Niemal w każdej XIX-wiecznej armii istniały karabiny forteczne: ciężkie – dlatego używano ich tylko w umocnieniach – wielkokalibrowe karabiny strzelające na daleki dystans pociskami o masie kilkunastokrotnie większej niż zwykłe karabinowe. Mogły służyć do rażenia oddalonego wroga albo do rażenia wroga znajdującego się za zasłoną, czy nawet płytą pancerną.
Karabiny forteczne zniknęły z arsenałów po podpisaniu w 1868 r. w Petersburgu przez 19 najważniejszych ówczesnych państw „Deklaracji w sprawie pocisków wybuchających małego kalibru”. Zgodnie z nią sygnatariusze zgodzili się nie używać przeciwko sobie pocisków lżejszych niż 400 gramów, zawierających materiał wybuchowy, substancje zapalające lub łatwopalne. Najważniejszym skutkiem „deklaracji petersburskiej” – pod taką nazwą została zapamiętana – był podział broni na strzelecką i artyleryjską.
Przez kolejnych kilkadziesiąt lat granica pomiędzy bronią strzelecką a artyleryjską była szeroka na niemal 30 mm. Pociski artyleryjskie – przy masie większej niż 400 gramów – miały bowiem kaliber co najmniej 37 mm, bo przy ówczesnym poziomie techniki trudno było wyprodukować mniejsze zapalniki. Pocisk artyleryjski składał się więc ze skorupy (najczęściej żelaznej lub stalowej), wypełnionej ładunkiem (wybuchowym, zapalającym, dymnym, etc…), detonowanym zapalnikiem. Z reguły wokół skorupy montowano pierścień wiodący z miękkiej miedzi łatwo wrzynający się w gwinty lufy.
Pociski broni strzeleckiej były początkowo jednolite i wykonane z ołowiu, który miał duży ciężar właściwy i był tani: kaliber większości pocisków produkowanych w 1868 r. wynosił około 11,5 mm. Dwadzieścia lat później wynalazek prochu bezdymnego umożliwił nadawanie pociskom większej prędkości. Z jednej strony, umożliwiło to zmniejszenie masy i kalibru pocisków do 6,5-8 mm, z drugiej, skomplikowało produkcję. Osiągane prędkości były tak duże, że miękki ołów pocisku nie wgryzał się w gwint lufy, tylko był przez niego skrawany. Ołów zaczęto więc owijać płaszczem z cienkiej warstwy mosiądzu, z reguły w formie tombaku: 95% miedzi i 5% cynku. Miedź jest plastyczna, ale droga, więc w czasach wojny płaszcze pocisków bywały robione z melchioru (65% miedzi, uzupełnionej niklem i cynkiem) albo nawet stali.
Okazało się, że nowe pociski płaszczowe dzięki większej prędkości mają większy zasięg i większą celność, ale są mniej skuteczne. 11,5 mm ołowiany pocisk po uderzeniu w cel odkształcał się, nabywając charakterystyczny kształt grzybka, powiększając dwukrotnie swoją średnicę i zadając bardzo poważne rany (trafienie w kończynę skutkowało śmiercią albo amputacją). Pociski płaszczowe nie grzybkowały, tylko gładko przechodziły przez ciało. Podczas wojny najlepiej jest zranić wrogiego żołnierza: ranny obciąża system kwatermistrzowski, a zabity jedynie służbę kopania grobów. Nie opłaca się jednak używać amunicji okaleczającej – bo weterani bez nóg i rąk obciążają system socjalny państwa na długo po zakończeniu wojny. Nic dziwnego, że pojawienie się pocisków płaszczowych zostało z radością przyjęte przez polityków i wodzów, którzy w 1899 r. uchwalili zakaz używania pocisków powodujących nadmierne cierpienia.
Zapis ten – będący części II Konwencji Haskiej – dotyczył pocisków określanych w różny sposób: grzybkujące, ekspandujące, półpłaszczowe, czy też dum-dum (w Dum-Dum pod Kalkutą znajdował się arsenał Brytyjskiej Armii Indii). Zakaz ten jest przestrzegany i wojsko pocisków takich nie używa, natomiast używają ich myśliwi, policjanci i sportowcy. Myśliwi dlatego, że ich zadaniem jest natychmiastowe zabicie zwierzyny. Policjanci dlatego, że ich zadaniem jest natychmiastowe porażenie agresora. Pociski przez nich używane mają konstrukcję półpłaszczową: tylna część pocisku pokryta jest płaszczem, aby dobrze działała w lufie, a przednia nie – aby dobrze ekspandowała po uderzeniu w cel. Sportowcy używają zaś często pocisków ołowianych, powolnych, ale tanich.
„Przebijalność” jest wartością bardzo względną, nie sposób jej jednoznacznie określić, a jeszcze trudniej dokonywać porównań. Niemal każde państwo miało swoje własne sposoby określania przebijalności, co więcej: te sposoby mogły się zmieniać w zależności od czasu, rodzaju sił zbrojnych, producenta, a przede wszystkim metody badawczej, np. jedni podawali przebijalność, gdy pancerz pokonało 50% uderzających w niego pocisków, kolejni – 100%, a pozostali – jeszcze inne wartości. Ważny był też materiał, z którego wykonywano przebijane płyty, z reguły były one typowe dla własnej armii, a nie armii przeciwnika. To, że ołowiany pocisk karabinowy był w stanie przebić około 4 mm stali, nie oznacza wcale, że nie zdarzały się przypadki przebicia pancerza 8 mm czy zatrzymania go przez 2 mm blachę.
Mówi się, że to prędkość przebija pancerz. Sprawa jest jednak dużo bardziej skomplikowana. Energia kinetyczna pocisku – czyli spowodowana ruchem zdolność pocisku do wykonania pewnej pracy, np. przebicia pancerza – zależy wprost proporcjonalnie od masy i od kwadratu prędkości. To znaczy, że dwukrotne zwiększenie masy pocisku powoduje dwukrotne zwiększenie energii, ale dwukrotne zwiększenie prędkości pocisku powoduje aż czterokrotne zwiększenie energii. Prędkość jest ważniejsza od masy.
Jednak zdolności penetracyjne pocisku nie zależą wyłącznie od energii kinetycznej. Istotne jest, aby energia kinetyczna była skupiona na jak najmniejszej powierzchni pancerza, co można uzyskać zwiększając gęstość materiału, z jakiego wykonany jest pocisk, by pocisk miał jak największą gęstość. Jeśli woda ma gęstość ok. 1 g/cm³, to stal niemal 8 g/cm³, a ołów ponad 11 g/cm³. Lepsze od ołowianych byłyby pociski złote – jego gęstość to ponad 19 g/cm³ – ale złoto jest ekstremalnie drogie. Ołów i złoto są dość miękkie i słabo radzą sobie z twardym stalowym pancerzem. Identyczną gęstość co złoto ma wolfram, dzięki czemu jest wykorzystywany do produkcji fałszywych „złotych” monet i sztabek, a także do produkcji pocisków przeciwpancernych. Wolfram jest bardzo twardym metalem, tańszym niż złoto, ale wcale nie najtańszym.
Wybór materiału, z którego wykonany jest pocisk, nie jest prosty. Musi mieć odpowiednią twardość, plastyczność i wytrzymałość, która w pewnym stopniu zależy od cech pancerza. Pancerz musi być w miarę plastyczny, aby nie kruszył się i nie dawał wtórnych odłamków, a taki pancerz łatwiej przebijają twarde pociski, więc się je utwardza, przy okazji zwiększając ich kruchość. Pancerz jednak też można utwardzić – dawniej robiono to z jego zewnętrzną warstwą, wewnętrzną pozostawiając plastyczną, obecnie używa się płyt ceramicznych – a przeciwko takiemu pancerzowi skuteczniejszy może być pocisk nie tak bardzo twardy.
Jakość pancerza czołgów przeciwnika zależy od tego, kim jest przeciwnik, i czasu, w którym trwa walka. Z początku I wojny światowej większość „lądowych” pancerzy była miękka, później zaczęto je utwardzać powierzchniowo. W początkach II wojny światowej większość pancerzy była twarda, później przestawano je utwardzać. W czasie II wojny światowej czołgi brytyjskie miały z reguły pancerz utwardzany powierzchniowo, a czołgi Sowietów – nie. Niemcy musieli odpowiednio dla frontu dobierać amunicję. I lekceważyć dostawy Lend-Leasu dla Armii Czerwonej.
Na wojnie prawa nic nie znaczą. W 1914 r. okazało się, że na polu walki pojawiły się nowe zagrożenia, z którymi nie radziły sobie ani artyleria, ani broń strzelecka. Jednym z nich były wiszące nad frontem balony obserwacyjne, trudne do trafienia pociskami artyleryjskimi i niewrażliwe na ogień karabinów maszynowych, które co najwyżej robiły łatwe do zacerowania dziury w powłoce balonu. Postanowiono więc nagiąć deklarację petersburską i konwencję haską, produkując naboje karabinowe wypełnione zakazaną substancją. „Nagiąć”, bowiem zakazano używania takiej amunicji przeciwko ludziom. Zakaz był przestrzegany, amunicji takiej używano przeciwko sprzętowi, najczęściej powietrznemu. Dziś też tak się jej używa, ale nie tyle ze względu na zapisy prawa, co na użyteczność – nie ma sensu używać drogiej, wyspecjalizowanej amunicji, tam, gdzie wystarczy kawałek ołowiu zawinięty w tombak.
Pierwszym pomysłem było wypełnienie pocisku fosforem, w nadziei, że doprowadzi to do zapłonu wodoru, wypełniającego balony. Dno pocisku było otwarte, tak że zapłon fosforu następował już w momencie strzału, więc fosfor wypalał się po przebyciu około 350 m. Pomysł więc zarzucono… ale nie na długo, bowiem karabiny maszynowe trafiły na uzbrojenie samolotów. W powietrzu cele ostrzeliwano bowiem z dystansów mniejszych niż 350 m. W dodatku Wielka Brytania stała się celem niemieckich sterowców, równie trudnych do zestrzelenia co balony. Strącenie pierwszego zeppelina – faktycznie był to Schütte-Lanz SL 11 – nastąpiło dopiero 2 września 1916 r.: Leefe Robinson otrzymał za ten olbrzymi sukces Victoria Cross. Dokonał tego lecąc samolotem B.E.2 uzbrojonym w karabin maszynowy strzelający nowo wprowadzoną amunicją.
Amunicję taką szybko przestano nazywać zapalającą i zaczęto nazywać smugową, bowiem płonący fosfor zostawia za sobą widoczną smugę światła albo dymu. Nie zawsze zresztą jest to fosfor, Niemcy w czasie wojny używali termitu, a dziś używa się substancji mniej toksycznych i dłużej działających, przede wszystkim azotanu strontu (na Zachodzie) i azotanu baru (na Wschodzie). Amunicja smugowa wykorzystywana jest przede wszystkim do wstrzeliwania się i sygnalizacji, niegdyś służyła również strzelcom samolotowym do ułatwienia celowania.
Prawdziwą karabinową amunicję zapalającą zaczęto produkować dopiero w początkach kolejnej wojny światowej. Pomysłodawcą był niejaki De Wilde, Belg działający w Szwajcarii. Brytyjczycy zakupili licencję, ale była ona tak nietechnologiczna – tzn. nie nadawała się do taśmowej, nomen omen, produkcji – że Brytyjczycy skonstruowali ją niemal od podstaw. Pocisk zawierał oprócz 10 g ołowiu pół grama bawełny strzelniczej i małą stalową kulkę, która podczas uderzenia w cel zgniatała bawełnę i powodowała eksplozję. To znaczy z reguły powodowała eksplozję po trafieniu w cel, ale nie zawsze, co gorsza zdarzały się też – niezbyt często – eksplozje podczas przeładowywania broni. Pociski De Wilde’a miały również tę zaletę, że pozwalały obserwować wynik własnego ognia – oczywiście, jeśli trafiło się w cel. Brytyjczycy zaczęli używać ich latem 1940 r., ale w pełni dostępne stały się dopiero w 1942 r.
Brytyjczycy borykali się z niemieckimi nalotami, natomiast Niemcy – z przewagą brytyjskiej i francuskiej broni pancernej. Strzeleckie pociski przeciwpancerne nie pojawiły się jednak, aby zwalczać czołgi czy wcześniejsze niż czołgi samochody pancerne, ale aby zwalczać doskonałe francuskie szybkostrzelne 75 mm armaty Schneidera i przebijać ich 8 mm płyty pancerne. Na froncie pojawiały się zresztą także inne płyty pancerne, wykorzystywane czy to przez obserwatorów, czy snajperów. Ołowiany pocisk karabinowy był w stanie przebić około 4 mm stali.
Można znaleźć informacje, że pierwszym karabinowym pociskiem przeciwpancernym był „inverted” albo „reversed” , czyli „odwrócony” niemiecki pocisk. Do łuski standardowego naboju 7,92 mm wkładano pocisk odwrotnie: szpicem do łuski, tępym końcem do przodu. Gdy pocisk uderzał tępą głowicą w pancerz, przebijał go łatwiej, niżby miał uderzać szpicem. Tak przynajmniej jego działanie tłumaczyła w 1915 r. amerykańska prasa. Jest to oczywiste nieporozumienie.
Otóż podczas produkcji nabojów zdarzają się różne problemy z jakością, które tym trudniej wychwycić, im bardziej pośpieszna jest produkcja. W czasie wojny liczyła się ilość, nie jakość, więc zdarzała się amunicja źle konfekcjonowana. Neutralni w 1915 r. Amerykanie wyjaśnili istnienie takich pocisków przez analogię z istniejącymi tępogłowicowymi pociskami przeciwpancernymi w artylerii okrętowej (stąd angielska nazwa niemieckich pocisków). Niemcy natomiast – a pewnie również Francuzi i Brytyjczycy – zdobyte na wrogu pociski włożone „tył na przód” do łuski wykorzystywali w propagandzie jako przykłady używania przez nieprzyjaciela zakazanych przez prawo pocisków dum-dum.
Pierwszymi strzeleckimi pociskami przeciwpancernymi były niemieckie SmK – „Spitzgeschoß mit Kern”, czyli pociski szpiczaste z rdzeniem. „Szpiczastość” wynikała z aerodynamiki i nie była w czasie Wielkiej Wojny niczym oryginalnym: niemal wszystkie pociski niemieckie, rosyjskie, francuskie i brytyjskie były szpiczaste, inni z kolei – przede wszystkim Włosi i Japończycy – mieli pociski bez szpica. Istotny dla przebijalności był rdzeń.
Pociski rdzeniowe oprócz ołowiu zawierały stalowy pręt. Ołów jest ciężki, ale miękki, więc ołowiany pocisk nie traci prędkości, ma za to słabe działanie przeciwpancerne. Stal jest twarda, ale lekka, więc dobrze przebija pancerz, pocisk stalowy szybko jednak traci prędkość, co negatywnie wpływa na jego zasięg, celność oraz zdolności przeciwpancerne na większych dystansach. Połączenie stali z ołowiem było więc racjonalne, w dodatku, aby zrównoważyć utratę masy, przedłużono pocisk o 2 mm.
Najczęściej podaje się, że pocisk SmK był w stanie przebić 10 mm płytę pancerną. Sprawa była bardziej skomplikowana. Zdobyte we Flandrii pociski Brytyjczycy zbadali i ocenili, że z odległości 100 jardów (91 m) jedna trzecia wystrzelonych pocisków jest w stanie przebić półcalowy pancerz (12,7 mm). W latach 30. – a więc w nieco innych warunkach technicznych – niemiecka armia przyjmowała partię pocisków SmK, gdy 18 z 20 losowo wybranych pocisków przebijało z dystansu 50 metrów 11 mm „Panzerblech”.
To jest skrócona wersja artykułu. Zobacz pełny artykuł w nowym wydaniu czasopisma Wojsko i Technika Historia >>
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu