Kształt współczesnej, XXI-wiecznej broni palnej decydował się w drugiej połowie XIX wieku. Szczególnie ważne były postępy w chemii i metalurgii, które przyniosły rewolucyjne zmiany w konstruowaniu i użytkowaniu broni. Szczególnie brzemienne w skutki były ostatnie lata XIX wieku: niemal każda broń stworzona w latach 80. tamtego stulecia to dziś zabytek, niemal każda broń stworzona po 1900 r. zachowała do dziś swoje wartości użytkowe. Najważniejsze było zastosowanie prochu bezdymnego, który pojawił się w światowych arsenałach w 1886 r. i zmienił zasady konstrukcji broni strzeleckiej i artyleryjskiej. Zmienił również zasady taktyczne, ale musiało minąć naprawdę wiele lat, żeby te zmiany się wykrystalizowały. Gdy w 1914 r. wybuchła Wielka Wojna, okazało się, że doświadczenia techniczne i taktyczne zdobywane przez poprzednie 28 lat nie doprowadziły do wyciągnięcia
właściwych wniosków.
Gdy wojna rozpoczynała się w 1914 r., zakładano, że walki będą toczyły się tak, jak w XIX wieku. Na szczeblu strategicznym walczyć będą armie, zdolne do samodzielnego toczenia decydujących bitew. Podział na armie był konieczny, przemawiały za tym względy strategiczne, kwatermistrzowskie, a przede wszystkim komunikacyjne. Armie miały samodzielnie osiągnąć postawiony przed nimi cel – odmienny dla każdej z nich. Armie były zaopatrywane szlakami kolejowymi, musiały więc dysponować odpowiednimi narzędziami do utrzymania szlaków, oraz do przetransportowania zaopatrzenia z końcowych stacji kolejowych do wojsk
na pierwszej linii.
Przede wszystkim jednak ówczesne polowe środki łączności i komunikacji miały ograniczoną sprawność oraz ograniczony zasięg. Naczelne dowództwo łączyło się z dowództwem armii stałymi liniami telegraficznymi (dalekopisowymi) istniejącymi w czasie wojny, ale dowództwo armii łączyło się ze swoimi korpusami środkami polowymi. Zarówno bezprzewodowe radiostacje polowe, jak i przewodowe dalekopisy polowe nie były godne zaufania, gdy przychodziło nawiązać łączność ma odległość przekraczającą 100 km. W dodatku prędkość marszu wojsk wynosiła około 35 km na dobę, jeśli więc trzeba byłoby skoncentrować armię do walki, to skrajne skrzydła nie mogły być zanadto oddalone. Front armii miał z reguły mniej niż 100 kilometrów szerokości.
Dowódca armii w walce korzystał z odpowiednio umiejscowionych korpusów. Korpus był wówczas podstawową formacją taktyczną, jednolitą i niepodzielną. W jego skład oprócz piechoty zgrupowanej w dywizjach piechoty – z reguły trzech – wchodziły również formacje artylerii ciężkiej oraz saperzy, a także kawaleria. Artyleria polowa (lekka) towarzyszyła piechocie, jej działa można było holować w stanie nierozłożonym sześciokonnymi zaprzęgami po polnych drogach. Artyleria oblężnicza (ciężka) wymagała lepszych dróg, jej działa do transportu były rozkładane na kilka elementów. Artylerię polową stanowiły armaty szybkostrzelne kalibru około 75 mm, a haubice uznawano za przynależne do artylerii ciężkiej. Wyjątkiem byli Niemcy, dysponujący lekkimi haubicami polowymi. Podczas wojny pozycyjnej okazały się one bardziej przydatne od armat i inne nacje również uzbroiły się w podobne haubice.
Korpusy były taktycznie podzielone na dywizje i brygady, ale miały wchodzić do akcji jako całość. Kilkadziesiąt korpuśnych batalionów piechoty miało wyjść na pole bitwy i posuwać się do przodu, niczym w czasach napoleońskich. Bitwy miały być rozstrzygane zmasowanymi uderzeniami piechoty. Jeszcze w 1914 r. uważano, że karabiny maszynowe – choć groźne – nie są w stanie zatrzymać natarcia, bowiem punkty oporu miały być rozstrzeliwane ogniem szybkostrzelnych armat, tak jak działo się to w wojnach bałkańskich.
I tak – mniej więcej – wojna wyglądała. Przez pierwszych kilka miesięcy. Później przybrała formę wojny pozycyjnej, w której karabiny maszynowe okazały się bardzo skuteczne. Nie należy jednak mylić skutków z przyczynami: to nie karabiny maszynowe sprawiły, że walki przybrały charakter walk pozycyjnych, to zmiana charakteru wojny sprawiła, że karabiny maszynowe stały się popularne.
Pierwsze miesiące wojny były bardzo dynamiczne. Niemcy doszli niemal do Paryża, następnie zostali spod niego odrzuceni, po czym rozpoczęli „wyścig ku morzu”, przerwany ewakuacją Belgów z Antwerpii, a zakończony w listopadzie bitwą pod Ypres. Na Bałkanach Serbowie przeprowadzili ofensywę, później kontrofensywę zakończoną zdobyciem Belgradu przeprowadzili Austriacy i Węgrzy, ale 15 grudnia Serbowie zdołali odzyskać swoją stolicę. W Polsce do ofensywy ruszyli pierwsi Austriacy i Węgrzy, później serię głębokich uderzeń przeprowadzili Rosjanie, wówczas do akcji ruszyli Niemcy, ale zostali odepchnięci przez Rosjan, którzy z kolei nie sprostali wspólnemu uderzeniu państw centralnych, ale w początkach grudnia front ustabilizował się po bitwie pod Łodzią.
Czynnikiem, który zamienił wojnę manewrową w wojnę pozycyjną był... grudzień. W grudniu 1914 r. walki straciły na intensywności z powodu nadejścia zimy, a precyzyjniej: z powodu zorientowania się generałów, że straty wśród żołnierzy są ogromne, a kontynuowanie działań w chłodzie i mrozie te straty jedynie powiększy. Walczące strony przemyślały swoją strategię, postanowiły szukać innych sposobów rozstrzygnięcia wojny i do tej strategii dopasowały taktykę. Na froncie zachodnim Niemcy postanowili prowadzić działania obronne, a działania ofensywne – na froncie wschodnim i bałkańskim. I tam wciąż prowadzono działania manewrowe na olbrzymią skalę: w 1915 r. wypchnęli Rosjan z Polski, następnie opanowali Serbię, w 1916 r. powstrzymali rosyjską ofensywę i podbili Rumunię, a w 1917 i 1918 r. wtargnęli daleko w głąb Rosji. W tym czasie Francuzi i Brytyjczycy również prowadzili działania manewrowe: podbili niemieckie kolonie, opanowali Mezopotamię i wtargnęli do Palestyny i Syrii.
Bezruch panował jedynie na froncie zachodnim. Niemcy zdołali bowiem opanować znaczny kawał Francji i teraz Francuzi musieli wyzwalać swoją ojczyznę za wszelką cenę. Niemcy mogli wycofać się kilka kilometrów, tak aby zająć pozycje najlepsze do obrony, ograniczyć się do defensywy i zadawania jak największych strat wrogowi. Najlepiej nadającym się do tego narzędziem była artyleria, a nie karabiny maszynowe. Karabiny maszynowe pełniły jedynie rolę pomocniczą, były jednym z kilku sposobów, żeby spowolnić natarcie i wystawić Francuzów na ogień artylerii.
Front zachodni miał jednak swoją specyfikę. W przeważającej mierze biegł po płaskim, odkrytym terenie, a Niemcy mogli sobie pozwolić na luksus wybrania dogodnych pozycji obronnych zapewniających dobry wgląd w pozycje przeciwnika i doskonałe pola ostrzału. Jednak wojna manewrowa była możliwa: gdy wiosną 1918 r. zdecydowali się przeprowadzić serię ofensyw, zdołali przerwać front i zbliżyć się do Paryża, tylko po to, żeby jesienią ulec kontrofensywie Ententy.
Karabiny maszynowe – choć zyskały sprawność techniczną w latach 90. XIX wieku – stały się etatowym uzbrojeniem dopiero w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku. Niemal od razu stały się przedmiotem krytyki, i to krytyki słusznej. Uznano, że nadają się jedynie do działań defensywnych, a w ofensywie ich użycie jest bardzo skomplikowane, praktycznie niemożliwe.
Przede wszystkim karabiny maszynowe były bardzo ciężkie: broń ważyła 25-30 kg, podstawa do niej 25-35 kg, a woda do chłodnicy około 4-5 kg (dane dotyczą systemu Maxima, przyjętego w wielu państwach, w których poszczególne rozwiązania nieco się pomiędzy sobą różniły). Na polu walki musiały być przenoszone przez grupę żołnierzy, wystarczyło, że jeden z nich – na przykład przenoszący chłodnicę z wodą – skręcił sobie kostkę i został z tyłu, a cały karabin maszynowy nie mógł strzelać. Podczas marszów karabiny maszynowe musiały być przewożone wozami konnymi, co wydłużało kolumny taborowe i zmniejszało mobilność oddziałów. Szybkostrzelność jest zaletą, ale przestaje nią być – szczególnie dla kwatermistrza – jeśli uwzględni się, że 100-nabojowa taśma waży 3 kg, a więc zapas 10 000 nabojów to już 300 kg (teoretycznie 10 000 nabojów oznacza około 15 minut ciągłego ognia, ale w praktyce wystarczało to na cały dzień aktywnej walki). Wóz konny zdolny do poruszania się po polnych drogach ma nośność około 500 kg, a więc sześć karabinów maszynowych będące uzbrojeniem pułków piechoty w 1914 r. to 6 wozów konnych dla karabinów maszynowych z podręczną amunicją i 6 kolejnych wozów z amunicją na kolejny dzień walki. (W 1918 r. karabinów maszynowych w pułku było nie 6, a 36).
Z karabinów maszynowych nie dało się strzelać podczas marszu. Nie tylko ze względu na ciężar, ale również ze względu na niemożność odpowiedniego uchwycenia broni, konieczność zapewnienia chłodzenia, konieczność zapewnienia płynnego podawania amunicji, czyli bardzo dokładnego wprowadzania taśmy nabojowej do broni. Na zdjęciach propagandowych i w hollywoodzkich filmach przedstawiani są pojedynczy strzelcy używający karabinów maszynowych, ale w realnym świecie obsługa ckm wyglądałaby raczej jak grupa Laokoona, a nie jak John Rambo.
Oczywiście starano się rozwiązać te problemy. Opracowywano karabiny maszynowe chłodzone powietrzem, a Francuzi wprowadzili je nawet do uzbrojenia. Francuzi zastosowali również inny system zasilania: nie z taśm elastycznych, a ze sztywnych zawierających 24-30 nabojów. Można też wspomnieć o regulowaniu szybkostrzelności, którą miały niemal wszystkie karabiny maszynowe (w tym oczywiście i francuski). Starano się również skonstruować zupełnie nowe karabiny maszynowe, lżejsze od zwykłych. W literaturze fachowej wielu krajów pojawiło się rozróżnienie na ciężkie karabiny maszynowe (dotychczas zwane po prostu „karabinami maszynowymi”) oraz lekkie karabiny maszynowe. Kłopot polegał na tym, że nie wiedziano dokładnie, czym ma być ten lekki karabin maszynowy.
Istniał oczywiście – i to już od 1903 r. – duński Madsen: dziwna broń, działająca jak zautomatyzowany karabin czarnoprochowy Snydera, zasilana grawitacyjnie ze stałego magazynka niczym w kartaczownicy Nordenfelta, produkowana metodami stosowanymi w kolejnictwie, ale skomplikowana niczym zegarek. Madsen ważył raptem 9 kg, ale był drogi, skomplikowany w obsłudze i – ze względu na słabe chłodzenie – niezdolny do prowadzenia gęstego ognia. Zdobył nawet popularność, ale raczej jako broń pomocnicza i specjalistyczna: trafiał do kawalerii, ochrony sztabów, saperów, wojsk kolejowych, czy do lotnictwa… W 1914 r. po kilkaset sztuk Madsenów kupiły niemal wszystkie walczące państwa.
Przed Wielką Wojną szukano bowiem czegoś innego: lekkiego karabinu maszynowego, który od ciężkiego karabinu maszynowego różniłby się jedynie ciężarem. Taka broń również istniała, nosiła wiele nazw, a najlepiej znana jest jako Hotchkiss M1909 Benét–Mercié, czyli wprowadzony do służby w 1909 r. karabin maszynowy wytwarzany w zakładach Hotchkissa, zaprojektowany przez inżyniera o nazwisku Henri Mercié, a wprowadzony do produkcji przez dyrektora o nazwisku Laurence Benét. Mercié był Francuzem (tak jak francuska była firma Hotchkiss), Benét był Amerykaninem (tak jak zmarły Benjamin Hotchkiss), więc broń trafiła – po kilkaset egzemplarzy – do sił zbrojnych obu państw, a później znaleźli się również i inni chętni.
Amerykanie nazwali ją Automatic Machine Gun i próbowali zastąpić nią karabiny maszynowe. Francuzi nazwali Fusil-Mitrailleuse Modele 1909 i wysłali ją do twierdz. Brytyjczycy zaś nazywali Hotchkiss Portative. Benét–Mercié był bronią, którą dziś nazywa się uniwersalnym karabinem maszynowym. Można było z niego strzelać z dwójnogu, trójnogu albo zamontować na klasycznej podstawie ckm. Strzelano z biodra podczas natarcia, ale strzelano również precyzyjnie na dalekie dystanse wykorzystując celownik optyczny. Zasilany był z 30-nabojowych magazynków albo z 250-nabojowej taśmy. Był uzbrojeniem piechoty, kawalerii, czołgów oraz samolotów.
Benét–Mercié ważył 12-13 kg w zależności od konfiguracji, po szybkim oddaniu 300 strzałów lufę należało ochładzać przez około 5 minut. Działał na dość nowoczesnej wówczas zasadzie poboru gazów prochowych z lufy. Gdy wybuchła wojna, Francuzi wznowili jego produkcję, fabrykę otworzyli również Brytyjczycy, ale zdołano wytworzyć tylko kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy – karabin był dość skomplikowany w fabrykacji i konserwacji. Francuzi szybko znaleźli sobie broń kilka razy tańszą i wyprodukowali jej kilkanaście razy więcej, Brytyjczycy wykorzystywali go w czołgach i samolotach, a tam nie było problemów z konserwacją i wyszkoleniem. Czarną legendę tej broni napisali Amerykanie: w ich rękach Benét–Mercié zacinał się, więc pewnie winna była albo jego oryginalna konstrukcja, albo błędy poczynione podczas przekalibrowania z 8 mm na 7,62 mm, albo złe magazynki, albo jeszcze gorsze warunki klimatyczne panujące we Francji. Albo nawet wszystko razem. Prawda była natomiast taka, że Amerykanom brakowało odpowiedniego szkolenia.
Niechęć Amerykanów do karabinu maszynowego Benét–Mercié wynika z przyczyn politycznych oraz typowego amerykańskiego malkontenctwa i „amerykańskiego piekiełka”. Otóż siły zbrojne Stanów Zjednoczonych mogły dysponować również innymi lekkimi karabinami maszynowymi, i to skonstruowanymi przez Amerykanów, i w Ameryce produkowanymi. Z tego powodu były one oczywiście lepsze od licencyjnego Benét–Mercié (nie wspominając o rkm Chauchat) i gdyby uzbrojono w nie US Army, to w wojnie zginęłoby dwa razy mniej amerykańskich chłopców.
Pierwszym z nich był „Lewis Gun”, skonstruowany przez pułkownika US Army nazywającego się Isaac Newton Lewis. W 1913 r. zaprezentował swoją konstrukcję zwierzchnikom, a gdy nie została ona przyjęta do służby, porzucił służbę i wyjechał do Europy, gdzie opowiadał na prawo i lewo, że jego broń jest doskonała, ale uwziął się na niego jego zazdrosny zwierzchnik, William Crozier. Generał Crozier był wieloletnim szefem służby uzbrojenia i faktycznie odrzucił Lewisa, ale nie ze względu na zazdrość, tylko ze względu na niedopracowaną konstrukcję.
Lewis Gun był bronią działającą na zasadzie poboru gazów prochowych z lufy, które napędzały dość skomplikowany mechanizm obracający olbrzymi talerzowy magazynek. Mechanizm był skomplikowany, ale sprawny – wykorzystali go również Niemcy w FG-42 oraz Amerykanie w M60. Lewis chłodzony był powietrzem, wokół lufy zamontowano aluminiowe żebra osłonięte cylindrycznym radiatorem: po strzale uchodzące gazy prochowe miały zasysać świeże powietrze wewnątrz tej rury, a cały system miał być bardzo wydajny. Broń była lekka, ważyła nieco ponad 13 kg i miała szybkostrzelność około 600 strzałów na minutę (w zależności od wersji broni i amunicji).
Pierwsze 20 egzemplarzy zostało użytych przez Belgów w sierpniu 1914 r., a następnie fabrykę zdołano ewakuować do Wielkiej Brytanii. Wiosną 1916 r. Lewisy zaczęły trafiać do brytyjskich jednostek frontowych, gdzie „przyjęto ją bardzo życzliwie”. Brytyjscy żołnierze wiedzieli, że Lewis jest lepszy niż rkm Benét–Mercié, że sprawdził się w rękach Belgów, a przede wszystkim uzbrojone są w niego samoloty. Czy taka broń mogła mieć jakiekolwiek wady? A jednak miała i to całkiem sporo.
Zobacz więcej materiałów w pełnym wydaniu artykułu w wersji elektronicznej >>
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu