia 1932 r., wodowano go 29 czerwca 1935 r., a do służby czynnej wszedł 8 stycznia 1936 r. Pierwszy raz bojowo Finzi został wykorzystany w 1937 r. podczas hiszpańskiej wojny domowej (Włosi wspierali zwolenników gen. Franco). Patrolując w pobliżu Walencji w dniach 15 sierpnia do 4 września, Giuseppe Finzi nieskutecznie zaatakował torpedami republikański niszczyciel typu Alsedo i statek handlowy.
Patrol, w którym Giuseppe Finzi miał stoczyć pojedynek z Garlandem, miał być jego drugim patrolem bojowym podczas II wojny światowej. Ale ciekawy był również pierwszy patrol włoskiego okrętu, z powodu ważnego zadania, jakie wypadło wykonać dowódcy Finzi i jego załodze.
Zanim włoskie okręty podwodne rozpoczęły forsowanie Cieśniny Gibraltarskiej, wytypowano dwa okręty, aby „rozpoznawczo” pokonały cieśninę w obie strony, a przy okazji rozpoznały, jakie dokładnie alianckie siły strzegą przejścia z Morza Śródziemnego na Atlantyk. Jedną z jednostek wybraną do tego zadania był właśnie Giuseppe Finzi dowodzony przez kpt. mar. (capitano di corvetta) Alberto Dominici10. Drugą jednostką, która miała wykonać podobne zadanie i wyruszyła w podobnym czasie, był Comandante Capellini.
Finzi opuścił bazę La Spezia 5 czerwca 1940 r. jeszcze zanim Włochy przystąpiły do wojny, a po krótkim postoju w Cagliari ruszył ku Cieśninie Gibraltarskiej. Na jej pokonanie wybrano specjalnie porę bezksiężycowej nocy 12 czerwca. Zanim okręt podwodny dotarł w jej pobliże, 10 czerwca jego załogę spotkała dość niemiła przygoda. Wszyscy oficerowie oraz 18 marynarzy uległo podtruciu chlorkiem metylenu. Giuseppe Finzi musiał się wynurzyć, przewentylować wnętrze i pozbyć się wszystkich butli z pechową zawartością. Większość poszkodowanych członków załogi wróciła całkowicie do zdrowia dopiero po kilku dniach.
12 czerwca Finzi o 2:54 był w odległości 6 Mm od przylądka Almina (rejon Ceuty) gdy na pozycji 15°48’N, 05°10’W został wykryty przez patrolujący brytyjski niszczyciel HMS Watchman. Włosi dostrzegli nacierającego przeciwnika z odległości poniżej 1,5 km i zanurzyli się alarmowo. Bomby głębinowe zaczęły detonować w pobliżu okrętu, gdy znajdował się na 30-metrowej głębokości. Dominici położył nieznacznie uszkodzony okręt na dnie na głębokości 108 m i postanowił „przeczekać” przeciwników. Do tropienia celu Brytyjczycy włączyli także uzbrojony trawler HMT Stella Sirius11, ale ten tylko na chwilę uchwycił kontakt i wkrótce go zgubił.
Tuż po północy 13 czerwca Finzi wynurzył się i z prędkością 12 w. pokonał cieśninę niezauważony, wykorzystując ciemności. Dominici zanurzył swój okręt na wysokości Tangeru. Po wydostaniu się na Atlantyk Giuseppe Finzi na próżno poszukiwał celów koło Madery i w rejonie Wysp Kanaryjskich. Tylko 23 czerwca dostrzegł francuski okręt eskortowy, ale był on za daleko, by można było zająć pozycję do ataku.
O północy 6 lipca Dominici rozpoczął forsowanie Cieśniny Gibraltarskiej w przeciwną stronę, by powrócić na Morze Śródziemne. Udało się tego dokonać na powierzchni i znów dzięki ciemnościom Włochów nie wykryła żadna aliancka jednostka. Niewiele jednak brakowało, aby Giuseppe Finzi nie powrócił z tego rejsu. 9 lipca koło Sardynii o 16:50 nieznany samolot zaatakował dość groźnie, zrzucając pojedynczą bombę, która wybuchła bardzo blisko kadłuba. Niewykluczone, że atakował... włoski samolot, który wziął okręt podwodny za jednostkę aliancką. Brytyjczycy bowiem podobnego ataku nie zgłosili. Mimo tej przygody 12 lipca 1940 r.12 Dominici doprowadził okręt do Cagliari (o godzinie 9:00), przechodząc następnego dnia do bazy La Spezia (dotarł tam o 15:35). Patrol uznano za udany (mimo braku sukcesów), bo załoga wykonała najważniejsze zadanie pomyślnie i Włosi przekonali się, że Cieśninę Gibraltarską ich okręty
są w stanie sforsować.
W drugi rejs bojowy Giuseppe Finzi wyruszył z La Spezii 7 września 1940 r. Cieśninę Gibraltarską załoga kapitana Dominici zaczęła forsować w nocy z 12 na 13 września. Ponieważ pogoda w tym miejscu była tym razem dobra i panowała mgła (co włoskim obserwatorom utrudniałoby wykrycie zbliżających się okrętów nawodnych) Dominici wolał pokonać cieśninę tym razem w zanurzeniu (jego okręt dzięki temu mógł wykryć podsłuchem zbliżającego się wroga). Przejście i tym razem zakończyło się pomyślnie. W dalszym etapie patrolu Finzi miał patrolować w obszarze pomiędzy 42°00’N i 43°00’N a 10°00’W. Po zakończeniu „polowania” na alianckie statki na zachód od brzegów Hiszpanii i Portugalii załoga okrętu miała ruszyć do Bordeaux. Ten port miał się stać na kilka lat stałą bazą okrętu, podobnie jak i innych jednostek włoskich (łącznie miały dotrzeć do tej bazy i z niej wykonywać atlantyckie patrole 32 okręty podwodne Włochów).
Najważniejsze dla mnie okazało się dokładne ustalenie, co się działo z włoskim okrętem w dniach 14-15 września. Marek Sobski zasugerował się bowiem nieco mniej dokładną pojedynczą informacją ze źródła internetowego, że Giuseppe Finzi był atakowany przez samolot 18 września w pobliżu przylądka św. Wincentego. Miał wtedy stracić dwóch członków załogi (Aldo Fortini i Nicola Solipaga). Wkrótce zaś okręt podwodny został wytropiony i zaatakowany przez niszczyciel.
Od razu zwróciłem uwagę, że data musiała być niezbyt dokładnie podana, ponieważ Finzi pokonał cieśninę w nocy z 12 na 13 września, a z Gibraltaru do przylądka św. Wincentego nie jest tak daleko, by pokonanie tej trasy zajęło aż 5 dni! Zakładając, że okręt podwodny zarówno przemieszczał się zanurzony jak i poruszał na powierzchni, wystarczyło przyjąć średnią prędkość 8 w., by dokładnie wyliczyć, że do miejsca na zachód od przylądka św. Wincentego z Gibraltaru pokona się tę trasę w dobę. W każdym razie w rejonie na zachód od przylądka św. Wincentego okręt kpt. Dominici powinien być już 14 września, a na pewno 15 września. To upewniało mnie w tym, że najprawdopodobniej to Garland zaatakował włoską jednostkę, biorąc ją za niemieckiego U-Boota. Wystarczyło teraz tylko poszukać potwierdzenia tego faktu w dokumentach.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu