Paul Marie Eugène Vieille był francuskim chemikiem, który w 1884 r. wynalazł nitrocelulozowy materiał wybuchowy. Największe znaczenie dla rozwoju broni maszynowej miało to, że podczas spalania niemal nie wytwarzał on substancji stałych, a jedynie gazy. Już nie trzeba było czyścić podzespołów broni – szczególnie lufy – co kilkanaście strzałów. Przy zastosowaniu nowego materiału miotającego, nazwanego – nieco błędnie – prochem bezdymnym, można było oddać kilka tysięcy strzałów w jednej serii, martwiąc się jedynie o to, czy wystarczy amunicji…
I tutaj pojawia się problem natury dialektycznej. Czy nowa broń więcej zawdzięcza Maximowi, czy Borchardtowi? Odpowiedź zależy przede wszystkim od języka tego, który na tak postawione pytanie odpowiada. Dla Polaka określenie „pistolet maszynowy” jest jednoznaczne i określa każdy rodzaj broni maszynowej strzelającej amunicją słabszą niż karabinowa. Dla obcokrajowca posługującego się językiem angielskim termin „machine pistol” oznaczać będzie z kolei krótką broń palną, bez kolby, mogącą prowadzić ogień seryjny. Angielski termin odpowiadający polskiemu „pistoletowi maszynowemu” to „sub machine gun”. W związku z ostatnimi zmianami w polskiej nomenklaturze wojskowej – zalecanymi przez Polską Normę – lepiej tego angielskiego pojęcia nie tłumaczyć1) i pozostać przy paraleli „pistolet maszynowy” = ”SMG”. Sprawa komplikuje się u naszych przyjaciół ze wschodu, gdyż tam karabin maszynowy określa się słowem „pulemiot”, pistolet maszynowy nosił – i w chwili obecnej znów nosi – nazwę „pistolet-pulemiot”, ale był taki okres, kiedy używano określenia „awtomat” (stąd był i w Polsce taki czas, że karabinki AK-47 nazywano pistoletami maszynowymi AK-47). Niezależnie od problemów terminologicznych trzeba pamiętać o tym, że to Hiram Maxim skonstruował pierwszy nowoczesny karabin maszynowy. Z kolei Hugo Borchardt zbudował pierwszy nowoczesny pistolet. Uczynił to kilka lat po wynalazku sir Hirama, wykorzystując zresztą zasadę działania zastosowaną w karabinach maszynowych. Zasługi Borchardta wydają się jednak większe, gdyż zastosował w swoim pistolecie specjalnie opracowany nabój, bez którego trudno sobie wyobrazić pistolety maszynowe.
Pistolet Borchardta (C-93, czyli Construktion 1893) nie był udany. Zbyt duży, zbyt niewygodny, zbyt skomplikowany, zbyt drogi. Nie przyjęła go do służby ani ojczysta Cesarska i Królewska armia Borchardta, ani bratnia armia niemiecka. Przedstawiciel handlowy Goerg Luger przekonstruował pistolet Borchardta i – jeszcze w wieku XIX – zaczął jego produkcję. Od 1900 r. wyposażał w niego armię Szwajcarii, od 1904 r. marynarkę kaiserowskich Niemiec, a od 1908 r. – po wzmocnieniu naboju – także ich armię. W 1914 r. pistolet Lugera, znany pod wojskowym oznaczeniem P-08 oraz handlowym Parabellum, trafił na front Wielkiej Wojny i zrobił tam zawrotną karierę. Wyprodukowany w liczbie kilku milionów egzemplarzy stał się nieodłącznym atrybutem niemieckiego oficera w każdej z wojen światowych. Najbardziej efektowną wersją był „Luger artyleryjski” – Lange Pistole 08 – wyposażony w długą, 200 mm lufę, drewnianą kolbę i wyskalowany do 800 m celownik. Można też było zastosować 32-nabojowy magazynek o charakterystycznej podwójnej konstrukcji, w której pudełkową część wchodzącą w chwyt pistoletu połączono z magazynkiem bębnowym, zawierającym większość amunicji. Twórca tego gadżetu nie przypuszczał, jak wielki wpływ wywrze na rozwój pistoletów maszynowych.
Luger artyleryjski miał służyć jako lekka broń wszystkim tym „specjalistom wojskowym”, który nie walczyli w pierwszej linii i nie potrzebowali podstawowego uzbrojenia żołnierza piechoty – karabinu. Szybko jednak okazało się, że wspomniany karabin nie zawsze się sprawdzał na nowoczesnym polu walki.
Impuls zmian przyszedł z kraju, który zawsze – czy to w czasach rzymskich, czy w okresie renesansu – miał pozytywny wpływ na rozwój kultury germańskiej: z Włoch. Abiel Bethel Revelli wiosną 1914 r. opracował prosty i niezawodny dwulufowy karabin maszynowy strzelający nabojem pistoletowym (amunicja była pochodną 9 mm naboju Lugera). Gdy wiosną 1915 r. Włochy przystąpiły do wojny, produkcja nowej broni – oznaczonej jako FIAT mod. 1915, a znanej powszechnie jako Villar Perosa (miejsce urodzenia Giovanniego Agnellego, założyciela Fiata) – ruszyła pełna parą. Początkowo używano jej przede wszystkim jako broni wsparcia, wkrótce jednak Włosi opracowali nową taktykę i zorganizowali oddziały posługujące się nią – Arditi. Indywidualnym uzbrojeniem formacji Arditi były granaty, pistolety oraz Villar-Perosy, a także ich lekkie jednolufowe wersje, opracowane przez Tuillio Marengoniego, a znane jako MAB-18: moschetto automatico Beretta 1918.
Podobną taktykę grup szturmowych opracowywali w tym czasie i Niemcy. Pracowali też nad specjalną szybkostrzelną bronią dla Stosstruppen, jednak nie udało im się opracować niczego skutecznego. Dopiero skopiowanie rozwiązań zdobycznych Villar-Peros przyniosło rezultaty: produkcję nowej broni podjęły zakłady Theodora Bergmanna. Jedną z przyczyn, dla których przez dłuższy czas nie odniesiono sukcesów, była konstrukcja wyjściowa. Niemiecka Gewehrprüfungskomission sugerowała, żeby nową broń opracować na podstawie pistoletu P-08 (lub Mausera C-96). Bergmann – a właściwie jego inżynier Hugo Schmeisser – początkowo starał się zastosować kolbę, amunicję, magazynek oraz konstrukcję parabelki. Nieskutecznie. Sukces przyniosło wykorzystanie dużo prostszej zasady zastosowanej w Villar-Perosie, a więc odrzutu swobodnego zamka ze stałą iglicą. Z P-08 pozostał tylko nieszczęsny asymetryczny magazynek oraz nazwa: Maschinenpistole 18 (MP-18). Na pole walki nowa niemiecka broń trafiła kilka tygodni po debiucie włoskich pistoletów maszynowych MAB-18 (choć do dziś wielu sądzi, że to niemieckie empi było pierwsze…).
Nie tylko Włosi i Niemcy stosowali taktykę grup szturmowych. Podobnie walczyli Francuzi i – biorąc pod uwagę wynik Wielkiej Wojny – czynili to skuteczniej. W zwycięstwie pomogło im to, że najszybciej opracowali indywidualną broń maszynową – rkm mle 15 Chauchat. Chociaż dziś cieszy się on niezasłużenie złą sławą, to wówczas – szczególnie w połączeniu z granatami karabinowymi VB – stanowił zabójczy system. Tak skuteczny, że po zakończeniu Wielkiej Wojny armie skupiły się nie na rozwoju lekkich pistoletów maszynowych, ale na konstruowaniu indywidualnej broni maszynowej strzelającej nabojem karabinowym. To, czy amerykańskiego BAR-a – najpopularniejszą taką konstrukcję – nazwano ręcznym karabinem maszynowym czy karabinem szturmowym, było kwestią regulaminów. Jego wersja z 1918 r. ważyła nieco ponad 7 kg – tylko 2 kg więcej niż MP-18.
Po 1918 r. kariera pistoletów maszynowych wydawała się skończona. Nikt nie był nimi zainteresowany. Niemcom w Traktacie Wersalskim narzucono nie tylko organizację wojska, ale nawet ilość i jakość jego wyposażenia. Nie było w nim miejsca na pistolety maszynowe. Mogły one trafić jedynie do niemieckiej policji – i to na specjalnych warunkach, bo Niemcom zabroniono posiadać i produkować pistolety: z lufami dłuższymi niż 100 mm, kalibru 9 mm, mające magazynek większy niż 8-nabojowy. Jednak zanim ustalenia Traktatu Wersalskiego weszły w życie, zdążono wyprodukować kilkadziesiąt tysięcy sztuk MP-18. Aliantom przyznano się do posiadania 10 000 sztuk Bergmannów, a pozostałą część ukryto i w kolejnych latach z zyskiem eksportowano. Aby proceder ten miał znamiona legalności, Niemcy musieli sprzedać licencję na MP-18 firmom zagranicznym. Pierwszą taką firmą był szwajcarski SIG. Potem Bergmanny, ich kopie, klony i twórcze rozwinięcia produkowano w wielu państwach, nawet we Francji i Japonii. W Estonii rozpoczęto produkcję bezlicencyjnych kopii w 1923 r. W Finlandii stały się inspiracją dla pm Suomi, w Austrii dla MP-34, a w ZSRS dla PPD. Największą karierę „empi” zrobiły jednak w Chinach, dokąd nie tylko sprowadzono ich znaczne ilości, ale nawet produkowano w Tsingtao – byłej niemieckiej kolonii.
Ówczesne Chiny były znakomitym rynkiem. Broń kupowali wszyscy. Bandyci, triady, prywatne armie najemników, bardziej oficjalne armie gubernatorów pragnących niezawisłości od rządu centralnego czy też rząd centralny, pragnący zrobić porządek w państwie. Jako instruktorów zatrudniano tanich – bo bezrobotnych – byłych oficerów kajzerowskiej armii. Nic dziwnego, że radzili oni chińskim zwierzchnikom, aby kupować broń niemieckiej produkcji. Tak właśnie do Chin trafiło sporo pistoletów maszynowych. Tutaj też narodziła się popularność samoczynnych pistoletów automatycznych. Otóż hiszpańska firma Astra produkowała pistolety, zewnętrznie bardzo podobne do mauserowskiego C96. Chińczycy – czy to zwiedzeni podobieństwem do niemieckiej broni, czy zachęceni niską ceną – zamówili w drugiej połowie lat dwudziestych kilkadziesiąt tysięcy sztuk tej broni. Był to duży pistolet, który – po zamocowaniu futerału-kolby – mógł służyć jako namiastka karabinka. Jedną z serii tej broni wykonano tak, żeby mogła strzelać ogniem ciągłym. Powstał w ten sposób zupełnie nowy pistolet maszynowy, który zrobił wrażenie zarówno na Chińczykach, jak i na Niemcach. Ci, wykorzystując powodzenie samoczynnych wersji Astry 900, natychmiast skonstruowali samoczynną wersję Mausera C96.
Pistolety maszynowe trafiły także na inne kontynenty: i tak germańskie empi były używane np. w czasie wojny Paragwaju z Boliwią. Jednak największe znaczenie miała konstrukcja Johna Taliaferro Thompsona. Chciał on wyposażyć żołnierza amerykańskiego w karabin automatyczny. Doszedł do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie zastosowanie w automatyce broni zasady, odkrytej przez Johna Bella Blisha – tarcia adhezyjnego. Eksperymentując z amunicją Thompson przekonał się, że zamek Blisha działa tym lepiej, im słabszego naboju się w nim użyje. Ostatecznie Thompson zastosował amunicję pistoletową, co nie przeszkodziło mu nazwać nowej broni „najlżejszym karabinem maszynowym” – „sub machine gun”. Na front Wielkiej Wojny SMG Thompson nie zdążył, gdyż pojawiły się kolejne problemy: przy bardzo krótkim naboju parciana taśma klinowała się i rolowała. Problem zdołano rozwiązać usztywniając ją metalowymi prowadnicami, które w 1919 r. przemieniły się w 50-nabojowe magazynki bębnowe.
Thompsonowi nie udało się zdobyć milionowych kontraktów dla US Army. Dostawę dla Irlandii utrudnili celnicy, a lukratywny interes z Chinami uniemożliwiło embargo (zrealizowano go dopiero wiele lat później). Thompson stał się jednak przebojem na rynku broni… sportowej i myśliwskiej. Kwalifikacja taka była bardzo przydatna w amerykańskich miastach, których władze zabraniały posługiwania się w terenie zabudowanym bronią krótką. Broń sportowa – karabiny i karabinki z kolbą – mogła być jawnie noszona. SMG Thompson spełniał wymagania postawione przed bronią sportową i jako taka był jawnie noszony przez kierowców samochodów szmuglujących alkohol, co skutecznie zniechęcało policjantów do ich kontrolowania, a konkurencję – do napadania. Lecz nawet wówczas Tommy-gun nie zawojował rynku: do końca lat trzydziestych sprzedano raptem kilka tysięcy egzemplarzy, a największym kontraktem był zakup w 1939 r. niesamowitej liczby 900 (dziewięciuset!) sztuk wersji M1928A1 dla US Army. W ostatnich latach historycy broni skłaniają się do karkołomnego wniosku, że największym odbiorcą produktów Thompsona stały się w tym czasie rekwizytornie Hollywood: Tommy-gun nie odniósł wprawdzie sukcesu komercyjnego, lecz trafił na ekrany, gdzie szybko stał się nieodzownym atrybutem gangsterów i stróżów prawa. Co tu dużo kryć – zawodowcy w świecie realnym nie szli za modą. Thompsony można było znaleźć na prowincjonalnych posterunkach policji, ale profesjonaliści używali zamówionych dla nich specjalnych wersji BAR-ów. 21 maja 1934 r. zakończyła się kariera Bonnie i Clyde’a. Ta najbardziej romantyczna para amerykańskich gangsterów zginęła dlatego, że przyzwyczajona do nieskuteczności policyjnych Thompsonów zlekceważyła agentów FBI uzbrojonych w policyjne wersje BAR-a.
7,65-milimietrowego Borchardta Broń Thompsona to ewenement także z powodu używanej amunicji. Nie strzelała bowiem – jak niemal wszystkie inne ówczesne pistolety maszynowe – owocami pracy Hugo Burchardta. Ten ożeniony z Węgierką, a pochodzący z Austrii Amerykanin nie tylko zaprojektował pierwszy nowoczesny pistolet, lecz także amunicję do niego: nabój 7,65×252) mm (znany też jako 7,8 mm Borchardt Selbstlade-Pistole lub .30 Borchardt), który od razu stał się doskonałym materiałem do przeróbek i modernizacji. Była to zresztą konieczność – ówczesne prawa patentowe niemal uniemożliwiały zastosowanie tej samej amunicji w broni różnych producentów.
Pierwszą wersją był nabój opracowany do pistoletu Mauser C96, znany jako 7,63x25 mm Mauser (w ciepłych krajach nosił też m.in. nazwę 7,63 mm Mauser Selbstlade-Pistole czy .30 Mauser Automatic). Po Wielkiej Wojnie stał się on bardzo popularny w Związku Sowieckim i – jako 7,62x25 mm TT3) – był podstawową amunicją sowieckich peemów. Zanim to się jednak wydarzyło, Mauser opracował (w 1907 r.) także cięższą wersję naboju, który w tej samej łusce zawierał prawie o połowę cięższy pocisk kalibru 9 mm. Nabój ten, znany jako 9x25 mm Mauser (ewentualnie Mauser Export), był jednym z najpotężniejszych nabojów pistoletowych okresu międzywojennego i stosowano go w najbardziej zaawansowanych pistoletach maszynowych epoki.
Nie tylko w fabryce Petera Paula Mausera majstrowano przy naboju Borchardta. Czynił to również Georg Luger. On z kolei skrócił łuskę, co umożliwiło poprawę automatyki broni i zaprojektowanie wygodnego, ergonomicznego chwytu, otrzymując nabój 7,65×21 mm – znany także jako 7,65 mm Luger, czy też .30 Luger. Zrobił on – nieco przypadkowo – karierę w branży pistoletów maszynowych, gdy po 1918 r. Niemcom zabroniono produkować amunicję 9 mm, a wszystkie „oficjalne” pistolety musiały być produkowane w mniejszych rozmiarach. Stąd też szwajcarski MP-18 (i pokrewne mu Suomi, MKMS czy MP-34) miały właśnie taki kaliber. Konwersja była łatwa, dlatego że nabój 7,65×21 mm miał niemal takie same wymiary, co stosowany w MP-18 nabój 9x19 mm (który powstał przez „proste” zastąpienie pocisku 7,65 mm pociskiem 9 mm). W ten sposób otrzymano najpopularniejszy na świecie nabój pistoletowy. Dostał on handlową nazwę Parabellum. (Można go określać także jako 9x19 mm, jako 9 mm Para czy 9 mm NATO, jednak wystarczy napisać 9 mm i wszyscy będą wiedzieć o co chodzi.) Do takiego naboju projektował też pistolet znany nam Włoch – major Revelli. Próbował on w gruncie rzeczy skopiować rozwiązania Lugera – zarówno pistolet, jak i jego nabój. Ostatecznie otrzymał pistolet Glisenti mod. 1910, który – dla obejścia patentu – miał dość oryginalny sposób ryglowania zamka. Amunicja Lugera była zbyt mocna, toteż zastosowano specjalny nabój 9 mm Glisenti o wymiarach niemal identycznych z 9 mm Para, ale o słabszym ładunku. Właśnie do tego naboju produkowano włoskie pistolety maszynowe. Używanie w nich potężniejszych nabojów 9 mm Para nie tylko było możliwe, ale podobno pozytywnie wpływało na charakterystyki broni.
Oprócz krewnych i znajomych Burchardta w pistoletach maszynowych używano oczywiście i innej amunicji. Obok egzotycznych, typowych dla danego państwa nabojów w rodzaju hiszpańskiego 9 mm Largo, japońskiego 8 mm Nambu czy austriackiego 9 mm Steyera na uwagę zasługuje amunicja wywodząca się z konstrukcji amerykańskich. Nie chodzi tu tylko o potężne kartofle, takie jak .45 ACP (czyli 11,43x23mm), ale także o bardziej subtelną konstrukcję Johna Mosesa Browninga – 9 mm Browning Long. Najciekawszą amunicją była jednak francuska 7,65 mm Long (7,65x20mm), chociażby z tego powodu, że jej pierwowzór to amerykański nabój .30-18 Auto zastosowany w „ustrojstwie Pedersena” (Pedersen Device), czyli namiastce karabinu szturmowego. Wynalazek ten – chociaż później wyewoluował w poważny karabin – został zamaskowany kryptonimem US Automatic Pistol, Caliber .30, Model of 1918 (czyli 7,62 mm pistolet wz. 18).
Po wybraniu amunicji trzeba dokonać wyboru lufy, nadającej pociskowi odpowiedni kierunek. Jednak sama lufa – bez współdziałania z innymi elementami – jest niczym więcej, niż średniowieczną hakownicą. W pistolecie maszynowym równie istotny jest zamek, urządzenie spustowe oraz sprężyna powrotna.
Cykl strzału zaczyna się z reguły wtedy, gdy zamek jest w tylnym położeniu. Napięta sprężyna powrotna chce go popchnąć do przodu, zamek utrzymuje się jednak na zaczepie. Naciśnięcie spustu zwalnia zaczep, a zamek – pchany sprężyną – szybko porusza się do przodu. Wybiera nabój ze szczęk magazynka, dosyła go do pustej komory nabojowej i uderza iglicą w spłonkę naboju inicjując strzał. Ładunek miotający wyrzuca pocisk przez lufę i – zgodnie z zasadami dynamiki – pcha łuskę w przeciwną stronę, dnem łuski działając na zamek. Zamek cofa się pociągając za sobą łuskę, wyrzucając ją na zewnątrz i napinając sprężynę powrotną. Cały cykl zaczyna się raz jeszcze.
Oczywiście wszystkie te działania można znacznie skomplikować. Można umieścić przerywacz, który powoduje powrót zaczepu zamka na miejsce – wówczas pistolet strzela ogniem pojedynczym, a do oddania kolejnego strzału trzeba kolejny raz nacisnąć spust. Można nawet umieścić specjalne krzywki, zezwalające na przykład na trzy zwolnienia zaczepu – wówczas da się nie tylko wybierać pomiędzy ogniem pojedynczym czy seryjnym, ale nawet ustalić długość serii (3 jest chyba wartością najbardziej „lubianą” przez konstruktorów broni strzeleckiej). Wybór rodzaju ognia może być rozwiązany także w inny sposób – chociażby przez oddzielne języki spustowe.
Równie dużo satysfakcji dają zabawy z iglicą. W pistoletach maszynowych była ona z reguły stała. Można ją jednak oddzielić od zamka. Jej ruch – po którym uderza w spłonkę – musi zostać wówczas zainicjowany oddzielnie, z reguły kurkiem napędzanym sprężyną, napinaną podczas ruchu powrotnego zamka. Uniezależnienie ruchu iglicy od ruchu zamka umożliwia oddzielenie momentu strzału od dosłania naboju do komory nabojowej. W ten sposób broń staje się celniejsza – bo po wycelowaniu i naciśnięciu spustu porusza się jedynie kurek i iglica, a nie cały, ciężki zamek.
Najbardziej skomplikować można jednak to, w jaki sposób zamek będzie się zachowywał bezpośrednio po strzale. Zamek musi zamknąć lufę z jednej strony, aby z drugiej strony lufę opuścił pocisk. Najprostszym rozwiązaniem jest ponowne skorzystanie z dorobku Newtona i przypomnienie o bezwładności ciał materialnych. Im zamek cięższy, tym wolniej będą go przesuwały gazy prochowe. To podstawowy sposób funkcjonowania pistoletów maszynowych, znany jako układ z zamkiem swobodnym. Zamek swobodny ma kilka wad. Po pierwsze, konstruktorzy broni niezbyt mu ufali i nie uważali za eleganckie rozwiązanie. Nie za bardzo wiedzieli, w jaki sposób działa, w związku z tym powstało kilka typów broni, które równie dobrze mogły działać z zamkiem ryglowanym, jak i nieryglowanym (chociażby wspomniany pistolet Glisenti mod. 10). Po drugie, otwarcie zamka swobodnego następowało w momencie, w którym pocisk przebył w lufie tylko kilkanaście centymetrów – duża część energii ładunku prochowego nie była wykorzystywana, spadał zasięg, moc, celność.
Pełne wykorzystanie możliwości broni i naboju dawało zaryglowanie zamka. W większości ówczesnych pistoletów automatycznych (oraz w niektórych pistoletach maszynowych zbudowanych z wykorzystaniem pistoletów automatycznych) zamek był ryglowany mechanicznie, przez rygle wchodzące w szkielet broni albo tylko lufy, czy też przez przekładnie kolankowe. Odryglowanie – wysunięcie rygli zamka ze szkieletu, zmuszenie kolanka przekładni do zgięcia – następowało z reguły w wyniku krótkiego odrzutu lufy. Układ z długim odrzutem lufy nie sprawdzał się zbyt dobrze w pistoletach maszynowych, z kolei układ wykorzystujący gazy prochowe pobierane z lufy był zbyt drogi i zbyt skomplikowany.
Duże możliwości dawał natomiast układ z zamkiem półswobodnym, w którym wsteczny ruch zamka był hamowany nie tylko przez jego masę, ale także przez inne czynniki. Rezultaty dawało rozdzielenie masy zamka na części i zastosowanie systemu dźwigni. Dzięki nim – i zasadzie zachowania pędu – czoło zamka poruszało się wolno i utrzymywało wysokie ciśnienie w lufie, z kolei tylna część poruszała się bardzo szybko. W taki sposób działały pistolety maszynowe opracowanie przez Pála Király’ego. Podobny efekt można było uzyskać także bez stosowania dźwigni, odpowiednio dzieląc zamek na części i ufając, że będą one ze sobą współpracowały. Zaufanie to – jak widać na przykładzie amerykańskiego Reisinga 50/55 – często zawodziło. Otwarcie zamka można było opóźnić także dzięki tarciu oraz wymuszeniu ruchu zamka w innym kierunku niż wskazywałaby na to oś lufy. Tak Francuzi skonstruowali MAS-38. Inna droga to wykorzystanie pneumatyki: sprężane w komorze zamkowej powietrze działało jak zderzak – choć oczywiście nie był to szczyt efektywności. Tak funkcjonował fiński Suomi i – wzorowany na tym rozwiązaniu – polski Mors.
Najbardziej chyba skomplikowany system wykorzystał Thompson. Był to patent Blisha, który twierdził, że siły tarcia są proporcjonalne do obciążenia powierzchni trących. Powstał zatem zamek adhezyjny, który zamykał lufę przy wysokim ciśnieniu podczas strzału, a wraz ze spadkiem ciśnienia w lufie – otwierał. Zamek trzeba było dopracować, zwiększyć jego masę, wykonać go ze specjalnego stopu brązowego, ale zaczął działać – tyle tylko, że ze słabym pistoletowym nabojem. W początkach lat czterdziestych okazało się, że teorie Blisha są błędne, a skomplikowany zamek w Thompsonie jest po prostu zamkiem swobodnym. Tarcie adhezyjne nie miało wpływu na funkcjonowanie broni; pozbyto się go zatem. W ten sposób powstał pistolet maszynowy M1, który od poprzednika, znanego jako M1928, różnił się przede wszystkim brakiem skomplikowanego, brązowego zamka i ceną – trzykrotnie mniejszą. Nie zmieniły się natomiast żadne wartości użytkowe – poza tym, że uproszczono rozbieranie i czyszczenie broni…
Pistolet maszynowy nie musiał mieć innych elementów niż te wymienione wyżej. Można go było zasilać z łódki nabojowej, można i z taśmy. Praktyka dowiodła jednak, że bardzo przydatnym dodatkiem jest magazynek. Revelli, konstruując Villar-Perosę, mógł wybierać pomiędzy wieloma rozwiązaniami i zdecydował się na rozwiązanie optymalne – tyle tylko, że dla broni lotniczej, bo takie było początkowe zastosowanie Villar-Perosy. Magazynki wkładane od góry to duża wygoda w kokpicie samolotu, ale walka na lądzie stawiała inne wymagania. Elastyczni Włosi szybko ulepszyli broń, odwracając gniazdo magazynka o 180 stopni i czyniąc układ naturalnym, powszechnie dziś stosowanym. Wyczyn Włochów nabierze większego znaczenia, jeśli uświadomimy sobie, że sama idea wymiennego magazynka była świeża i nie do końca zrozumiała – zarówno dla konstruktorów, jak i użytkowników czy generalicji. Co prawda już Borchardt C93 miał magazynek wymienny, był on jednak montowany wewnątrz chwytu. Magazynki wymienne, będące elementem zewnętrznym broni, stały się popularne dopiero w latach Wielkiej Wojny, natomiast zastosowanie zewnętrznego magazynka wymiennego jako jednego z chwytów broni to pomysł późniejszy.
Niemcy nie potrafili zdecydować się na zmiany przez dwadzieścia lat. Ich MP-18 wykorzystywał elementy pistoletu Parabellum – m.in. kombinowany, asymetryczny magazynek pudełkowo-bębnowy. Tego skomplikowanego urządzenia nie dało się dołączyć do pistoletu w żaden rozsądny sposób, zdecydowano się zatem na ustawienie gniazda magazynka z lewego boku komory zamkowej. Było to miejsce dobre jak każde inne, może nawet lepsze: magazynek wkładany od góry utrudniałby celowanie, magazynek wkładany od dołu utrudniałby przeładowywanie i manipulacje bronią w postawie strzeleckiej leżąc. W obydwu przypadkach asymetryczny magazynek sprawiałby kłopoty z wyważeniem broni. Proste magazynki pudełkowe pojawiły się jeszcze w 1918 r. i – chociaż wszystkie oryginalne MP-18 były wyprodukowane jeszcze „po staremu” – szybko zrobiły karierę. Doceniono je przede wszystkim za granicą oraz jako zestawy modernizacyjne. Od tej chwili nie było już potrzeby umieszczania magazynku z boku broni, wciąż jednak zdarzali się producenci czyniący tak z rozpędu – skoro Bergmann tak miał, to produkowana Erma, Sten, Sterling (niepotrzebne skreślić) będzie miała tak samo…
Za oceanem zastosowano natomiast magazynek bębnowy; wiązało się to z kłopotami z taśmowym zasilaniem „pod-karabinu maszynowego” Thompsona. Ostatecznie 50-nabojową taśmę umieszczono w bębnie i takie rozwiązanie zdało egzamin. Okazało się, że taśma nie jest nawet potrzebna – wystarczy potężna sprężyna, podająca kolejne naboje. Gdy okazało się, że można skonstruować także bęben 100-nabojowy, wyprodukowano go. Tymczasem Europejczycy wybrali rozwiązanie kompromisowe. Motorem tych przemian byli Finowie i ich pistolet maszynowy Suomi. Najpierw zastosowano w nim bęben 40-nabojowy, a następnie powiększono jego pojemność do 71 nabojów. Pomysł skopiowali Sowieci – niezbyt mądrze, bo tak potężny magazynek miał więcej wad, niż zalet. Był zbyt dużych rozmiarów, zbyt zawodny, zbyt hałaśliwy, zbyt ciężki i zbyt skomplikowany, aby go skutecznie używać. Załadowanie amunicji wymagało – między innymi – odłączenia pokrywy bębna i ręcznego nakręcenia sprężyny. Co więcej, magazynki bębnowe sowieckich Pepesz (wyprodukowano ich kilkadziesiąt razy więcej niż magazynków bębnowych do innych peemów) dobierano do poszczególnych egzemplarzy broni – tylko to gwarantowało satysfakcjonującą niezawodność. Gwoździem do trumny dla magazynków bębnowych było to, że jeden magazynek 70-nabojowy jest o kilogram cięższy niż dwa pudełkowe magazynki 35-nabojowe.
Standard stanowiły magazynki o pojemności „około” 32 nabojów. 32-nabojowe magazynki były pomysłem niemieckim – zawierały one równo cztery razy więcej amunicji niż magazynki parabelek. Magazynki o takiej pojemności to kolejny element charakterystyczny dla peemów rodem z Niemiec, szczególnie dla tych zasilanych z boku. Magazynki 32-nabojowe okazały się nieco za długie dla pistoletów maszynowych zasilanych z dołu. Wielu konstruktorów decydowało się więc na magazynki 25-, a nawet 20-nabojowe – krótsze, ale lepiej nadające się do manipulacji w postawie strzeleckiej leżąc (twarzą w błocie). Byli też i tacy, których zwiodła magia liczb i konstruowali magazynki 40-nabojowe, nie dbając o ergonomię i wygodę strzelców. Czyniono tak przede wszystkim w państwach, w których pistolet maszynowy był surogatem karabinu maszynowego i miał zapewnić wsparcie ogniowe piechocie. Jedna z tych nacji – Szwedzi – opracowała nawet specjalny magazynek… trumnowy, czyli czterorzędowy (z przegrodą dzielącą go na połowę), wymagający specjalnego przyrządu do ładowania – magazynek pudełkowy o pojemności 56 nabojów (dla amunicji 7,65 mm, natomiast nabojów 9 mm mieściło się w nim 50).
Magazynki były też używane jako… bezpieczniki. W prostej broni, jaką są pistolety maszynowe działające na zasadzie odrzutu swobodnego zamka, trudno jest zamontować skuteczne zabezpieczenie przed przypadkowym strzałem. Strzelanie w warunkach bojowych jest dość rzadkie. Przez większą część swojego „życia” – jeśli nie przez całe – broń jest noszona, rozbierana, czyszczona, konserwowana. Nic więc dziwnego, że większość użytkowników broni wymaga kilku bezpieczników. Dość łatwo (choć drogo) jest zabezpieczyć urządzenie spustowe. Trudniej zabezpieczyć iglicę: w pistolecie maszynowym, w którym jest ona stała, należy unieruchomić cały, dość ciężki, zamek. Czyniono i tak, najczęściej poprzez rozbudowanie i skomplikowanie rączki zamkowej, jednak w wielu peemach nie stosowano takich udziwnień. Wreszcie jednym z zabezpieczeń było ruchome gniazdo magazynka. Ustawienie magazynka równolegle do lufy nie miało zwiększać portatywności broni, a jedynie bezpieczeństwo podczas przemarszów.
Zamieszanie z magazynkami wzięło się nie tylko z nadmiernego konserwatyzmu niemieckich inżynierów czy z przesadzonej postępowości konstruktorów amerykańskich i skandynawskich. Liczył się też cel, jakiemu miała służyć broń. Wymagania taktyczne nie tylko były odmienne w różnych krajach, ale nawet w tych samych państwach zmieniały się na przestrzeni niewielu lat.
Pomysłodawcy pierwszych peemów – Włosi – w 1914 r. zamierzali stosować je w samolotach. Szybko jednak, bo już w 1915 r., zrezygnowali z tego pomysłu i przeznaczyli Villar-Perosy dla oddziałów lądowych jako najlżejszą z ciężkich broni wsparcia: dwie sztuki pistola mitragliatrice były obsługiwane przez sekcję liczącą 27 żołnierzy. I wciąż była to broń najlżejsza! Już pod koniec 1917 r. zdecydowano jednak, że najlepiej będzie wykorzystać pistolety maszynowe w formacjach Ardtiti (śmiałków) jako broń szturmową, zdolną do prowadzenia intensywnego ognia na bliskie, kilkudziesięciometrowe dystanse i do eliminowania nieprzyjacielskich punktów oporu w wysokich Alpach.
Podobną rolę miały pełnić MP-18 w armii Kaisera. Wbrew popularnym osądom taktyka grup szturmowych nie jest dowodem na geniusz niemieckich oficerów; świadczy raczej o ich ograniczeniu umysłowym i niezdolności do perspektywicznego myślenia. Armie Ententy – brytyjska, francuska, a nawet rosyjska – nie potrzebowały taktyki grup szturmowych, ponieważ całe były jedną wielką grupą szturmową. Armia niemiecka nie miała tej możliwości; nie pozwalało na to jej uzbrojenie.
Brytyjczycy, Francuzi, a nawet Rosjanie byli uzbrojeni w mobilne karabiny maszynowe: Chauchaty, Lewisy, a także Madseny. Niemcy nie mieli nic takiego, a ich marne namiastki lekkich karabinów maszynowych – przede wszystkim 08/15 – musiały być rozładowane przed zmianą pozycji ogniowej, nie nadawały się zatem do walki manewrowej. Dlatego też Niemcy wydzielili z tej bezwładnej masy niewielkie, ale mobilne grupy i dali im namiastki broni maszynowej – MP-18.
Gdy w listopadzie 1918 r. było już jasne, że lepiej od Niemców na prowadzeniu wojny znają się Francuzi i Brytyjczycy, MP-18 okazał się bronią bezsensowną. Sens istnienia pistoletu maszynowego odnaleziono jednak bardzo szybko. Po przegranej wojnie w Rzeszy wybuchło wiele mniejszych i większych awantur zbrojnych. Niemieckie karabiny maszynowe znowu wykazały swoją nieprzydatność – tym razem nie nadawały się do walk miejskich. Wygrała ta strona, która potrafiła zwerbować do walki posiadaczy MP-18 – byłych żołnierzy Stosstruppen. Ironią losu jest to, że w 1919 r. pistolety maszynowe w Niemczech zaczęły pełnić taką rolę, do której były przeznaczone pistolety maszynowe Włochów.
Praktyka użycia peemów nie wzbudziła – jak już wspomniano – zainteresowania państw mających skuteczną lekką broń maszynową. Obserwatorzy uznali jednak, że pistolety maszynowe mogą być doskonałą bronią policyjną, szczególnie przydatną wobec zagrożenia komunistycznego. Zakładano bowiem, że może dojść do masowych wystąpień robotniczych oraz do akcji dywersantów sowieckich. Broń maszynowa nadawała się doskonale zarówno do rozpraszania manifestacji, jak i do izolowania i szybkiego niszczenia punktów komunistycznej irredenty. Nie bez powodu rozwój pistoletów maszynowych w okresie międzywojennym nastąpił właśnie w państwach dotkniętych przez komunistyczne rewolty: Niemczech, Austrii, Estonii i Finlandii. Nie bez powodu problematyka walk w mieście często gościła na łamach ówczesnych czasopism wojskowych. Nie bez powodu kilkaset zakupionych przez Rzeczpospolitą Polską pistoletów maszynowych stanowiło wyposażenie Policji Państwowej i Korpusu Ochrony Pogranicza, a nie Wojska Polskiego.
MP-18 wojennej produkcji były przez kilka lat ukrywane w niemieckich magazynach – przynajmniej do czasu, gdy okazało się, że nadejście kolejnej wojny o powrót do macierzy „niemieckiej” Lotaryngii i równie „niemieckiej” Wielkopolski jest kwestią raczej dziesięcioleci niż miesięcy. Wówczas zaczęto wyprzedawać zapasy uzbrojenia do dalekich państw, odległych również kulturowo. Wojny domowe w Chinach były zbyt egzotyczne, żeby wyciągać z nich jakieś spójne wnioski, za to konflikt pomiędzy Boliwią a Paragwajem, toczony na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, okazał się znakomitym poligonem. Do Boliwii Niemcy wyeksportowali przede wszystkim generalleutnanta Hansa Kundta, który wraz z towarzyszami (m.in. Ernstem Röhmem) zaplanowali najazd na sąsiadów. Boliwia zakupiła uzbrojenie (do końca wojny m.in. 100 000 karabinów vz. 24) w Czechosłowacji i uderzyła na Paragwaj. Paragwajczycy byli trzykrotnie mniej liczni, kilkakrotnie ubożsi i dużo gorzej uzbrojeni, jednak jako doradców wojskowych mieli oficerów armii włoskiej (w przygotowaniach wojennych brali udział także byli oficerowie carscy). Germański styl prowadzenia wojny: z wykorzystaniem artylerii, karabinów maszynowych i masowych ataków piechoty – nie sprawdził się. Paragwajczycy przeciwstawili napastnikom ruchliwość i siłę ognia, gwarantowaną m.in. pistoletami maszynowymi – zarówno eks-niemieckimi MP-18, ich austriackimi klonami, jak i (oczywiście) włoskimi Berettami. Duży wpływ na przebieg tej wojny miały problemy logistyczne, nic więc dziwnego, że o wiele lżejsza od karabinowej amunicja pistoletowa – a szczególne możliwość jej użycia w broni maszynowej – spotkała się z dużym zainteresowaniem obserwatorów.
Doświadczenia wojny o Chaco odbiły się szerokim echem na rynku pistoletów maszynowych. Oficerowie czescy doradzający Boliwijczykom uznali, że dostarczany tam Lehký kulomet vz. 26 jest zbyt ciężki i nieporęczny. Powinno się go zastąpić mobilniejszą wersją, strzelającą amunicją pistoletową, z dwójnogiem i z szybkowymienną lufą umożliwiającą dużą gęstość ognia. W ten sposób została ukształtowana czeska kopia MP-18, znana jako ZK-383. Podobną drogą poszli inni – wspomniani już Skandynawowie, Persowie, Rosjanie, a nawet Polacy – często dodając jeszcze magazynki o dużej pojemności. Inne były wnioski wyciągnięte przez obserwatorów niemieckich. Uznali, że mieli rację nie wprowadzając do służby ręcznego karabinu maszynowego, a wszelkie problemy da się rozwiązać z niewielką pomocą pistoletu maszynowego. Pistolet maszynowy miał dawać ochronę wówczas, gdy karabin maszynowy nie mógł prowadzić ognia: gdy zagrzała mu się lufa, gdy zbyt długo trwała zmiana stanowiska bojowego, gdy zmiana taśmy zajmowała obsłudze czas i uwagę. Włosi z kolei znaleźli potwierdzenie swoich założeń, że przydałaby im się broń dla piechura, mogąca zarówno zastąpić karabinek, jak i prowadzić ogień maszynowy – a wszystko to przy mniejszym obciążeniu linii zaopatrzeniowych.
Prawdziwą nowością, wprowadzającą zupełnie inną jakość, był wyrób „manufaktury” w Saint Étienne. Francuzi nie potrzebowali namiastek erkaemów, nie musieli się bać o problemy logistyczne, a pistolet maszynowy jako broń pierwszoliniowa nie był im do niczego potrzebny. Mieli prawo do wyciagnięcia takiego wniosku po marokańskich doświadczeniach z kilkoma tysiącami sztuk broni znanej jako MAS-24, czyli opracowanych przez Section Technique de l’Armée hybrydach Bergmana i MAB-18. Francuzom przydać się mogła broń dla formacji tyłowych – przede wszystkim żandarmów i policjantów. Nowa konstrukcja strzelała słabszą amunicją, była elegancka, celna i mała, wprost kompaktowa. Oznaczono ją jako Pistolet Mitrailleur Manufacture d’Armes de Saint-Étienne modèle 38 – w skrócie MAS-38 (Fusil Mitrailleur to karabin maszynowy). Nową broń zaczęto dostarczać do skoszarowanych oddziałów Garde nationale mobile, czyli francuskich
oddziałów prewencji.
MAS-38 był, praktycznie rzecz biorąc, jedyną oryginalną konstrukcją pistoletu maszynowego w Europie od czasów Wielkiej Wojny. Większość innych stanowiły kopie stareńkiego MP-18. Niektóre z tych konstrukcji – na przykład Suomi M31 – wykazywały pewne odejście od paradygmatu, inne – na przykład sowiecki PPD – wracały do korzeni MP-18. Często zdarzało się tak, że najpoważniejszą zmianą było przesunięcie gniazda magazynka z lewej na prawą stronę. W ten sposób, za cenę ryzyka wyrzucania łusek w twarz strzelca, unikano instynktownego chwytania za magazynek podczas prowadzenia ognia, zakleszczania się nabojów w magazynku i zacinania się broni.
Kresem linii rozwojowej MP-18 zdawała się być jego wersja czwarta, którą ostatecznie oznaczono jako MP-28 – z gniazdem magazynka przystosowanym do magazynków pudełkowych, z przełącznikiem rodzaju ognia, z celownikiem wyskalowanym do 1000 m i z nową sprężyną powrotną. Broń ta trafiła na służbę do Belgów (tam była produkowana), Holendrów, Hiszpanów, Portugalczyków, Chińczyków, Boliwijczyków, Paragwajczyków i wielu, wielu innych… nawet do Wielkiej Brytanii. W momencie wybuchu drugiej wojny światowej Brytyjczycy nie bawili się zresztą w żadne opłaty licencyjne ani obejścia patentu, tylko najprościej w świecie skopiowali MP-28. Standardowa wersja brytyjskiego MP-28 nazywała się Lanchester, natomiast substandardowa – tania, niechlujnie wykonana, pozbawiona elementów drewnianych, uproszczona aż do przesady – nosiła nazwę Sten.
Oczywiście w Europie były i inne – lepsze od niemieckich – wzorce do naśladowania: włoskie konstrukcje Beretty. Ostateczna – przynajmniej w zamierzeniach projektantów – wersja nazywała się Moschetto Automatico Beretta Modello 1938, w skrócie MAB-38. Warto zwrócić uwagę na obydwa elementy nazwy: litery oraz cyfry. Rzeczywiście, data 1938 wskazuje – podobnie jak w przypadku francuskiego MAS-38 oraz niemieckiego MP-38 – na podjęcie decyzji o rozpoczęciu produkcji. Na front uzbrojenie to trafiło dopiero na przełomie 1939 i 1940 r. – zarówno w armii francuskiej, niemieckiej, jak i włoskiej. Równie istotna jest nazwa: Moschetto Automatico, czyli karabinek automatyczny. Włosi nie widzieli nowej broni w roli pomocy dla obsługi karabinu maszynowego, jak czynili to Niemcy. Nie wyobrażali sobie nowej broni jako namiastki karabinu maszynowego dla oddziałów prewencji, jak czynili to Francuzi. Dla Włochów MAB-38 miał być bronią piechoty – karabinkiem automatycznym.
W swoich „muszkietach automatycznych” Włosi zamierzali użyć specjalnej amunicji 9 mm Lungo (znanej też jako 9 mm MAB), zapewniającej pociskowi prędkość wylotową rzędu 450 m/s – bardzo wysoką dla broni o niezbyt długiej lufie i swobodnym odrzucie zamka. Ostatecznie broń wykonano w wymiarach pozwalających na używanie amunicji 9 mm Para, szczególnie potężnie elaborowanych nabojów 9x19 mm M38 Fiocchi. Skuteczny, celny ogień nie stanowił problemu nawet na dystansach powyżej 200 m. Włoskie rozwiązania stały się wzorem dla wielu innych konstruktorów (rumuńskich, sowieckich, szwedzkich), nie były jednak optymalne. Zamek swobodny nie pozwalał na wykorzystanie całej energii pocisku. Lepsze rozwiązanie stanowiło zastosowanie opóźniacza pneumatycznego (jak w Suomi i Morsie), ale i ono miało swoje wady; konieczne było ryglowanie zamka.
Takie rozwiązanie oczywiście istniało – opracowano je w szwajcarskich zakładach SIG i zastosowano w broni oznaczonej jako MKMS/O (Maschinen-Karabiner Militärmodell Seitlich/Oben). Nie zdobyła ta broń jednak uznania, mimo że wprowadzono ją do uzbrojenia jednej z najstarszych armii europejskich – Gwardii Watykańskiej. Inżynier z zakładów SIG, Pál Király, wrócił do ojczyzny i tam uznano, że odbudowujące się węgierskie siły zbrojne potrzebują lekkiej broni maszynowej, strzelającej amunicją silniejszą od pistoletowej, ale słabszą od karabinowej. Potężny nabój pistoletowy 9 mm Mauser Export wystrzeliwany z 50-centymetrowej lufy géppisztoly 1939 Minta (39M, czyli wz. 39) zapewniał dużą energię wylotową, wystarczająco płaski tor lotu pocisku i odpowiednią energię, aby skutecznie strzelać na dystansach do 400 m.
Gdy wybuchła II wojna światowa, pistolety maszynowe zaczęły być modne. Suomi stał się symbolem oporu Finów przeciwko agresji ze wschodu. Z kolei hitlerowska i sowiecka ideologia propagowały aktywne zwalczanie wrogów, toteż żołnierze Wehrmachtu i Armii Czerwonej często przedstawiani byli z bronią do walki bezpośredniej w ręku. Fotogeniczny MP-38 – niewłaściwie, a powszechnie nazywany szmajserem – nigdy zresztą nie miał większego, niż propagandowe, znaczenia. Poza tym, że wyposażono go w składaną kolbę, nie wyróżniał się swoją konstrukcją. Był niczym więcej, niż ulepszonym MP-18, zbudowanym z wykorzystaniem rozwiązań włoskich (a bez wykorzystania drewna). W większej liczbie pojawił się w jednostkach dopiero w 1941-1942 r., a więc w czasie, gdy Niemcy wprowadzali do uzbrojenia karabiny samoczynne oraz karabinki na amunicję pośrednią.
Sowieci przeszli drogę niejako w drugą stronę. Już od końca lat trzydziestych dysponowali karabinami automatycznymi, które nie sprawdziły się jednak w realnych działaniach bojowych. Chcąc nie chcąc, do formacji fizylierskich Sowieci – zamiast wycofanego z produkcji SWT-40 – musieli skierować pistolety-pulemioty wz. 41 (PPSz). Pepesze trafiły także do zwykłych formacji piechoty, w których zaczęły też uzupełniać – a czasem zastępować – ręczne karabiny maszynowe DP (które po pierwsze nie zawsze były dostępne, po drugie bywały zawodne, po trzecie – kłopotliwe w użyciu).
Inny był charakter kariery pistoletów maszynowych w armii brytyjskiej. Gwałtowny wzrost jej liczebności (z około 100 000 do blisko 5 000 000) sprawił, że potrzebna była broń dla milionów ludzi powołanych do obsługi walczących żołnierzy – kucharzy, szewców, kierowców... Wyposażono ich w miliony Stenów Mk II – tanich, prostych, wprost obskurnych kopii MP-28, doskonale nadających się dla służb tyłowych. Żołnierze walczący na pierwszej linii uzbrojeni byli przede wszystkim w Thompsony, których ćwierć miliona sprowadzono ze Stanów Zjednoczonych. Gdy ich produkcja dobiegała końca, do uzbrojenia brytyjskich jednostek pierwszoliniowych wprowadzono Steny Mk V, bardzo różniące się od pierwowzoru…
Thompsony przestano produkować za Atlantykiem, gdy okazało się, że nie są zbyt przydatne. Były zbyt słabe, żeby służyć jako podstawowa broń frontowego żołnierza US Army, a jednocześnie zbyt ciężkie do roli broni pomocniczej żołnierza na tyłach. Amerykanie szybko wprowadzili – przede wszystkim do jednostek tyłowych – doskonałą broń: M.1 Carbine. Przypominała ona niemal we wszystkim (oprócz nazwy) pistolet maszynowy. Amerykanie próbowali też opracować mniej elegancką broń, tłoczoną z blach, z prostym zamkiem swobodnym… Nie była to jednak konstrukcja udana: nabój .45 ACP nie nadawał się za bardzo do względnie lekkiej broni, jaką był M3. W tym samym czasie co M3 Grease Gun powstawał inny prosty pistolet maszynowy, bardzo zresztą wizualnie doń podobny – Błyskawica. Ten polski peem, wyprodukowany w liczbie blisko 1000 sztuk, stanowił dowód na to, że nawet w warunkach konspiracyjnych można było wyprodukować broń nie tylko lepiej dopracowaną niż Sten, ale także praktyczniejszą niż elegancki M3.
II wojna światowa była łabędzim śpiewem pistoletów maszynowych. W większości swoich militarnych zastosowań zostały zastąpione przez karabiny automatyczne strzelające amunicją pośrednią. Co więcej, względy polityczne zadecydowały o odrzuceniu nabojów o energii nieco powyżej 1000 J – „węgierskiego” 9 mm Mausera (9x25 mm), „niemieckiego” 7,92x33 mm Kurz i „amerykańskiego” .30 Carbine (7,62x33 mm), które stosowano zarówno w pistoletach, jak i w karabinkach. W drugiej połowie XX wieku najpotężniejszą amunicją pistoletową był klasyczny – a więc przestarzały – nabój 9 mm Para. Z kolei masowo produkowane karabiny samopowtarzalne mogły konkurować z peemami także ceną.
Próby określenia, który z pistoletów maszynowych II wojny światowej był najlepszy (czy najgorszy) są z góry skazane na niepowodzenie. Inne wymagania stawiano przed Stenem, inne przed Berettą, a inne – dajmy na to – przed Pepeszą. Relacje weteranów – nawet tych mających okazję do strzelania z różnych broni – też nie są reprezentatywne. Istotne jest i to, że żołnierze przyzwyczajają się do odmiennych chwytów broni, innych przyrządów celowniczych, różnej tradycji strzeleckiej. Każdą broń przy odrobinie złej woli można zdyskwalifikować, zwracając uwagę jak nie na wysokie koszty produkcji, to na jej niską jakość; jak nie na niską celność, to na zbytnie skomplikowanie budowy; jak nie na słabą szybkostrzelność, to na szybkie rozgrzewanie się lufy. Zresztą i tak zachowanie się broni w dużej mierze zależy przede wszystkim od stosowanej amunicji. A tej nigdy już nie będziemy mieć takiej samej, jak w czasach II wojny światowej.
Sztandarowym przykładem nieudanego pistoletu maszynowego jest niedoszły zastępca Thompsona – Reising. Jego pierwszym bojowym przydziałem było Guadalcanal. Nie sprawdził się tam zupełnie. Z drugiej jednak strony na Guadalcanal nie sprawdziło się (bo nie miało ku temu okazji) wiele pistoletów: począwszy od MP-40, a skończywszy na Suomi.
Można natomiast uznać, że wysoki poziom – zarówno jeśli chodzi o jakość produkcji, jej koszt, jak i o wartości użytkowe i balistyczne – prezentowały pistolety opracowane na podstawie doświadczeń II wojny światowej: szwedzki Carl Gustaf Kulsprutepistol m/45, brytyjski Sterling (znany w czasie wojny jako Patchett Mk II) oraz sowiecki PPS wz. 43. Natomiast najbardziej perspektywiczną konstrukcją był Machine Carbine Experimental Model 2 inżyniera Jerzego Podsędkowskiego, którego rozwiązania stały się podstawą renesansu pistoletów maszynowych w ostatniej ćwierci XX wieku.
Przypisy
1) Polski Komitet Normalizacyjny (Polska Norma N-V-01016:2004. Broń strzelecka. Terminologia) zaleca, aby skróconą wersję karabinka – broni strzelającej amunicją pośrednią – nazywać subkarabinkiem, z kolei skróconą wersję karabinu – broni strzelającej amunicją karabinową – subkarabinem. Zakładając, że termin „machine gun” odnosi się do „karabinu maszynowego”, to „sub machine gun” oznacza „skróconą wersję karabinu maszynowego”. Z kolei termin „submachine gun” – bo i taką pisownię można spotkać w oficjalnych anglojęzycznych dokumentach – podkreślałby raczej niższą zdolność do prowadzenia ognia samoczynnego.
2) Użycie jednoznacznej, prawidłowej nazwy amunicji – szczególnie historycznej, a nie nowoczesnej w rodzaju .357 SIG – jest dziś praktycznie niemożliwe. Zawsze można wytknąć błąd, wynikający chociażby z tego, że nabój ma nazwę konstruktora, producenta, handlowca, użytkownika, księgowego, dostawcy..., którzy zmieniali się zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Dość precyzyjnie można określić nabój podając kaliber pocisku oraz długość łuski. Należy jednak pamiętać, że kaliber także jest wartością umowną i nie zawsze oznacza średnicę. Równie niebezpieczna jest próba przeliczania milimetrów na cale. Pocisk „europejskiego” kalibru 9 mm może mieć średnicę podaną w calach o wartości od 0,38 cala poprzez 0,357, 0,356, 0,357 aż do 0,35 cala. Przeliczanie „w drugą stronę” jest równie skomplikowane, do tego Amerykanie zamiast długości łuski wolą podawać w opisie pocisku masę ładunku prochowego, w dodatku w granach, a nie w gramach.
3) Rzekoma różnica jednej setnej milimetra „kalibru” nie jest żadnym problemem (pociski mają faktyczną średnicę 7,85 mm) i teoretycznie naboje są wymienne. W praktyce jednak współczesne rosyjskie naboje mają mocniejszy ładunek miotający, co sprawia, że strzelanie nimi z broni niemieckiej może zakończyć się tragicznie. Z kolei używanie pocisków mauserowskich w rosyjskiej broni może spowodować złe działanie automatyki.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu