Bardzo ważnym zadaniem czołgów było wsparcie piechoty w osłonie szlaków komunikacyjnych za posuwającymi się wojskami. Wyobraźcie sobie, że dowodzicie brygadową grupą bojową, na czele której idzie batalion pancerny z trzema kompaniami Shermanów, a wraz z nim jedzie piechota na transporterach opancerzonych Half-Track. Z tyłu posuwa się skokami dywizjon artylerii z działami samobieżnymi M7 Priest. Skokami, bowiem jedna czy dwie baterie stoją po obu stronach drogi gotowe do otwarcia ognia na wezwanie wojsk od czoła, a pozostała część dywizjonu podjeżdża tuż za element pancerno-zmechanizowany, by zająć stanowisko ogniowe, wówczas ostatnia z tyłu bateria przechodzi w położenie marszowe i przemieszcza się do przodu. Za wami zostaje droga, która ma jedno czy dwa ważne skrzyżowania.
Na każdym z nich zostawiliście kompanię piechoty zmechanizowanej, by nie dopuściła wroga do jej przecięcia, wszak po tej właśnie drodze jadą cysterny z paliwem i samochody ciężarowe General Motors „z wszystkim co niezbędne”. A pozostała część drogi? Właśnie w takiej sytuacji patrole plutonów czołgów lekkich, wysyłanych od skrzyżowania do skrzyżowania to idealne rozwiązanie. W razie czego wykryją one i zniszczą wrogą grupę bojową, która przedostała się pieszo przez pola lub las, by urządzić zasadzkę na transport z zaopatrzeniem. Czy do tego potrzeba średnich Shermanów? W żadnym razie, M5 Stuart w zupełności wystarczą. Poważniejsze siły wroga mogą się pojawić tylko wzdłuż dróg. Co prawda czołgi mogą iść na przełaj, przez pola, ale nie na większą odległość, bo jak trafią na przeszkodę wodną albo gęsty las, to i tak będą musiały to jakoś obejść… A droga, to droga, nią się da w miarę szybko przejechać.
Ale to nie jedyne zadanie. Idzie przodem batalion czołgów średnich z piechotą. A tu droga w bok. Trzeba by sprawdzić, co tam jest, przynajmniej 5-10 km od głównej osi natarcia. Shermany i Half-Tracki niech jadą dalej, a w bok pośle się pluton z kompani Stuartów. Jak się okaże, że przejechały z dziesięć kilometrów, ale nic tam ciekawego nie ma, niech wracają i dołączą do sił głównych. I tak dalej…
Tego rodzaju zadań znajdzie się mnóstwo. Zatrzymujemy się na przykład na noc, gdzieś za wojskami rozwija się stanowisko dowodzenia brygady, a do jego obrony trzeba dodać kompanię czołgów lekkich z batalionu pancernego brygadowej grupy bojowej. Bo średnie czołgi potrzebne są do wzmocnienia czasowej obrony na osiągniętej rubieży. I tak dalej, i tak dalej… Jest wiele zadań, rozpoznawczych, osłony skrzydeł, patrolowania dróg zaopatrzenia, ochrony dowództw i sztabów, do których nie potrzeba „dużych” czołgów, ale jakiś pojazd pancerny by się przydał.
Każde posunięcie, które przyczyniłoby się do zmniejszenia zapotrzebowania na paliwo oraz na ciężkie pociski (amunicja do M5 Stuart była znacznie lżejsza, a zatem w masie swojej – łatwiejsza do dowiezienia na linię frontu), było dobre. Ciekawa była tendencja, jaka pojawiła się we wszystkich państwach, które w okresie drugiej wojny światowej utworzyły wojska pancerne. Na początku wszyscy formowali dywizje pełne czołgów, a później wszyscy ich liczbę ograniczali. Niemcy zmniejszyli w swoich dywizjach pancernych liczbę jednostek z dwupułkowej brygady do jednego pułku z dwoma batalionami. Brytyjczycy też zostawili w nich jedną brygadę pancerną w miejsce dwóch, a Rosjanie rozformowali swoje wielkie korpusy pancerne z początku wojny i zamiast nich utworzyli brygady, które potem zaczęli ostrożnie łączyć w korpusy, ale znacznie mniejsze, już nie z ponad tysiącem czołgów, lecz z liczbą co najmniej trzykrotnie mniejszą.
Podobnie postąpili też Amerykanie. Początkowo na front do Afryki Północnej trafiły ich dywizje pancerne mające po dwa pułki czołgów, razem sześć batalionów. Potem, w każdej kolejnej dywizji pancernej i w większości wcześniej sformowanych pozostawiono tylko trzy samodzielne bataliony pancerne, szczebel pułku zlikwidowano. Do końca wojny w amerykańskiej dywizji pancernej pozostały bataliony pancerne mające czterokompanijną organizację swojego elementu bojowego (nie licząc kompanii dowodzenia z pododdziałami wsparcia). Trzy z owych batalionów miały czołgi średnie, ale w czwartym pozostawiono lekkie. W ten sposób nieco zredukowano konieczną ilość zaopatrzenia, którą należało dostarczyć do takiego batalionu, a jednocześnie wszystkie możliwe zadania były zabezpieczone przez posiadane środki bojowe.
Po wojnie, w późniejszym okresie kategoria czołgów lekkich zaniknęła. Dlaczego? Dlatego, że ich zadania przejęły bardziej uniwersalne pojazdy, powstałe w połowie zimnej wojny – bojowe wozy piechoty. Nie dość, że ich siła ognia i ochrona pancerna były porównywalne z mocą bojową czołgu lekkiego, to transportowały one drużynę piechoty. To właśnie one, poza swoim głównym przeznaczeniem – transportowanie piechoty i udzielenie jej wsparcia na polu walki, przejęły też te zadania, które dotąd wykonywały czołgi lekkie. Ale w drugiej wojnie światowej czołgi lekkie nadal używano, niemal we wszystkich armiach świata, bowiem i Brytyjczycy dysponowali amerykańskimi Stuartami z dostaw Lend-Lease, w ZSRR zaś do końca wojny używano wozów T-70. Po wojnie w Stanach Zjednoczonych powstała rodzina czołgów lekkich M41 Walker Bulldog, w ZSRR pływające PT-76, w Wielkiej Brytanii zaś rodzina FV101 Scorpion, FV103 Spartan, FV102 Striker, FV104 Samaritan, FV105 Sultan i FV106 Samson czyli (odpowiednio): czołg lekki, rozpoznawczy transporter opancerzony, niszczyciel czołgów, wóz ewakuacji medycznej, wóz dowodzenia i pojazd pomocy technicznej, a cała rodzina na jednym podwoziu.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu