Kazimierz Sosnkowski był z urodzenia warszawiakiem; przyszedł na świat 19 listopada 1885 r. Pochodził z rodziny szlacheckiej herbu Godziemba, od lat jednak osiadłej w stolicy. W wieku 20 lat trafił do Organizacji Bojowej PPS; ścigany przez Rosjan, przeniósł się do Lwowa i to właśnie w jego mieszkaniu odbyło się zebranie założycielskie Związku Walki Czynnej. W spotkaniu wziął udział również Władysław Sikorski, ale znużyły go dyskusje kolegów i powrócił do domu, aby uczyć się do egzaminu (kończył studia na Politechnice). Inni pozostali do końca, a po zebraniu postanowili ukarać sumiennego kolegę – udali się pod jego dom, gdzie solidarnie go wygwizdali (według innej wersji urządzili mu pod oknami koncert pieśni biesiadnych).
W 1910 r. Piłsudski został kierownikiem Związku Strzeleckiego, a Sosnkowski jego zastępcą: Młody, dopiero 25 lat – pisał Michał Sokolnicki – zwracał uwagę swą powierzchownością i obejściem. Na trybunie publicznej odznaczał się spokojem, miał miły, czasem dźwięczny głos; przede wszystkim jednak przemówienia jego cechowała logiczna prostota i zupełna jasność. Nie porywał, ale przejmował umysły logiczną ścisłością swych argumentów. Wkrótce stał się najbliższym współpracownikiem Piłsudskiego, który obdarzał go całkowitym zaufaniem.
Zdobyć zaufanie Komendanta nie było łatwo, ale Sosnkowski w pełni na nie zasługiwał. Przejawiał cechy charakteru przydatne w konspiracji i we współpracy z podwładnymi.
Sosnkowski był osobowością barwną – zauważał Bogusław Miedziński – wyróżniającą się wśród otoczenia już od młodzieńczych czasów. Wyposażyła go natura umysłem łączącym bystrość i ścisłość zarówno, a w dodatku – rzecz nie małej wagi – fenomenalną pamięcią. Miał rzadki dar w obcowaniu z ludźmi: świetnie formułował myśli własne, a jednocześnie w lot i dogłębnie chwytał myśl swego rozmówcy. Tym się tłumaczy, że już pierwsze z nim zetknięcie pozostawiało trwałe wrażenie i wpływ, nawet – u ludzi tej miary co Piłsudski – stało się podstawą do powierzenia mu zadań odpowiedzialnych, trudnych, przodowniczych.
Przyszły Marszałek wysoko cenił młodszego współpracownika, a szczególnie jego energię i zdolności organizacyjne. Zauważył jednak, że podwładny nie ma zbyt silnego charakteru, z czym trudno się nie zgodzić. Sosnkowski przejawiał zbyt dużą skłonność do kompromisu i ustępliwości, co nie jest najlepszą cechą dla męża stanu. Polityk powinien być elastyczny, ale nie zawsze i nie za wszelką cenę.
Piłsudski był Komendantem, a jego szefem sztabu Sosnkowski – i na wiele lat przylgnęło do niego określenie „Szef”. Stanowisko to utrzymał podczas epopei Legionów, stając się nieodłącznym cieniem Piłsudskiego, a internowanie w Magdeburgu dodatkowo zbliżyło obu panów. Jako zaufany oficer Marszałka był przed majem 1926 r. dwukrotnie ministrem spraw wojskowych.
Po wycofaniu się Piłsudskiego z polityki coś jednak popsuło się w ich wzajemnych relacjach. Sosnkowski przejawiał własną inicjatywę, a jego koncepcje polityczne nie zawsze były zgodne z wolą Marszałka. W rozmowach prywatnych wspominał nawet, że to nie był już jego Piłsudski, z którym rozumiał się w pół słowa. Do niemal otwartego konfliktu doszło, gdy wbrew woli Komendanta nie podał się do dymisji ze stanowiska ministra. Uważał, że będzie to ze szkodą dla kraju, a interesy państwowe zawsze stawiał na pierwszym miejscu. I to prawdopodobnie zadecydowało, że Piłsudski nie wtajemniczył go w plany przewrotu. Potrzebował wykonawców poleceń, ludzi nie zadających pytań, Sosnkowski zaś był legalistą.
Generał wypełniał misje dyplomatyczne (był przedstawicielem Polski przy Lidze Narodów na konferencję rozbrojeniową w Genewie), następnie otrzymał nominację na dowódcę okręgu poznańskiego. Tuż przed wybuchem rebelii Sosnkowski dostał polecenie wyjazdu do Genewy – zapewne stał za tym Piłsudski, chcąc oszczędzić Szefowi bolesnego wyboru.
Czasami decydują jednak przypadki i Sosnkowski pojawił się w stolicy na dzień przed zamachem (następnego dnia miał pociąg do Genewy). 12 maja po południu w Warszawie padły pierwsze strzały.
Godzina dziewiąta wieczorem – wspominał Marian Romeyko – jesteśmy na Dworcu Głównym. Słychać strzelaninę. Czy pociąg do Poznania odchodzi? Nie wiemy. W każdym razie jest już podstawiony. Wsiadamy do wagonu; obserwujemy z okna peron. Po chwili ze zdziwieniem widzę generała Sosnkowskiego, prowadzącego pod rękę matkę; oboje wsiadają do tego samego wagonu.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu