Podjęta w początkach 1937 r. decyzja o utworzeniu Centralnego Okręgu Przemysłowego stanowiła bez wątpienia najpoważniejsze, poza budową Gdyni i połączenia jej węglową magistralą kolejową ze Śląskiem, wyzwanie przed jakim stanęła II Rzeczpospolita. Melchior Wańkowicz określi w jednej ze swoich entuzjastycznych publikacji przygotowywanych na zlecenie rządu COP mianem „ogniska siły”. Wystawiona nieco na wyrost ocena mogła jednak znaleźć uzasadnienie zwarzywszy, że szereg wcześniejszych inwestycji państwowych realizowanych m.in. w rejonie bezpieczeństwa już od 1922 r. odbywało się bez właściwego rozeznania zapotrzebowania, odpowiednich analiz, a nawet znajomości zasad ekonomii. Fakt ten podkreślali Władysław i Paweł Kosieradzki w złożonym jesienią 1936 r. memoriale dotyczącym budowy przyszłego okręgu.
Będący twarzą nowego projektu wicepremier i minister skarbu Eugeniusz Kwiatkowski, kojarzony z sukcesami swoich wcześniejszych działań, stanowił dla opinii publicznej zapewnienie pomyślnej realizacji industrializacji. Choć kręgi wojskowe na jego osobę patrzyły ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem, to zdawano sobie sprawę, że charyzma i talenty organizacyjne wicepremiera zapobiegną przeprowadzaniu inwestycji bez wyraźnego planu i konsekwentnej realizacji celów. Do tego momentu interesy całej gospodarki polskiej oraz armii były w świetle pierwotnej idei okręgu sandomierskiego zgodne.
Trzeba też dodać, że w rysującej się coraz wyraźniej trudnej rozgrywce politycznej cennym wsparciem pozycji Kwiatkowskiego była osoba prezydenta Ignacego Mościckiego, niejednokrotnie stającego w obronie swojego dawnego współpracownika z Państwowej Fabryki Związków Azotowych. Nieco w tle wspomnianych zamierzeń pozostawała grupa wojskowych, na czele z Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych marsz. Edwardem Śmigłym-Rydzem, szefem Sztabu Głównego gen. bryg. Wacławem Stachiewiczem, przewodniczącym KSUS gen. broni Kazimierzem Sosnkowskim czy II wiceministrem MSWojsk. – szefem Administracji Armii gen. bryg. Aleksandrem Litwinowiczem.
W miarę opisanych w pierwszej części artykułu intensywnych prac budowlanych oraz uruchamiania pierwszych wydziałów w kolejnych zakładach zbrojeniowych między ośrodkiem cywilnym i wojskowym coraz wyraźniejsza stawała się różnica w postrzeganiu COP. Pierwsi uznawali inwestycje za początek szerszego procesu o długofalowym zasięgu, który miał doprowadzić do zatarcia różnic pomiędzy poszczególnymi obszarami kraju. Wiara we własne siły oparta na przebudowie gospodarczej powinna, według założeń zespołu Kwiatkowskiego, pozwolić na ukształtowanie nowego modelu obywatela Rzeczpospolitej oraz unowocześnić strukturę państwa. Wątek zbrojeniowy, choć istotny, był w tym przypadku tylko elementem większej całości. Generalny Inspektor i przewodniczący KSUS wraz ze skupioną wokół nich grupą wyższych oficerów WP traktowali COP jako narzędzie do realizacji bieżących planów rozbudowy armii, które odpowiednio zasilone kapitałem pozwolić miało na przyspieszenie modernizacji i nadgonienie technicznych zaległości.
Na tym tle wygłaszane przez Eugeniusza Kwiatkowskiego liczne prelekcje dotyczące potrzeby reformy całego organizmu państwowego, a nie tylko koncentrowania się na zagadnieniach przemysłu zbrojeniowego spotykały się z brakiem akceptacji kół wojskowych. Pewną ilustracją różnic między stanowiskiem obu frakcji może być krótka wypowiedź ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, który jedno z mających na ogół wzniosły i dalekowzroczny charakter wystąpień ministra skarbu, skwitował słowami: Ten człowiek gada jak Norwid.
Wyrażone w 6-letnim ogólnym planie unowocześnienia sił zbrojnych zapotrzebowanie na środki finansowe wynosiło ogółem ponad 4 mld zł, co warto zestawić z uzyskiwanymi niemałym trudem wyraźnie mniejszymi funduszami zaplanowanymi na budowę COP czy liczącym około 800 mln zł budżetem MSWojsk. O tym jak znaczne były potrzeby armii, które zaspokoić miał nowy ośrodek zbrojeniowy zlokalizowany w widłach Wisły i Sanu, wiedziało tylko wąskie grono zaangażowanych osób. Naciski obozu marsz. Śmigłego-Rydza i wyraźne dążenie do podporządkowania spraw gospodarczych kwestiom wojskowym wynikały nie tylko z czystej potrzeby uzyskania finansowania. W kręgach ścisłego kierownictwa armii znane były również tezy zawarte w przygotowanym jeszcze w marcu 1936 r. przez gen. bryg. Tadeusza Kutrzebę „Studium nad możliwościami wojennymi Niemiec i Polski”.
Rozwinięcia referatu dokonał podwładny generała – ppłk dypl. Stefan Mossor, a efektem prac był obszerniejszy dokument datowany na przełom 1937/38 r. znany dziś jako „Studium planu strategicznego Polski przeciw Niemcom.” Niezbyt pomyślne dla Rzeczpospolitej opracowanie wyznaczało m.in. horyzont czasowy spodziewanego wybuchu konfliktu zbrojnego, który określono na rok 1941. Skala wysiłków niezbędnych do właściwego przygotowania wojska do wojny oraz niewielki zapas czasu były zdaniem Mossora na tyle duże, że budziły obawy o zasadność i szanse na ich faktyczną realizację w określonych wcześniej ramach. Czas stawał się równie cenny co kredyt, a świadomość zbliżającej się wojny, prowadzonej najprawdopodobniej w osamotnieniu lub przy ograniczonej tylko pomocy sojuszników, nadawała narastającemu sporowi charakteru konfliktu w obozie władzy.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu