Stąd prowadzą – mniej lub bardziej dyskretne – negocjacje z „wrogami” i bodaj jedynym ich atutem są obietnice wycofania się z tego czy innego etapu programu zbrojeniowego. Aby zachować wiarygodność, muszą jednak pokazywać, że ich kluczowe programy, jądrowy i rakietowy, postępują. Gdy KRLD zbliżyła się do możliwości skonstruowania ładunków jądrowych, program rakietowy nabrał nowego znaczenia – tylko z pociskami balistycznymi, jako ich nosicielami, broń jądrowa staje się przekonującym argumentem, zapewniającym reżimowi Kim Dzong Una niemal całkowitą nietykalność na forum międzynarodowym, a to jest niewątpliwie największe marzenie dynastii Kimów.
Do dziś nie ma jasności co do tego, kto przekazał KRLD technologię produkcji nieskomplikowanych rakiet balistycznych. Według jednej wersji zrobił to w latach 60. ub.w. Związek Radziecki, aby stworzyć lokalną przeciwwagę dla rosnącego potencjału militarnego Chińskiej Republiki Ludowej. W owym czasie Kim Ir Sen bardzo umiejętnie wykorzystywał wrogość między oboma wielkimi sąsiadami i „załatwiał sobie” pomoc raz jednych, raz drugich. Nic więc dziwnego, że drugą prawdopodobną drogą uzyskania technologii rakietowych był transfer właśnie z ChRL. Trzecia możliwość, to zakup rakiet i wyrzutni w krajach tzw. Trzeciego Świata, które wcześniej otrzymały je w ramach „braterskiej pomocy” z ZSRR i żmudne skopiowanie ich bez dostępu do dokumentacji konstrukcyjnej. We wszystkich trzech przypadkach obiektem mogły być wyłącznie rakiety tej samej rodziny, czyli R-11 lub R-17 (8K11 lub 8K14), należące do systemu rakietowego Elbrus, czyli sławnego Scuda. Są to rakiety jednostopniowe, z nieoddzielającą się głowicą, napędzane przez silnik na paliwo ciekłe, wymagający zasilania żrącym utleniaczem na bazie kwasu azotowego, a więc należące do pierwszego pokolenia takiej broni. Ich zasięg wynosił od 150 do niespełna 300 km.
Koreańczycy najpierw zwiększyli ten zasięg do 300÷350 km, dzięki niewielkim modyfikacjom leciwej już wtedy konstrukcji i zmniejszeniu masy głowicy bojowej o połowę. Potem wydłużyli kadłub i zwiększyli pojemność zbiorników paliwa, dzięki czemu zasięg wzrósł do 450÷500 km. Kolejnym krokiem było skonstruowanie oddzielającej się w locie głowicy bojowej, przez co zasięg wzrósł o kolejne 100 km (zapewne „przy okazji” kolejny raz trzeba było zmniejszyć masę głowicy). Natomiast próby zbudowania wersji dwustopniowej, z wykorzystaniem takiego samego silnika dla obu stopni, skończyły się fiaskiem, podobnie jak próba kombinacji R-17 jako pierwszego stopnia i rakiety na stały materiał pędny 9M21/R-70 (również radzieckiej proweniencji i podobnie starej) jako drugiego stopnia.
Taki stan rzeczy utrzymywał się de facto do lutego 2016 r., kiedy po raz pierwszy bezawaryjnie przebiegło wystrzelenie rakiety nośnej Unha-3, za pomocą której umieszczono na polarnej orbicie niewielkiego satelitę obserwacyjnego KMS-4. Następnym krokiem było wystrzelenie pocisku Hwaseong-10 – jednostopniowego, jak R-17, ale znacznie większego (szerzej w WiT 8/2016). Był to pocisk pokazywany od 2010 r. podczas defilad w Pjongjangu w postaci uproszczonej, pełnowymiarowej makiety na oryginalnej wyrzutni (nośnik niemal identyczny z tym z radzieckiego systemu 15K645 Pionier, ale z urządzeniami startowymi będącymi powiększoną odmianą zastosowanych w wyrzutni 9P117 systemu Elbrus). Pocisk jest napędzany silnikiem na paliwo ciekłe, ale co najwyżej bazuje on na konstrukcji napędu R-17. Co ciekawe, zarówno Unhę, jak i Hwaseonga z powodzeniem wystrzelono tylko raz, w obu przypadkach po serii startów nieudanych i poważnych awarii. Oznacza to, że programu prób w obu przypadkach nie kontynuowano, zadowalając się propagandowym sukcesem.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu