Trzy przedwojenne okręty podwodne, a mianowicie ORP Sęp, ORP Ryś i ORP Żbik, które 26 października 1945 r. powróciły do Gdyni z internowania w Szwecji, jak się okazało, przez kolejnych 9 lat były jedynymi w swojej klasie podnoszącymi biało-czerwone bandery. W 1952 r. co prawda sprowadzony został z Wielkiej Brytanii ORP Wilk, ale nie nadawał się on już do dalszej aktywnej służby. Po wymontowaniu wszelkich możliwych mechanizmów na części zamienne dla dwóch bliźniaków, rok później ogołocony kadłub, według skąpych w temacie tej jednostki dokumentów archiwalnych, zatopiono w pobliżu budynku Formozy przy wejściu północnym do portu
w Gdyni.
Choć pierwszy okręt proj. 96 został wcielony do służby w naszej flocie w październiku 1954 r., to plany ich przejęcia sięgają – jak się wydaje – już nawet maja 1945 r. Wtedy to – podczas pierwszej narady w Moskwie o odtworzeniu polskiej Marynarki Wojennej na wyzwolonym od Niemców Wybrzeżu – na liście jednostek pływających, które Flota Czerwona była gotowa przekazać, gdy zostaną wyszkolone odpowiednie kadry morskie, znalazło się m.in. 5-6 okrętów podwodnych. Niestety, to jedyny – jak na razie – znaleziony trop w tej sprawie, nie wiemy więc nic o możliwym typie, a utworzone 7 lipca 1945 r. Dowództwo MW (DMW) początkowo zrezygnowało z przejmowania jednostek tej klasy. Na jego decyzję wpływ miał brak odpowiedniej liczby wyszkolonych fachowców, którym można byłoby powierzyć służbę na jednostkach podwodnych. Sam fakt istnienia dużych problemów kadrowych przy pełnej obsadzie trójki zwróconej przez Szwecję pokazuje, że ocena ta była jak najbardziej słuszna.
Już jednak w dokumentach planistycznych z końca 1946 r. znajdujemy wzrost „apetytów” na sporą rozbudowę floty. Plan przygotowany pod auspicjami ówczesnego dowódcy MW, kadm. Adama Mohuczego, nosi datę 30 listopada 1946 r. Wśród w sumie 201 jednostek pływających, które zakładano wprowadzić do służby w latach 1950-1959 znalazło się 20 podwodnych o wyporności (nawodnej – przyp. red.) rzędu 250-350 t, a więc zaliczanych do podklasy małych. Tuzin miał bazować w Gdyni, zaś kolejna ósemka w Kołobrzegu. Bardziej stonowany w wizjach rozbudowy był następny dowódca MW, kadm. Włodzimierz Steyer. W planach z kwietnia 1947 (powtórzonych zresztą rok później), sięgających aż kolejnych 20 lat, nie było ani krążowników lekkich, ani niszczycieli, a lista życzeń zaczynała się od dozorowców.
W rubryce „okręty podwodne” wpisano 12 małych (o wyporności do 250 t) i 6 średnich (o wyporności 700-800 t) jednostek tej klasy. Polscy dowódcy morskiego rodzaju sił zbrojnych niestety nie mieli realnych możliwości wcielenia w życie swoich planów. Na przeszkodzie stanęło wiele czynników. Po pierwsze nie pełnili długo swoich obowiązków, we wrześniu 1950 r. wraz z nadejściem kolejnej (po tej z okresu wojny) fali sowietyzacji naszej armii na czele MW postawiono kadm. Wiktora Czerokowa. Po drugie nie było „klimatu” do znacznej rozbudowy floty. Nawet polscy oficerowie sztabowi z Warszawy, bazując na swoich doświadczeniach przedwojennych i wojennych nie przewidywali dla niej znaczących zadań. Podobne poglądy królujące w tym czasie w Moskwie zakładały dla flot mórz zamkniętych rozbudowę sił lekkich i nadbrzeżnych przewidzianych do obrony własnego wybrzeża i eskorty konwojów w strefie przybrzeżnej. Nic więc dziwnego, że przywieziony „w teczce” przez Czerokowa plan rozwoju floty zakładał wcielenie do 1956 r. jedynie trałowców, ścigaczy i kutrów torpedowych. Rubryki z okrętami podwodnymi nie było.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu