Samochód ciężarowy Fiat 621 z przyczepką paliwową pochodzący z 3. Batalionu Pancernego w trakcie defilady 11 listopada 1934 r.
w Warszawie.
Nowoczesna armia, oparta o środki motorowe oraz wysoki stopień mechanizacji konsumowała w okresie wojny olbrzymie ilości paliwa. Prawda ta przebijała się do świadomości niektórych polskich wojskowych z taką samą trudnością jak potrzeba sukcesywnej motoryzacji oddziałów. Dane z okresu Wielkiej Wojny, kiedy koalicja angielsko-francuska zużywała rocznie około 6 mln ton paliw, stały się już dawno nieaktualne. Pod sam koniec lat 30. spekulowano, że największe armie zachodnie, a więc francuska i niemiecka, będą potrzebowały tylko dla własnych sił lądowych 8-12 mln ton paliw rocznie. Drugie tyle należało wpisać do rachuby jeśli uwzględniano potrzeby floty i lotnictwa. Również w Polsce przygotowywano tego typu kalkulacje, a jednym z prekursorów był kpt. Kazimerz Rozen-Zawadzki z 3. Batalionu Pancernego.
W pierwszej połowie lat 30. pojazdy silnikowe dominowały w jednostkach broni pancernej. W miarę zwiększania ich liczby należało zmodernizować infrastrukturę paliwową.
Chcąc zobrazować ogrom zapotrzebowania na paliwa płynne podawał przykład hipotetycznego państwa rolniczo-przemysłowego, na terenie którego kursowało około 110 tys. samochodów i 100 tys. motocykli. W jego ocenie przy takim zapleczu możliwa była mobilizacja 100 DP, 10 DZmot oraz 10 DK zużywających w ciągu roku 1,0 mln ton ropy, 0,7 mln ton benzyn i 0,017 mln ton olejów i smarów. Autor starał się określić potrzeby tyłów pracujących poza frontem na rzecz gospodarki wojennej. Tutaj konsumpcja miała być jeszcze większa – 1,87 mln ton ropy, 1,35 mln ton benzyn i 0,32 mln ton olejów i smarów. Ocena zasadności i wiarygodności tych wyliczeń nie stanowi tematu niniejszego artykułu, niemniej tego typu prognozy, nawet obarczone błędem, wyraźnie wskazywały gdzie przenosił się środek ciężkości surowcowej strony przyszłej wojny.
W skali polskich możliwości i potrzeb przywoływane ilości miały oczywiście wymiar teoretyczny. Dodajmy, że pod koniec 1938 r. szacowano, że nawet przy zachowaniu warunków pokojowych przedłużenie okresu dziennej pracy całego ówcześnie działającego w kraju taboru o jedną trzecią doprowadzi Polskę już nie do stanu zagrożenia, ale wręcz postawi przed faktem braku paliwa. Warto zwrócić uwagę, że w marcu 1938 r., w trakcie napiętej sytuacji politycznej na linii Warszawa – Kowno, odnotowano w kraju gwałtowny skok konsumpcji paliwa o 50%. Zjawisko miało na szczęście charakter krótkotrwały, ale zważywszy na fakt, że nie przeprowadzono przecież mobilizacji, a tylko zwiększono transporty wojskowe, poważniejszy kryzys polityczny równy był impasowi paliwowemu nawet w krótkim okresie. Należy cały czas pamiętać, że programy rozbudowy poszczególnych broni, mające zakończyć się na przełomie 1942/43 r., zwielokrotniały wolumen pojazdów w WP. O tym jak wyraźna była dynamika przyrostu pojazdów cywilnych, w części przewidzianych do wykorzystania przez armię, była już wcześniej mowa.
Oczywiście można przyjąć założenie, że liczba pojazdów mechanicznych w Polsce była na tyle niewielka, że przepowiadane zagrożenie brakiem paliw miało wymiar czysto teoretyczny, tym bardziej że coraz częściej mówiono o wykorzystaniu mieszanek czy gazoliny. Tutaj w grę znów wchodzą szacunki mówiące, że przy utrzymaniu stanu wydobycia, wyeliminowaniu eksportu oraz rozpowszechnieniu mieszanek i paliw sztucznych gospodarka mogła obsłużyć nawet do 160 tys. pojazdów. Problem w tym, że w rzeczywistości bieżącą troskę państwa stanowiła niedostateczna wielkość taboru pojazdów mechanicznych, przez co zadania transportowe czasu wojny należało „nadrabiać” intensywnością pracy. Wysiłek użytkowania sprzętu na kilka zmian, połączony z wyłączeniem części pojazdów z ruchu ze względu na remonty czy zmęczenie kierowców nie mogły trwać długo. Intensywne zużycie, nawet kilkakrotnie większe niż przyjęte zryczałtowane normy, oznaczało wyczerpanie skromnych rezerw w ciągu nawet kilkunastu dni przy braku szans na uzupełnienia bieżącą produkcją. Właśnie ten scenariusz, pod koniec lat 30., okazywał się dla Polski najbliższym rzeczywistości.
Pełna wersja artykułu