Cztery pierwsze patrole bojowe wykonane z bazy brytyjskiej w Rosyth nie przyniosły dotąd załodze Orła sukcesu bojowego, choć niewiele brakowało w czasie czwartego, gdy okręt niedługo po północy 11 marca 1940 r. rozminął się we mgle z poszukiwanym (otrzymał drogą radiową informację o jego trasie) niemieckim parowcem Helene Russ (993 BRT), eskortowanym przez niszczyciel lub torpedowiec. Orzeł wówczas napotkał te jednostki, najpierw o godz. 00:40, lecz musiał wówczas ostro skręcić w prawo, by nie zderzyć się z eskortowcem. Oświetlony statek spostrzeżono drugi raz na krótko na pozycji 56°49’N i 08°10’E o godz. 1:50, lecz i tym razem było konieczne zwiększenie dystansu, by uniknąć zderzenia, i później jednostka zniknęła z pola widzenia. Dopiero kilka godzin później tego dnia Orzeł napotkał dwa duńskie statki i skontrolował jeden z nich o nazwie Tomsk (1229 BRT; drugiego napotkanego statku – Vidar, 1353 BRT, nie kontrolowano). Do bazy z IV patrolu powrócił 17 marca 1940 r.
Należy wspomnieć, że wszystkie dotychczasowe patrole bojowe z Rosyth ORP Orzeł wykonywał mając kompletne jedynie uzbrojenie torpedowe. Choć podczas internowania w Tallinie we wrześniu 1939 r. Estończycy zdołali zabrać z okrętu łącznie 14 torped (6 typu AB ocalił udany sabotaż kpt. Grudzińskiego, który uszkodził dźwig portowy podnoszący torpedy, i później Orzeł uciekł z portu nadal mając tych kilka ocalałych „rybek”), to ich brak udało się w miarę łatwo uzupełnić po dotarciu do Wielkiej Brytanii. Wiosną 1939 r. zakupiono dla Polskiej Marynarki Wojennej zapas 27 torped typu 1924V i czekały one na odbiór w Cherbourgu jeszcze tuż przed wybuchem wojny. Większość tego zapasu trafiła na Orła (choć kilka torped AB do czterech wyrzutni obracalnych powinno było na nim zostać), resztę przekazano na zapas do niszczycieli Grom i Błyskawica. Znacznie trudniej było coś zrobić z nieczynną artylerią, po tym, jak Estończycy zabrali w Tallinie zamki do armaty kal. 105 mm L/40 wz. 36 i podwójnie sprzężonego działka plot. kal. 40 mm L/60 wz. 36 – oba szwedzkiej firmy A.B. Bofors. Poczyniono starania, by zakupić brakujące zamki u Szwedów, ale trwało to dość długo i na V patrolu załoga Orła dysponowała jeszcze tylko dwoma karabinami maszynowymi Lewis kal. 7,7 mm1. Była to bardzo słaba obrona przed samolotami Luftwaffe, przed którymi okręt kpt. mar. Jana Grudzińskiego musiał błyskawicznie kryć się w głębinach.
3 kwietnia 1940 r. ORP Orzeł opuścił Rosyth, rozpoczynając V patrol bojowy. Tym razem kpt. Grudziński otrzymał rozkaz patrolowania w rejonie Skagerraku. Hubert Jando w swoim artykule2 wspomniał, że na początku tego rejsu Orzeł zajął wyznaczony sektor z jednodniowym opóźnieniem, bo w drodze mechanicy musieli usunąć awarię silnika. Po dotarciu w wyznaczony rejon kolejne dwa dni patrolowania nie przyniosły żadnych szczególnych zdarzeń. Miało się to jednak zmienić 8 kwietnia 1940 r., gdy okręt Grudzińskiego patrolował niedaleko wybrzeży norweskich na południe od Lillesand.
Rozkaz jaki otrzymał, nakazywały mu kontrolowanie podejrzanych statków zmierzających z portów norweskich lub kierujących się w ich stronę, a w przypadku pewnego zidentyfikowania jednostek niemieckich można było je zatopić dopiero po uprzednim ostrzeżeniu. Były to rozkazy podobne do tych, jakie wybitnie utrudniły polskim okrętom podwodnym odniesienie jakichkolwiek sukcesów w kampanii wojennej 1939 r. na Bałtyku, tyle że w przypadku działań na wodach Skagerraku w kwietniu 1940 r. szanse na zatopienie w ten sposób jednostek handlowych były nieco większe – okręty Kriegsmarine i samoloty Luftwaffe nie panowały jeszcze nad tym obszarem w tak dużym stopniu (to się zmieniło dopiero po inwazji wojsk niemieckich na Danię i Norwegię).
Około godz. 10:003 na ORP Orzeł dostrzeżono najpierw odległy dym, a potem zbliżający się dość duży frachtowiec, płynący kursem północnym. Grudziński zbliżył swój okręt w zanurzeniu do podejrzanego statku, który nie miał podniesionej bandery. Ze wspomnień ówczesnego pchor. mar. Eryka Sopoćki wynika, że Orzeł zbliżył się do frachtowca na tyle blisko, że po godz. 11:00 można było odczytać na rufie jego nazwę Rio de Janeiro4, a gdy nieświadomy obecności okrętu podwodnego statek mijał go, nawet (zbyt słabo zamalowaną) nazwę portu macierzystego – Hamburg. Nie było zatem wątpliwości, że napotkano jednostkę niemiecką. Realizując otrzymane rozkazy, Grudziński zdecydował swój okręt wynurzyć niecały kwadrans później w odległości około 1200 m od statku i nadał na Rio de Janeiro międzynarodowym sygnałem flagowym rozkaz zatrzymania i przysłania w szalupie kapitana z dokumentami frachtowca. W pierwszej chwili niemiecki kapitan nie zamierzał posłuchać tego polecenia, lecz zwiększył prędkość statku do maksymalnej, kierując się w stronę norweskiego brzegu. Orzeł jednak dysponował prędkością maksymalną o 9 w. większą niż statek, więc bez trudu dogonił uciekiniera, i na rozkaz Grudzińskiego posłano w stronę Rio de Janeiro serie z Lewisa – najpierw tuż koło burty, a potem po niej. Wycelowano też w jego stronę armatę kal. 105 mm, choć oczywiście nie mogła otworzyć ognia, ale tego Niemcy nie wiedzieli. Pociski karabinu maszynowego poskutkowały i tym razem statek się zatrzymał.
Jeszcze w tym momencie Polacy nie wiedzieli, że zatrzymany statek pełnił rolę transportowca wojska i został zaangażowany w operację „Weserübung”, mającą na celu zajęcie Danii i Norwegii przez wojska niemieckie. Operacja ta miała się rozpocząć nazajutrz – 9 kwietnia. Frachtowiec należał do grupy 15 statków (I Seetransportstaffel), które zaangażowano do opanowania portów norweskich, i miał ukrytych pod pokładem 313 żołnierzy ze 159. Pułku Piechoty (69. Dywizja Piechoty) oraz z 13. i 33. Pułku Artylerii Przeciwlotniczej. W rejs zabrano również 4 armaty przeciwlotnicze kal. 105 mm, 6 armat plot kal. 20 mm, 71 różnych pojazdów, 73 konie i 292 t amunicji, benzyny lotniczej i innego zaopatrzenia5. Statek wyszedł w swój ostatni rejs z portu w Szczecinie o godz. 4:00 rano 7 kwietnia 1940 r. Celem jego rejsu było Bergen.
W chwili zatrzymania Rio de Janeiro, dowodzący frachtowcem kapitan miał świadomość, że atak okrętu podwodnego może zdemaskować plany niemieckiej operacji inwazyjnej jeszcze przed czasem. Jedyne co Niemcy mogli wówczas zrobić, to grać jak najdłużej na zwłokę. Po wywieszeniu na statku sygnału, że rozkazy z Orła zostały zrozumiane, z pokładu frachtowca spuszczono łódź z dwiema osobami, jednak kręciła się ona najpierw tuż koło frachtowca, potem posuwała się w stronę Orła bardzo opieszale i można było dostrzec, że wiosłowanie na łodzi jest momentami pozorowane. Na polskim okręcie odebrano również sygnały, wysyłane z Rio de Janeiro, który próbował ściągnąć na pomoc samoloty Luftwaffe.
Ponieważ czas, w którym łódź powinna już dotrzeć do Orła upłynął (trwało to ponad kwadrans), kpt. Grudziński wysłał sygnał, nakazujący załodze natychmiast opuścić statek, bo za pięć minut zostanie on storpedowany6. Z tego czasu Niemcy powinni od razu skorzystać, bo nie było wątpliwości, że skierowany dziobem w stronę prawej burty frachtowca okręt podwodny odpali wkrótce torpedę. Niemiecki kapitan powinien przynajmniej opuścić szalupy z pełnymi obsadami na lewej burcie Rio de Janeiro (w zasadzie powinien na obu), aby odpływając na pewien czas od statku mogły potem wrócić i uratować w więcej rozbitków. Niemcy musieli sobie bowiem zdawać sprawę, że trafienie torpedy i konieczność ewakuacji żołnierzy zdemaskuje obecność tych ostatnich. Tymczasem – jak wspominał Sopoćko7 – nic się dalej nie działo i inne szalupy nie zostały wcale spuszczone, pomimo potwierdzenia chorągiewką na statku, że sygnał tam zrozumiano.
Pierwszy strzał i zagadki z nim związane Jeszcze w trakcie przygotowywania na Orle wyrzutni dziobowych nr 2 i 38 do strzału zauważono zbliżające się od norweskiego wybrzeża dwa kutry i „szybkobieżną motorówkę”, która także była kutrem (R. M. Kaczmarek podał ich nazwy: Lindebø, Agder 2 i Stjernen). Jedna z tych jednostek na moment weszła na linię strzału i odczekano, aż się oddali na bezpieczną odległość. Dopiero wówczas Grudziński nakazał odpalenie torpedy z wyrzutni nr 2.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu