Najważniejszą cechą armii, które stanęły do walki w 1914 r., była ich masowość. Wynikało to z wcześniejszych o ponad sto lat wydarzeń. W 1793 r. niemal wszystkie monarchie Europy postanowiły zbrojnie zdławić rewolucję we Francji, nad którą – zdawało się – miały olbrzymią przewagę, zarówno w liczbie pułków, jak i w ich wyszkoleniu. Ku zdumieniu wszystkich, Francja odparła wroga, a następnie rozniosła rewolucję po całej Europie. Podstawą jej sukcesu był fakt, że królowie mieli poddanych, a republika miała obywateli. Armie monarchów składały się z nielicznych, ale dobrze wyszkolonych zawodowców walczących za pieniądze, a poddani byli bierni: z niewolnika nie będzie wojownika. Francja zdołała powołać olbrzymią armię, bowiem w obronie republiki – przede wszystkim przywilejów ekonomicznych przez nią gwarantowanych – chcieli walczyć jej obywatele. Nie byli najlepiej wyszkoleni, ale byli liczni i przepełnieni zapałem. W ten sposób prowadzono wojny w XIX wieku, wygrywał je ten, kto zdołał zmobilizować liczniejszą armię i natchnąć ją patriotycznym duchem.
Przemiany zapoczątkowane przez Lazare’a Carnota i Napoleona miały bardzo poważne konsekwencje, przede wszystkim prowadziły do przemian społecznych. Monarchowie chcący pokonać Francję musieli utworzyć w swoich królestwach społeczeństwa obywatelskie, a więc wprowadzić obowiązkową edukację dla przyszłych żołnierzy i obiecać im prawa wyborcze. Zmiany wprowadzano stopniowo i pod koniec XIX wieku Europa była demokratyczna. Państwa, w których demokracja kulała, przegrywały wojny.
Najważniejszą cechą armii XIX i początków XX wieku była ich masowość, ze wszystkimi jej wadami i zaletami. Wszyscy obywatele (płci męskiej – kobiety nie miały praw wyborczych, przede wszystkim dlatego, że nie służyły w armii) musieli odbyć obowiązkową służbę wojskową trwającą z reguły dwa lub trzy lata, a następnie szli do cywila, ale w razie wojny wracali do armii. Armie takie były armiami amatorów, więc działania wojenne prowadzono wielkimi masami piechoty, wspartej nieliczną kawalerią oraz nieliczną artylerią. Masy piechoty były wielkie, ale słabo wyszkolone: po mobilizacji 90% piechurów stanowili rezerwiści, mający niewiele okazji do ćwiczenia strzelania i manewrowania. Na przykład Francja miała 800 000 armię czasu pokoju, powiększoną do 3 000 000 w 1914 r., a podczas wojny służyło w niej 8 700 000 ludzi, z których 1 350 000 zginęło.
Kształt armii był podporządkowany jej masowości. W 1887 r. zreorganizowano armię francuską i do 1914 r. niewiele się zmieniło. Podobną organizację miało większość ówczesnych armii w Europie. Podstawowym oddziałem bojowym był batalion składający się z czterech jednakowych kompanii po 250 ludzi, a sam wchodził w skład pułku (były w nim trzy bataliony). Dwa pułki tworzyły brygadę, a dwie brygady tworzyły dywizję. Kompanie i pułki miały wówczas charakter ekonomiczno-sprawozdawczy: kompanie żywiły, a pułki płaciły żołd, najważniejszy był batalion.
Warto poświęcić nieco uwagi kompanii strzeleckiej, a raczej wynalazkowi, który doprowadził do wzrostu znaczenia tego pododdziału. Tym wynalazkiem była kuchnia polowa, element wyposażenia pomijany w rozważaniach historyczno-wojskowych, ale mający większe znaczenie dla mobilności wojsk niż wprowadzenie transportu samochodowego.
Do końca XIX wieku żołnierze maszerowali przez pół dnia, a kolejne pół dnia poświęcali na zdobycie pożywienia i przyrządzenie go w noszonych przez siebie kotłach i kociołkach. Kuchnia polowa znajdowała się na wozie i przygotowywała posiłek w czasie marszu kompanii i wydawała go żołnierzom po przybyciu na biwak. Dzięki temu żołnierze nie tracili czasu, byli mniej zmęczeni, zdrowsi – minimalizowano ryzyko zatrucia przypadkowym lub źle obrobionym termicznie jedzeniem – a marsz mógł trwać cały dzień. W dodatku kompanijna kuchnia polowa była naturalnym punktem skupiającym żołnierzy podczas marszu – szczególnie odwrotowego – tutaj bowiem wydawano posiłki. Zmniejszyła się liczba dezerterów oraz maruderów plądrujących ludność cywilną.
Trudno jest jednoznacznie wskazać wynalazcę kuchni polowej. O takim wynalazku wspomina w początkach XIX wieku Johann Wolfgang von Goethe, minister wojny księstwa Saksonia-Weimar-Eisenach (w czasie wolnym zajmujący się tworzeniem literatury). Kuchnie przewożone na ciężkich czterokołowych wozach były używane w Stanach Zjednoczonych podczas kampanii wojennych na zachodzie. W 1866 r. projekt mobilnej kuchni polowej zabudowanej na dwóch połączonych wózkach, zaprezentował armii rosyjskiej Julian Alfonsowicz Pariczko, czasem określany w rosyjskich materiałach jako Rosjanin, a czasem jako Polak (imiona wskazują na polskie pochodzenie, podobnie jak miejsce prowadzenia prób, którym była Warszawa). Kuchnie polowe rosyjska armia testowała w czasie wojny przeciwko Turcji w latach 1877-1878, ale nie wdrożono ich do służby. W latach 80. XIX wieku kuchni polowych używali na małą skalę Szwajcarzy, a Niemcy uważają, że to oni dokonali tego wynalazku w 1892 r. – data ta jest bardzo często powtarzana przez strony typu Wikipedia. Pierwszą wojną, podczas której kuchnie polowe były masowo używane, była wojna rosyjsko-japońska toczona w latach 1904-1905. W kolejnych latach tę nowość wprowadzono do wyposażenia niemal wszystkich armii świata i gdy wybuchła Wielka Wojna, toczono ją za pomocą kuchni polowych.
W 1914 r. batalion spośród 1000 żołnierzy wystawiał do walki 800 bagnetów wspieranych – lub nie – przed dwa ciężkie karabiny maszynowe. Dywizja stanowiła więc siłę 12 batalionów: 9000 „bagnetów”, 24 ckm, wspieranych przez 36 armat lekkich kal. 75 mm i szwadron kawalerii. W walce dowódca dywizji ustawiał swoje bataliony na polu bitwy, a dowódcy batalionów ustawiali swoich żołnierzy w szyku i ten szyk prowadził – na komendę dowódców plutonów – walkę ogniową swoimi karabinami. Zaczynał ją kilometr od przeciwnika, powoli zbliżając się w stronę pozycji wroga i szykując się do walki wręcz.
Szyk, przyjmowany przez piechotę, najczęściej był linią. Tyraliera miała swoje zalety, ale niewyszkolone wojsko łatwiej kontrolować w linii niż w tyralierze. Straty były zatem olbrzymie: pięć miesięcy 1914 r. przyniosło śmierć 360 000 Francuzów. W 1918 r. zginęło już „jedynie” 250 000 żołnierzy francuskich, pomimo że w walkach brało udział niemal dwa razy więcej żołnierzy i trwały one dwakroć dłużej – ponad dziesięć miesięcy. Zmieniło się bowiem wszystko: uzbrojenie, organizacja, taktyka, wyszkolenie. Przede wszystkim jednak armia francuska – a wraz z nią lądowe siły zbrojne innych państw – przestała być armią piechoty, a stała się armią techniki.
W 1918 r. francuski batalion wciąż miał cztery kompanie, ale tylko trzy z nich były kompaniami strzeleckimi, kolejna była kompanią karabinów maszynowych w dodatku w batalionie był pluton broni towarzyszącej, z moździerzem piechoty i armatą piechoty. Dywizja miała tyle samo żołnierzy, ale jedynie w dziewięciu batalionach, wchodzących w skład trzech pułków. W tych dziewięciu batalionach było jedynie 4500 „bagnetów”, a nawet nieco mniej, bowiem na części broni strzeleckiej bagnetów nie można było zamontować. Niektórzy strzelcy byli uzbrojeni w ręczne karabiny maszynowe, inni mieli garłacze do wystrzeliwania granatów. Dywizja miała więc 4500 „bagnetów”, równie dużo granatów ręcznych, 144 garłacze, 108 rkm, 36 ckm, 9 armat piechoty i 9 moździerzy piechoty. Niemal dwukrotnie zwiększyło się wsparcie artyleryjskie, obok pułku artylerii polowej wyposażonego w armaty lekkie (a czasami wzmocnionego moździerzami artylerii), pojawił się również pułk artylerii ciężkiej, uzbrojony w haubice (czasami wzmocniony armatami dalekonośnymi).
Jeszcze ważniejsza była zmiana w wyszkoleniu żołnierzy, a raczej w ich inicjatywie. W czasie mobilizacji armia powiększa się tak znacznie, że zawodowy oficer dowodzący plutonem zostaje z reguły dowódcą kompanii, a pluton obejmują oficerowie rezerwy, mający więcej zapału i odwagi od swoich szeregowych, ale nie więcej umiejętności. Podporucznicy rezerwy giną jako pierwsi, próbując dać przykład swoim podwładnym. Później w pododdziałach kształtuje się inna hierarchia, brakuje oficerów, więc inicjatywę przejmują szeregowi i młodzi podoficerowie, którym nie zależy na zdobyciu Krzyża Żelaznego czy Legii Honorowej, a na zachowaniu życia. Uczą się taktyki przetrwania, tak samo jak ich podwładni. Przetrwać mogą jedynie wykazując inicjatywę w szukaniu schronienia i eliminowania zagrożenia, jakim
są żołnierze wroga.
Doświadczenia wojenne wykazały, że brygady są niepotrzebne, całość starań na polu walki koordynowało dowództwo dywizji, dysponującej 9 batalionami strzelców i 12 bateriami artylerii. Artyleria służyła do neutralizacji artylerii i karabinów maszynowych wroga. Atakujący batalion piechoty biegł (jeśli wróg miał artylerię) lub pełzł (jeśli wróg miał karabiny maszynowe) do przodu. Kompania karabinów maszynowych strzelała ponad głowami własnych żołnierzy, starając się przydusić obrońców do ziemi. Szykiem strzelców była oczywiście tyraliera, bowiem pozwalała zminimalizować straty, a żołnierze byli na tyle doświadczeni, że nie potrzebowali nadzoru oficerów. W razie zagrożenia ogniem szukali schronienia, a gdy zagrożenie znikało – powracali do szyku, idąc do przodu. Walkę koordynowano praktycznie na szczeblu drużyny, mającej dość spore możliwości ogniowe.
Przed ogniem artylerii najlepiej ukryć się biegnąc w stronę pozycji wroga. Przed ogniem karabinów maszynowych najlepiej ukryć się padając na ziemię. Co jednak zrobić, gdy jednocześnie strzela artyleria oraz karabiny maszynowe?
Przed Wielką Wojną wszystkie armie wyposażyły się w nowoczesne, wielostrzałowe karabiny piechoty, zasilane małokalibrową amunicją napędzaną prochem bezdymnym. Patrząc na ich papierowe dane taktyczno-techniczne trudno jest ocenić, który z nich był najlepszy, a który najgorszy. Wszystkie miały zbliżony kaliber, wszystkie miały zbliżony ciężar, wszystkie miały zbliżoną szybkostrzelność. Tak naprawdę w ocenie ówczesnych karabinów piechoty najbardziej przydatny jest rok, w którym zaczęto je opracowywać. Im później to nastąpiło, tym dokładniej można było przyjrzeć się zaletom i wadom innych karabinów i tym lepiej
zoptymalizować własne.
Najgorsze więc były karabiny francuskie, bowiem to Francuzi jako pierwsi wprowadzili do służby karabiny zasilane prochem bezdymnym. Ich Fusil d’Infanterie Modèle 1886, zwany powszechnie Lebelem wz. 1886 powstawał w pośpiechu, szeroko korzystając z dostępnych rozwiązań. Jego zamek był nadmiernie skomplikowany, ale największy problem stanowiła „nowa” amunicja 8 mm. Jej łuska została odziedziczona po starszym naboju kalibru 11 mm. Była pękata i o skomplikowanych kształtach, a więc kosztowna w produkcji, w dodatku miała wystającą kryzę, utrudniającą ładowanie z magazynków pudełkowych i niemal uniemożliwiającą ładowanie z taśmy. Zastosowano więc magazynek rurowy.
Francuzi znali wady amunicji 8 mm i pracowali nad nową amunicją karabinową – i jednocześnie nowym karabinem – ale prace te miały niski priorytet. Tymczasem w Austrii pojawił się karabin Mannlichera i Francuzi skopiowali część jego rozwiązań, otrzymując karabinek Berthiera, w którym zastosowano magazynek pudełkowy, ale tylko 3-nabojowy. To już nie był długi „fusil d’infanterie” tylko krótki „carabine de cavalerie Mle 1890” oraz „mousqueton d’artillerie Mle 1892” (w polszczyźnie brak odpowiednich określeń: jeśli „fusil” to karabin, a „mousqueton” to karabinek, to „carabine” powinno tłumaczyć się jako „sub-karabinek”). Już w XX wieku pojawił się Berthier z nieco przedłużoną lufą dla wojsk kolonialnych, który jako „fusil colonial Mle 1907” zyskał popularność na frontach Wielkiej Wojny. Wówczas usprawniono produkcję, potem powiększono magazynek do 5 nabojów. W tej wersji jako „fusil mle 07/15 M 16” (w Polsce po prostu kbk wz. 16) otrzymano lekką, poręczną broń, dobrze spisującą się podczas walk okopowych.
Kolejną chronologicznie konstrukcją była rosyjska „Русская 3-линейная винтовка образца 1891 года”, czyli „ rosyjska 3-liniowa (7,62 mm) gwintówka wzór 1891”, popularnie nazywana Mosinem wz. 1891. Był to karabin nowoczesny… jak na 1891 rok, i rosyjski… w pewnym sensie. O ostatecznym kształcie karabinu zadecydowała komisja, mająca agenturalną wiedzę o francuskich wynalazkach, decydując się na połączenie uproszczonego systemu zasilania zaproponowanego przez belgijskiego konstruktora Léona Naganta (który to magazynek opierał się na uproszczonych pomysłach Ferdinanda Mannlichera) z zamkiem zaproponowanym przez rosyjskiego konstruktora Siergieja Mosina (który to zamek był uproszczoną kopią francuskich zamków Lebela i Berthiera). Był prostszy od zamka Naganta i prostszy od zamka Lebela, ale wciąż skomplikowany. Zdecydowano się również na amunicję prostszą i tańszą w produkcji od amunicji francuskiej – Rosjanie mieli dostęp do tego tajnego wynalazku – ale wciąż z wystającą kryzą. Było bowiem zbyt wcześnie, żeby zauważyć, że wystająca kryza słabo nadaje się do broni maszynowej.
Mosiny produkowano bez większych zmian także w czasie Wielkiej Wojny. Już po jej zakończeniu pojawiła się wersja 1891/1930, w której poprawiono niektóre wady, wynikające z uproszczeń wprowadzonych w 1891 roku. Sprężynę magazynka zamontowano do jego podstawy, wprowadzono dwuczęściowy przerywacz uniemożliwiający podanie dwóch nabojów do komory nabojowej, a przez to zmniejszający ryzyko zacięcia. Mosiny miały magazynek o pojemności czterech nabojów, ale ładowano je z łódek 5-nabojowych: piąty nabój trafiał od razu do komory, a broń była gotowa do strzału. To było dziedzictwo karabinów jednostrzałowych, w których ładowanie polegało na włożeniu naboju prosto do komory. Mosin nie był złą bronią, był celny i niezawodny, a przede wszystkim zoptymalizowany dla specyficznych rosyjskich potrzeb, w tym do prowadzenia walki na bagnety.
Jednym z problemów, jaki musieli rozwiązać konstruktorzy karabinów był sposób zasilania. Naboje były podawane z magazynka – oczywiście, że pudełkowego, a nie rurowego pod lufą – ale jak włożyć do niego naboje? Można było to zrobić pojedynczo, niczym we wczesnym Berthierze. Można było użyć wymiennych magazynków – ale takie rozwiązanie uważano za zbyt drogie. Można było również użyć łódek nabojowych albo ładowników. Łódka nabojowa miała najczęściej kształt sprężynującej blaszki, trzymającej kryzy nabojów. Ładowanie polegało na zamontowaniu łódki w komorze zamkowej i wsunięciu nabojów do magazynka – łódka była już niepotrzebna. Ładownik również był jednorazowy, ale miał bardziej skomplikowany kształt i wsuwało się go do magazynka wraz z nabojami, a pozbywano się go po ich wystrzeleniu. Ładownik był cięższy od łódki, co powodowało obciążenie taborów, a armie miały wówczas miliony żołnierzy.
Łódka była tańsza w produkcji, ale ładowanie było bardziej kłopotliwe, łatwiej było niewłaściwie wprowadzić naboje do magazynka i spowodować zacięcie, strzelec mógł również pokaleczyć sobie palce, co źle wpływało na szybkostrzelność i celność. Ładownik był droższy w produkcji, trzeba było również wymyślić sposób wyjmowania go z magazynka: z reguły wypadał dołem, przez specjalny otwór. Otwór mógł doprowadzić do zabrudzenia błotem broni, więc może by go jakoś zamknąć? Ale przecież takie zamknięcie musiało zostać otwarte podczas strzelania… W różnych karabinach stosowano różne rozwiązania – istniały na przykład łódki, które ładowano do magazynka niczym ładowniki – żadne nie było optymalne.
Łódki nabojowe i ładowniki zostały wymyślone przez Austriaka Ferdinanda Mannlichera jeszcze w latach 80. XIX wieku i były szeroko używane w niemal wszystkich karabinach. Mannlicherowi udało się jednak skonstruować również fenomenalny zamek. Zamek – jak sama nazwa wskazuje – zamyka lufę w chwili strzału, trzeba go więc zaryglować. W broni czarnoprochowej amunicja nie była zbyt silna, ryglowanie było dość proste, a rygle nie musiały być wytrzymałe. Zmieniło się to wraz z pojawieniem się prochu bezdymnego.
Za jedyny skuteczny sposób ryglowania uznano wówczas ryglowanie obrotowe: dwa (najczęściej) rygle wchodziły w wyżłobienia komory zamkowej, następnie obracało się rączkę zamka o 90 stopni i broń była zaryglowana. Cały proces strzelania wyglądał następująco: najpierw przesuwano zamek do przodu pobierając nabój z magazynka i ładując go do komory nabojowej, następnie obracano zamek ryglując go, oddawano strzał, obracano zamek w drugą stronę odryglowując go, wreszcie przesuwano zamek w tył, wyrzucając łuskę. Taki zamek nazywany jest suwliwo-obrotowym, czterotaktowym.
Czterotaktowy zamek wymagał czterech skomplikowanych manipulacji, z których dwie (drugi i trzeci takt) powodowały obrót całej broni i jej zejście z osi celowania. W dodatku zamek obracano rączką, która przesłaniała linię celowania. Po każdym strzale trzeba było ponownie wycelować broń.
Ferdinand Mannlicher zastosował zamek dwutaktowy. Strzelec poruszał rączką zamkową jedynie w przód i w tył, a zamek składał się z dwóch części połączonych za pomocą występów, poruszających się w wyżłobieniach. Ruch rączki zamkowej do przodu powodował zatem załadowanie naboju i jego zaryglowanie. Ruch rączki do tyłu – powodował odryglowanie i rozładowanie. W 1888 r. wprowadzono do służby armii austro-węgierskiej karabin M1888, jeszcze na proch czarny, w 1890 – karabin M1890, już na proch bezdymny, ale oparty o stare rozwiązania, wreszcie w 1895 – karabin M1895, skonstruowany z wykorzystaniem najnowszej technologii, dwutaktowy, zasilany ładownikami.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu