We wrześniu 1938 r. polska komisja bierze udział w długo oczekiwanych próbach z ciężką armatą przeciwlotniczą, obserwując zarówno pracę obsługi jak i zbierając informacje o samych charakterystykach armaty. Dodatnia opinia przywieziona do Warszawy oraz dalsze próby nacisku na stronę francuską zaowocowały podpisaniem w marcu 1939 r. umowy na dostawę dla WP partii 59 armat z terminem rozpoczęcia dostaw w czerwcu kolejnego roku.
Stanowiący trzon wyposażenia polskich artylerzystów odpowiedzialnych za ochronę nieba między Wartą, a Zbruczem francuski sprzęt przeciwlotniczy pamiętał jeszcze dobrze czasy Wielkiej Wojny. Z biegiem lat status tego uzbrojenia odchodził od nowoczesności, ku wartościom przeciętnym, aby ostatecznie wejść w okres, kiedy nazwanie go przestarzałym nie było przesadnym nadużyciem. Chcąc uzupełnić, a w zasadzie odbudować, swój przeciwlotniczy potencjał II Rzeczpospolita rozpoczęła poszukiwanie nowego sprzętu mogącego zapewnić bezpieczeństwo przestrzeni powietrznej w jej granicach.
W nieco bardziej przyziemnej formie, wola modernizacji zaowocowała skierowaniem do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej komisji mającej zbadać zagraniczny sprzęt przeciwlotniczy. Między 2, a 28 października 1928 r. polscy przedstawiciele pracowali więc za oceanem zgodnie z planem ustalonym wcześniej wspólnie z amerykańskim Ministerstwem Wojny. Wizytę podzielono na cztery etapy, a pierwszym z nich był udział w pokazowym strzelaniu przeciwlotniczym na poligonie doświadczalnym w Aberdeen, w stanie Maryland. To właśnie tam zorganizowano ćwiczenia z dziennego i nocnego prowadzenia ognia z karabinów maszynowych 7,62 i 12,7 mm oraz armat kal. 37 i 76,2 mm.
Pod względem organizacyjnym oba strzelania prowadzono do rękawa o wymiarach 2x9 m holowanego na linie o długości 610 m z niewielką szybkością wynoszącą 144 km/godz. (40 m/s). Za wszelkie zmiany nastaw broni odpowiedzialny był aparat centralny wyprodukowany przez angielskiego Vickersa posiadający elektryczną instalację przekazywania danych do stanowisk armat. Do nocnego strzelania zaangażowano również zespół reflektorów przeciwlotniczych, co stanowiło wyznacznik nowoczesności. Skuteczność ognia prowadzonego przez zespoły czterech karabinów maszynowych kalibru 7,62 i 12,7 mm na dystansie około 1,5 km była niewielka i zamykała się w przedziale 0,0-2,5%. Każdorazowe zużycie kilkuset pocisków nie oznaczało trafień – w ciągu dnia wynik był zerowy. Nieco niespodziewanie, dopiero strzelanie nocne stało się okazją do uzyskania jakiekolwiek trafień.
Czterodziałowa bateria armat automatycznych kal. 37 mm oddała 129 wystrzałów osiągając cztery trafne, identyczny wynik uzyskano w dzień. Najciekawsze dla Polaków były jednak pokazy czterodziałowej baterii armat kal. 76,2 mm systemu Driggsa, prowadzącej ogień do celów na wysokości 2130 m oddalonych o 5500 m. Na 97 zużytych szrapneli odnotowano 10 trafień w lotki celu. Obliczenia dokonane na zasadzie obserwacji rozprysków z ziemi i płatowca doprowadziły do wniosku, że przy zastosowaniu granatów udałoby się otrzymać współczynnik strzałów celnych na poziomie 5%. W trakcie strzelań nocnych nie udało się uzyskać ani jednego trafienia, pomimo zużycia 62 naboi.
Amerykańska armata przeciwlotnicza średniego kalibru posiadała umieszczoną z lewej strony łoża górnego jednonabojową nastawnicę dostosowaną do pocisków z zapalnikami talerzowymi i sprzęgniętą z odbiornikiem aparatu centralnego. Nastawianie urządzenia dla pocisków odbywało się automatycznie przez zgranie wskazówek odbiornika, a przez obrót korbą dokonywało się wprowadzenie właściwych parametrów zapalnika. Łoże dolne posiadało cztery długie duraluminiowe łapy składające się z dwóch części połączonych zawiasowo. Podstawa posiadała od spodu dwie śruby dźwigowe ze stopami, które służyły do jej unoszenia w celu oparcia na kołach. Na podstawie spoczywał też ażurowy pomost bojowy dla obsługi złożony z czterech platform duraluminiowych. Istniała również kolumnowa podstawa działa przeznaczona do montażu w ramach umocnień stałych na podstawach betonowych.
Driggs informował stronę polską, że projektuje również podstawę uniwersalną ruchomą/stałą, w której koła miały być podczepiane z obu stron, a nie podsuwane jak w modelowym egzemplarzu. W raporcie zawarto również szereg innych istotnych dla polskiej komisji informacji praktycznych:
Przejście do położenia marszowego polega na złożeniu łap i pomostu, uniesieniu działa przy pomocy śrub dźwigowych i podsunięciu dwóch osi z kołami na obręczach gumowych. Całość tworzy przyczepkę do ciągnika. Czynność powyższa wymaga 12 minut przy 12 ludziach obsługi, czynność odwrotna odbywa się w ciągu 9 minut. Dopuszczalna szybkość jazdy wynosi 65 klm/godz.; najmniejszy promień skrętu – 20 metrów. Działo w położeniu marszowem tworzy zwarty zespół, a dzięki racjonalnemu rozmieszczeniu poszczególnych części, stanowi minimalnych rozmiarów wóz dla tego rodzaju sprzętu.
Francuska armata przeciwlotnicza kalibru 75 mm firmy Schneider, typ 4. Bezowocny obiekt zainteresowania ze strony polskiego Ministerstwa Spraw Wojskowych.W krótkim podsumowaniu poświęconym armacie 76,2 mm autor sprawozdania, ppłk Vorbrodt stwierdzał, że podczas strzelania działo zachowywało całkowitą stateczność nawet przy dużych kątach podniesienia i kierunku. Interesujące jest, że Driggs proponował już w 1928 r. przeciwlotniczą armatę kal. 105 mm o lufie długości 60 kalibrów i prędkości wylotowej pocisku na poziomie 850 m/s. Podstawowe parametry działa, były jak na na owe czasy bardzo dobre – możliwość miotania pocisków o masie 14,85 kg na pułap 10 800 m (donośność 17 100 m). Uwzględniając wagę pocisku imponująca była też deklarowana szybkostrzelność, która miała utrzymać się poziomie 15 strzałów na minutę.
Tak wysoką wartość udało się uzyskać dzięki pneumatycznemu przyrządowi do automatycznego dosyłania pocisków. Pod względem konstrukcyjnym ciężka armata przeciwlotnicza odpowiadała działu 76,2 mm w odmianie stałej. Do prowadzenia precyzyjnego ognia Driggs wykorzystał aparat centralny produkcji angielskiego Vickersa oraz całkowicie zelektryfikowaną transmisję danych w napędach kierunku i podniesienia co pod koniec lat dwudziestych bezsprzecznie wywoływało spore wrażenie.
Złożona przez spółkę Driggsa Ordnance & Engineering Company jeszcze w 1926 r. oferta opierała się na założeniu, że strona polska zamówi 100 dział w cenie łącznej 1,575 mln USD bez ciągników i aparatów centralnych. Oznaczało to, że cena jednej baterii wyniesie 63 000 USD czyli 567 000 zł. Dwa lata później Amerykanin podtrzymał swoją ofertę, co podsumowano stwierdzeniem: Gdyby cena Pana Driggs’a uległa zwyżce, to w każdym razie nie o 100% jak to kosztuje działo firmy Skoda. Poza tem Pan Diggs robi bardzo dogodne propozycje finansowe i zapewnia współpracę ze Starachowicami.
Wizyty w Stanach Zjednoczonych zapoczątkowały nie tylko trwające kilka lat rozmowy z amerykańskim wynalazcą p. Driggsem ale również utwierdziły polskich wojskowych w przekonaniu o konieczności kontynuowania badań przeciwlotniczego sprzętu zagranicznego zakończonych zakupem najlepszego z nich. Sama historia spółki Driggs Ordnance & Engineering Company i jej trwających od 1925 r. relacji ze stroną polską jest sprawą bardzo ciekawą i wartą szczegółowego opisania. Poza sprzętem duże wrażenie na Polakach wywarły tzw. stosunki osobiste Pana Driggs’a, o których w raporcie z 3 listopada 1928 r. pisano:
…jako były oficer marynarki St. Zjednoczonych, przemysłowiec i konstruktor w dziedzinie uzbrojenia ma bardzo rozległe stosunki w Dep. Uzbrojenia [amerykańskim – przyp. aut.], dzięki którym jest on w ciągłym kontakcie z techniką artyleryjską i wie o wszelkich studjach prowadzonych w Ameryce na które rząd łoży corocznie miliony. Szef Komisji doświadczalnej i centralnego poligonu doświadczalnego w Aberdin jest dobrym znajomym Pana Driggs’a. O stosunkach ich mówi fakt, że przed bytnością naszą w Washingtonie i uzyskaniu polecenia do Aberdin na interwencję Pana Driggs’a byliśmy dopuszczeni do sprzętu, a oficerowie Kom. doświadczalnej udzielili nam wszelkich wyjaśnień odnośnie sprzętu przeciwlotniczego. Dyrektor Arsenału w Wateffild jest dawnym odbiorcą w firmie Driggs’a. Zastępca Dyr. Arsenału w Watertown jest bardzo bliskim znajomym Pana Driggs’a. Podczas bytności naszej z Panem Driggs’em w Ministerstwie Wojny w Washingtonie można było zauważyć, że Pan Drigss ma tam duże stosunki i znajomości…
Pan Wańkowicz, radca handlowy Poselstwa naszego w Washingtonie na zapytanie moje co do Pana Driggs’a wydał o nim bardzo pochlebną opinię jako o fachowcu i człowieku bardzo szanowanym w przemyśle St. Zjednoczonych. Pan Driggs oświadczył przez przedstawiciela swego w Polsce, Pana inż. Ziębę, że w wypadku uruchomienia przez niego fabrykacji sprzętu art. w Polsce, wyrób amunicji i dla państw obcych, od których zamówienia otrzyma, projektuje uruchomić w Polsce.
Sprawa amerykańskiej fabryki nad Wisłą miała swoją kontynuację wiosną następnego roku, kiedy szef Departamentu Uzbrojenia Ministerstwa Spraw Wojskowych skierował do Sztabu Głównego pismo „Sprzęt przeciwlotniczy. Pertraktacje z Driggsem i konferencja” (L.dz.616/mob.Broń.Art.), w którym wyszczególniał zapytania skierowane do krajowego przedstawiciela amerykańskiego przemysłowca:
jaki będzie przypuszczalny koszt inwestycyjny oddziału armat przy firmie Ostrowie (prawdopodobnie jest tu mowa o Towarzystwie Akcyjnym Wielkich Pieców i Zakładów Ostrowieckich);
ile czasu będzie potrzeba na przeprowadzenie prac instalacyjnych i jak jest postrzegana ewentualna bieżąca współpraca.
Choć dokumenty dotyczące omawianego przedsiębiorcy są w ramach zbiorów archiwalnych rozproszone, to wydaje się, że z istniejącego zasobu jest możliwe odtworzenie znacznie dokładniejszej historii kontaktów MSWojsk. ze spółką Driggs Ordnance & Engineering Company. W momencie rozpoczęcia akcji handlowej nad Wisłą William H. Driggs był już w zasadzie bankrutem. Po rozstaniu ze wspólnikami i próbie zaistnienia na rynku producentów samochodów nie posiadał już odpowiednich gwarancji, ani wsparcia finansowego ze strony Departamentu Wojny Stanów Zjednoczonych, który mógł go wesprzeć w walce konkurencyjnej z takimi potęgami jak Vickers, Schneider czy Bofors.
Zaletą Driggsa były jednak znaczne nowocześniejsze rozwiązania techniczne, wyprzedzające wielokrotnie propozycje składane przez europejskich potentatów opierających się nadal na sprzęcie powstałym przed lub w trakcie Wielkiej Wojny. Warto jednak pamiętać, że amerykańska propozycja została uznana przez odbywającą swoiste tournee po świecie polską komisją za jeden z trzech najbardziej odpowiadających potrzebom Wojska Polskiego modeli uzbrojenia (obok Boforsa kal. 80 mm i Skody kal. 76,5 mm).
Komisja kierowana przez ppłk. Vorbrodta odwiedzając zakłady w Hawrze zapoznała się na początku września 1928 r. z 75 mm armatą przeciwlotniczą wz. 26. W trakcie strzelań pokazowych odnotowano zacięcia zamka i ciężkie działanie jego elementów, chwiejność przy prowadzeniu ognia oraz bardzo skomplikowane przejście do położenia marszowego. Końcowa ocena sprzętu nie mogła zatem brzmieć inaczej niż: …powyższa konstrukcja przedstawia pomysł oryginalny, lecz chybiony. Firma sama zdaje sobie z tego sprawę, przewidując potrzebę wprowadzenia
szeregu zmian i ulepszeń.
W maju 1931 r. rozkazem I wiceministra MSWojsk. powołana została kolejna komisja złożona z przedstawicieli Instytutu Badań Materiałów Uzbrojenia (IBMU), Departamentu Uzbrojenia (DepUzbr.) oraz Departamentu Artylerii (DepArt.). Przewodniczącym zostaje ppłk Wacław Vorbrodt, a wśród członków znajdują się oficerowie, którzy przez całe lata 30. stanowić będą elitę polskich specjalistów z dziedziny artylerii: ppłk Mikołaj Kulwieć, mjr dypl. Marian Jurecki, mjr Tadeusz Felsztyn oraz kpt Stefan Szymański. Rolą zespołu jest przebadanie zagranicznych konstrukcji armat przeciwlotniczych wraz z zaprojektowanymi systemami wspomagania ognia.
Pierwszym kierunkiem, który badano w ramach podjętych prac była ponownie Francja, postrzegana jako lider w dziedzinie sprzętu artyleryjskiego. Na ujęte w formie pisemnej rezultaty należało poczekać do września, kiedy to pracownicy I Oddziału Sztabu Głównego mieli przygotować zestawienie: „Wyniki prób działa przeciwlotniczego Schneidera” (L.dz.3929/31/Mob.Mat.), Obejmowało ono wyniki badań francuskiej armaty prowadzone już na polskich poligonach w Zielonce i Brześciu nad Bugiem.
Wstępne badania rozpoczęto od pomiaru prędkości początkowej pocisków – przy pięciu strzałach uśredniony pomiar oscylował w graniach 725 m/s przy tabelarycznych wartościach o 15 m/s niższych. Wyniki strzelań na badanie rozrzutu dały zdaniem komisji całkiem zadowalające rezultaty, przy zużyciu 20 granatów. Kolejny etap to badanie maksymalnej donośności poziomej, przy czym uzyskano wynik zbliżony do określonych w tabelach, tj. 13 000 zamiast 13 200 m. Maksymalnego pułapu nie mierzono, chcąc zaoszczędzić pociski posiadające drogie zapalniki rozpryskowe. Przyjęto natomiast, zgodnie z oświadczeniem producenta wartość 8600 m. Kolejna faza pokazu, mająca miejsce 25 lipca, to jazda próbna z działem doczepionym do amerykańskiego ciągnika marki FWD i pokonanie trasy z Warszawy do Brześcia nad Bugiem z przeciętną prędkością 15 km/godz. (maksymalna 35 km/godz.). Żadnych uszkodzeń sprzętu w trakcie przemarszu nie odnotowano, uznano jednak że zastosowane na armacie koła są zbyt słabe i zbyt wąskie, przez co nie nadają się do polskich warunków drogowych. Zaletą broni miała być możliwość jej holowania zarówno z pomocą trakcji konnej jak i motorowej.
Sprawy skomplikowały się w momencie rozpoczęcia właściwych prób całego zestawu i już sam ich początek nie wróżył żadnych pozytywnych ocen. Podsumowanie tego etapu prób zawarte w innym dokumencie brzmiało: …4 sierpnia 1931 roku, o godz. 11-ej po oddaniu jednego strzału do holowanego przez lotnika rękawa – przyrząd centralny popsuł się i strzelanie wobec tego zostało przerwane. Po bezowocnych usiłowaniach naprawienia przyrządy przez obecny na próbach personel firmy Schneider, przedstawiciel firmy p. Verney oświadczył, że zepsutą część (…) należy przesłać do Francji celem naprawy – co zostało uskutecznione.
Po złym pierwszym wrażeniu przedstawiciele zbrojeniowego potentata znad Sekwany poinformowali, że 19 sierpnia przybył do Warszawy specjalista monter wraz z nowym podzespołem. Montaż sprawnego elementu odbył się na terenie warsztatów brzeskiego 6. Batalionu Saperów i trwał dwa dni. Dopiero wieczorem 21 sierpnia personel francuski zameldował gotowość do strzelań następnego dnia. Tutaj znów warto oddać głos oficerowi przygotowującemu raport: 22 sierpnia o godz. 16-tej wystartował lotnik z rękawem, jednak strzelanie nie mogło się odbyć, ze względu na złe funkcjonowanie systemu przekazywania. Naprawa trwała do zmroku, poczem przedstawiciele firmy oświadczyli, że strzelanie może się odbyć następnego dnia.
Deklarację zaakceptowano, podobnie jak prośbę o umożliwienie ostatecznego wyregulowania systemu na godzinę przed rozpoczęciem strzelań. Nastał 23 sierpnia, niestety specjaliści Schneidera polskiej komisji zgłosili szereg kolejnych niedomagań i zwrócili się z prośbą o następną kilkugodzinną przerwę, która i tak na niewiele się zdała, gdyż żadnych pozytywnych wyników prac nie odnotowano. Ostatecznie przywiezionego do Polski zestawu nie udało się uruchomić, a tym bardziej przeprowadzić wymagającego pracy wszystkich podzespołów pokazowego strzelania. Bez sprowadzenia do kraju kolejnego specjalisty naprawa okazała się niemożliwa, a kontynuacja prób mogła nastąpić dopiero 31 sierpnia.
W przygotowanej na gorąco, bo 25 sierpnia, opinii stwierdzano, że wobec niekorzystnych wyników, w gruncie rzeczy dyskwalifikujących przyrząd centralny i system przekazywania należałoby całość wysiłku testowego podjąć jeszcze raz. Komisja nie wydała ostatecznej decyzji, pozostawiając sprawę otwartą i zakładając, że zgodnie z zapewnieniami koncernu Schneider następnym razem zespół funkcjonować będzie należycie.
Szczęśliwie próby z powyższym zestawem udało się wznowić pod koniec sierpnia o czym świadczy sporządzony kilka dni później protokół. W ich trakcie oddano 94 strzały z wykorzystaniem granatów napełnianych prochem czarnym i z zapalnikami rozpryskowymi według projektu Schneidera. Odnotowano dwa niewybuchy oraz jeden przypadek nienormalnego lotu pocisku spowodowany prawdopodobnie zerwaniem pierścienia wiodącego. Wszelkie dane obserwacyjne potrzebne dla ustalenia przestrzennego położenia rozprysków względem celu uzyskano dla niespełna połowy wystrzelonej amunicji.
Pomiary i ustalanie rozprysków wykonywano m.in. przy użyciu dwóch 3-metrowych dalmierzy produkcji firmy Optique et précision de Levallois (OPL), przyszłego właściciela Polskich Zakładów Optycznych. Uruchomiony aparat centralny obsługiwało pięciu żołnierzy, a ciężar urządzenia wynosił 150 kg. Odnotowano, że dostarczone do kraju urządzenie było w zasadzie identyczne z wzorem prezentowanym polskiej komisji trzy lata wcześniej i nadal posiadało szereg wad. Ocena modelowego mechanicznego przelicznika brzmiała: Wobec stwierdzonej możliwości psucia się aparatu, co wymaga naprawy przez specjalistę i czyni badany model niepewnym w użyciu Komisja uważa, że przedstawiony system aparatu nie nadaje się na wprowadzenie go na wyposażenie baterii przeciwlotniczych.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu