Marynarze zanim pojawili się na Wybrzeżu najpierw zajęli koszary w Modlinie, a pierwsze boje toczyli na Polesiu w wojnie polsko-bolszewickiej. Dostęp do morza odrodzonej Polsce był co prawda obiecany chociażby przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrow Wilsona, jednak o rzeczywisty skrawek wybrzeża toczyła się batalia dyplomatyczna podczas rozmów pokojowych w Paryżu. Dopiero na mocy traktatu wersalskiego podpisanego 28 czerwca 1919 r. nasz kraj otrzymał 71 km granicy morskiej, co z Półwyspem Helskim dawało 147 km linii brzegowej. Faktyczne włączenie przyznanych ziem do granic tworzącego się państwa odbyło się w styczniu i lutym 1920 r., a za symboliczny akt „zaślubin” Polski z morzem uważana jest uroczystość wrzucenia pierścienia przez gen. Józefa Hallera do wód Bałtyku w Pucku 10 lutego 1920 r.
Dzieje naszej nowożytnej floty zaczynają się z dala od morza. Dwa dni po wydaniu cytowanego na wstępie dekretu rozpoczyna się tworzenie pierwszego Portu Marynarki Wojennej zlokalizowanego nad Wisłą, w Modlinie. Tu powstaje także Oddział Zapasowy Marynarzy. 23 grudnia 1918 r. została utworzona Flotylla Wiślana, i to w jej składzie pojawiła się pierwsza jednostka pływająca
z biało-czerwoną banderą – statek Wisła. Kolejnymi jednostkami były 1. Morski Batalion, Szkoła Marynarzy oraz na wschodzie tworzącego się państwa Flotylla Rzeczna Marynarki Wojennej (do 17 października 1931 r. Flotylla Pińska).
Po objęciu wybrzeża morskiego nie od razu państwo mogło z należytą uwagą poświęcić się rozwojowi tego regionu. Wpierw trzeba było obronić nasz narodowy byt. W wojnie polsko-bolszewickiej żołnierze w marynarskich mundurach brali czynny udział. Niestety, wobec naporu nieprzyjaciela 4 sierpnia 1920 r. Flotylla Rzeczna po zatopieniu posiadanych jednostek została czasowo rozwiązana, ale za to do walk przystąpiła Flotylla Wiślana. Na front skierowano także jako zwykłą piechotę dwa bataliony Pułku Morskiego. Odparcie bolszewickiego naporu uratowało naszą świeżo odzyskaną niepodległość. Można było rozpocząć budowanie kraju w wywalczonych i przyznanych decyzjami politycznymi granicach.
Bardzo szybko jednak okazało się, że budowa floty jest niezwykle kosztowna. Ponadto dochodził jeszcze jeden poważny problem. Polska nie dysponowała przecież portem morskim. Puck był portem rybackim, jednak przez kilka lat musiał pomieścić także pierwsze podnoszące biało-czerwoną banderę okręty. Nie było ich niestety zbyt wiele.
Rada Ambasadorów dzieląca m.in. floty pokonanych Niemiec nie przyjęła argumentów, że Polacy – obywatele cesarstwa – także łożyli na ich budowę i przyznała rodzącej się flocie tylko
6 torpedowców. Po flocie Austro-Węgier nie dostaliśmy nic. Torpedowce wraz z dokupionymi 4 trawlerami (trałowcami) i 2 kanonierkami utworzyły na wiele lat trzon naszych sił morskich. Pierwszą w miarę pełnomorską jednostką, na której 4 maja 1920 r. podniesiono biało-czerwoną banderę był ORP Pomorzanin, poniemiecki statek pasażerski przebudowany na okręt hydrograficzny.
Marynarka Wojenna to jednak nie tylko okręty. 15 lipca 1920 r. w powstającej, a jakże w Pucku bazie lotnictwa morskiego w pierwszy lot z biało-czerwoną szachownicą wystartował wodnosamolot. Początkowo bardzo mało uwagi przywiązywano do lądowej obrony wybrzeża. Tylko przez chwilę istniał pułk artylerii, a w latach 1925-1928 Obszar Warowny Gdynia. Dopiero w 1930 r. na Kępie Oksywskiej ustawiono pierwszą baterię artylerii nadbrzeżnej (bateria Canet z armatami Canet wz 1891/2 kal. 100 mm). Wynikało to z pierwszych analiz braku jakichkolwiek realnych możliwości obrony naszego nadmorskiego „okna na świat” w przypadku agresji Niemiec.
Największym problemem morskiego rodzaju sił zbrojnych tak w 20-leciu międzywojennym, jak i obecnie jest fakt, że budowa okrętów to proces bardzo skomplikowany i niezwykle kosztowny. Przed stu czy osiemdziesięciu laty armię na lądzie opartą o piechotę i kawalerię było zdecydowanie łatwiej zbudować niż jednostki pływające. Odzyskujące niepodległość państwo, pozbawione portów i stoczni, trapione przez kryzys finansów państwa, do którego po latach dołożył się ogólnoświatowy krach gospodarczy, nie było w stanie wysupłać z budżetu kwot niezbędnych na znaczącą rozbudowę floty.
Do tego dołożyć trzeba jeszcze brak przekonania u najwyższych dowódców wojskowych, że tak skrojone polskie wybrzeże w razie jakiejkolwiek wojny jesteśmy w stanie obronić. Doskonale sobie zdawano sprawę z naszego położenia geopolitycznego. Nawet okrojona po traktacie wersalskim b. Reichsmarine była poza zasięgiem naszych możliwości. Budowany z mozołem port w Gdyni był naszym oknem na świat, ale tylko w czasie pokoju. W czasie wojny z Niemcami stawał się praktycznie bezużyteczny. Nie przez przypadek w 1939 r. pomoc wojskową z Francji i Wielkiej Brytanii planowano przewozić do Polski przez Morze Czarne i porty rumuńskie. Sens prowadzenia flotą działań wojennych widziano początkowo tylko w przypadku wojny ze Związkiem Radzieckim.
Plany rozbudowy morskiego rodzaju sił zbrojnych, które zaczęto przynajmniej rozważać w Ministerstwie Spraw Wojskowych, datują się na połowę lat 20. Na pierwszy ogień miała pójść budowa 9 podwodnych stawiaczy min. Ostatecznie we Francji, w której zaciągnięto pożyczki na cele wojskowe, ulokowano zamówienie na dwa niszczyciele (według ówczesnej terminologii kontrtorpedowce) i trzy podwodne stawiacze min. Do wybuchu wojny udało się metodą drobnych kroków wcielić do służby jeszcze stawiacz min, po dwa niszczyciele i okręty podwodne oraz sześć zbudowanych w kraju minowców. Wraz z rozbudową na Półwyspie Helskim zaplecza materiałowego dla floty i powstaniem jednego basenu portowego zdecydowano się także na rozpoczęcie budowy systemu lądowej obrony wybrzeża. Wobec przewagi sił niemieckich i niekorzystnego położenia geograficznego naszego nadmorskiego korytarza, w zasadzie wszystkie działania obronne były z góry skazane na niepowodzenie. Na pomoc flot sojuszniczych nie było co liczyć, nie planowały one żadnych operacji na Bałtyku, zakładając poniekąd słusznie, że skończyłyby się one klęską. Do dziś wśród ocen wystawianych naszym przygotowaniom do wojny morskiej pojawia się wiele opinii wskazujących co można było zrobić lepiej, jakie powinny być zbudowane okręty czy umocnienia fortyfikacyjne i baterie artylerii nadbrzeżnej.
Sygnałem pesymistycznych ocen sztabowców, że w starciu z Kriegsmarine nie mamy szans na podjęcie równorzędnej walki był plan „Peking” zakładający odesłanie z Bałtyku trzech niszczycieli z przeznaczeniem ich do eskortowania statków z pomocą wojskową, które miały być wysyłane z portów brytyjskich i francuskich. I choć na Helu marynarze wytrwali do 2 października, to ich opór poza symbolem niezłomności nie miał znaczenia strategicznego. Niemcy nie widzieli potrzeby szturmowania półwyspu, swoje cele w postaci zniszczenia polskiej floty zrealizowali już bowiem znacznie wcześniej.
Okazji do wykazania się nie miała także Flotylla Pińska. Budowana z mozołem przez wiele lat miała stanowić istotne ogniowo w ewentualnej wojnie z ZSRR. Niestety, choć agresja z jego strony nastąpiła 17 września 1939 r., de facto działań wojennych nie prowadzono i większość jednostek pływających została zatopiona przez własne załogi.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu