Tysiącletnia III Rzesza Niemiecka dogorywała po zaledwie dwunastu latach istnienia. Wehrmacht istniał już tylko z nazwy, bo jego doborowi żołnierze w większości polegli lub znajdowali się w niewoli. Teraz szeregi zasilali głównie staruszkowie z Volkssturmu i młodzieńcy z Hitlerjugend. Sytuacja przeciwników była diametralnie inna. W czerwcu 1944 r. po inwazji wojsk alianckich w Normandii i rozpoczęciu operacji zaczepnej „Bagration” na froncie wschodnim wojska niemieckie były w głębokiej defensywie, spychane ku granicom sprzed wojny. Na Białorusi, Ukrainie i we wschodniej Polsce, trwała sowiecka wojna błyskawiczna, której nie powstydziliby się twórcy niemieckiego Blitzkriegu.
Po ciężkich stratach czterosilnikowych bombowców w 1943 r., jeszcze przed inwazją w Normandii dowództwo amerykańskiego lotnictwa strategicznego postanowiło zmienić taktykę i cele nalotów. Jako cele absolutnie priorytetowe uznano wszystko co wiązało się lotnictwem niemieckim, głównie fabryki samolotów i silników oraz lotniska. Na czele rozbudowywanej do niebywałych rozmiarów 8. Armii Lotniczej (8. Air Force, 8. AF) USAAF, stanął Gen. James Doolittle, sławny dowódca pierwszego nalotu na Tokio. Nakazał on swoim myśliwcom, aby wyszukiwali przeciwnika nie tylko w powietrzu, ale też na ziemi. Dzięki temu, z tygodnia na tydzień, niebo nad zachodnią Europą zapełniało się coraz większymi ilościami amerykańskich samolotów myśliwskich, które atakowały każdy niemiecki samolot w locie i na lotniskach. Potem nie gardzono też żadnym innym celem i ostrzeliwano stanowiska ogniowe artylerii przeciwlotniczej oraz składy kolejowe i pojazdy na drogach. Coraz częściej myśliwce Luftwaffe były zmuszane do walki zanim udało się im przedrzeć do bombowców.
Dowódca Luftwaffe, Reichsmarshall Hermann Göring, nie miał już zaufania do swoich wysoko odznaczanych pilotów i dowódców myśliwskich, których oskarżał o każde niepowodzenie. Być może miał nieco racji. Kiedy zmieniły się koleje wojny i Niemcy zostali zepchnięci do obrony okazało się, że wielu spośród asów, którzy z wielką dumą wypinali piersi do orderów za zestrzeliwanie niedostatecznie wyszkolonych Rosjan na froncie wschodnim i Brytyjczyków na zachodzie Europy, nagle zapadło się pod ziemię. Wielu zginęło lub odniosło rany jak na przykład Günther Rall (275 zwycięstw), który został strącony 12 maja 1944 r. przez P-47 i stracił kciuk. Mając żonę lekarkę bez problemu załatwił sobie orzeczenie o zakażeniu krwi i jak sam po wojnie wspominał przehandlował kciuk za swoje życie.
Przykład Günthera Ralla, skądinąd świetnego pilota w zestrzeliwaniu nieprzygotowanych dostatecznie dobrze do walki Rosjan, nie jest tutaj wyjątkiem. Innym przykładem może być służący w pułku myśliwskim JG 54 Hans Philipp, drugi w historii as jaki uzyskał 200 zestrzeleń. Po przeniesieniu wiosną 1943 r. na zachód Europy w ciągu pół roku zdołał jeszcze zestrzelić trzy samoloty, po czym zginął 8 października 1943 r. w walce z P-47. Inny wybitny as, Reinhard Seiler, także z JG 54, który zaczynał karierę podczas wojny domowej w Hiszpanii trafił na zachód Europy w tym samym czasie co Philipp, ale po tym jak jego dywizjon III./JG 54 w ciągu kilku tygodni stracił połowę stanu został przeniesiony z powrotem na front wschodni za słabe dowodzenie. Podczas walk nad Łukiem Kurskim zdobył wymarzone setne zwycięstwo, ale sam został ciężko ranny, a jego żona była powiązana ze służbą zdrowia i resztę wojny spędził w jednostkach szkolnych z zakazem lotów bojowych ze względów zdrowotnych.
Innym typem asa był Adolf Dickfeld (136 zwycięstw), który do końca 1942 r. odnosił błyskotliwe sukcesy w JG 52 na froncie wschodnim meldując 128 zestrzeleń w ciągu 15 miesięcy. Dowodził też II./JG 2 w Tunezji, gdzie został ranny i wtedy zrozumiał, że skończyły się czasy łatwych zwycięstw. Po wyleczeniu w połowie kwietnia trafił do II./JG 11 na zachodzie Europy i od samego początku dawał do zrozumienia, że nie zagrzeje tam długo miejsca. Zdeklarowany nazista z doskonałymi koneksjami został niebawem przeniesiony do Ministerstwa Lotnictwa Rzeszy (RLM) w Berlinie, gdzie do końca wojny służył jako Reichs-Inspekteur der Flieger Hitlerjugend (inspektor ds. wychowania lotniczego Hitlerjugend). To właśnie Dickfeld wpadł na pomysł sformowania Jagdgeschwader Hitlerjugend, w którym do pilotowania odrzutowych myśliwców He 162 miano wykorzystywać sfanatyzowaną „młodzież Hitlera” po kursie szybowcowym.
Jest to tylko przykładowa garstka pilotów, którzy w pierwszej połowie wojny osiągali świetne wyniki w walkach ze słabszymi technicznie i taktycznie przeciwnikami. Co ciekawe, dotyczyło to w znacznej mierze pilotów, którzy wcześniej walczyli na froncie wschodnim i w obliczu zachodnich przeciwników nie potrafili się odnaleźć. Kiedy stanęli w obliczu prawdziwego wyzwania w postaci dobrze wyszkolonych pilotów amerykańskich i brytyjskich, walczących na podobnym technicznie lub lepszym sprzęcie, okazywali się żenująco słabi i nie odbiegali od przeciętności.
Naturalnie jest to tylko jedna strona medalu. Zdarzali się bowiem piloci, którzy z łatwością odnajdywali się na każdym froncie, jak chociażby Heinz Bär, Anton Hackl, Heinrich Bartels, Joachim Kirschner czy Ernst-Wilhelm Reinert. Nie zmienia to jednak faktu, że na początku 1945 r. w Luftwaffe dramatycznie brakowało pilotów i na pierwszy ogień posyłano słabo wyszkolonych młodzieńców zamiast doświadczonych weteranów, z których niejeden rozpłynął się na tyłach. Trzeba jednocześnie stanowczo podkreślić, że absolutnie nie była to norma i wielu pilotów nadal walczyło, ale brakowało już paliwa, amunicji i sprawnej łączności radiowej, dzięki której wcześniej Luftwaffe uzyskiwała wielkie sukcesy. Należy także zrozumieć, że po wyczerpujących nerwowo ciężkich zmaganiach, często bez możliwości wypoczynku, wielu z nich było na skraju załamania nerwowego, potęgowanego pogarszającą się sytuacją wojenną. Nic dziwnego, że morale w Luftwaffe zaczęło coraz bardziej podupadać. Wspomina dowódca 3./JG 1, Lt. Hans Berger:
Pod koniec 1944 wróciłem do I./JG 1, po tym jak opuściłem ją po walkach nad frontem inwazyjnym. Wszystko się zmieniło. Większość moich kolegów zniknęła – kilku trafiło do innych jednostek, ale gros zginęła w walkach. Wyczuwało się różnicę. Po opuszczeniu Schiphol jako oficerowie mieszkaliśmy w oddzielnych kwaterach, nie jak podoficerowie i oczywiście nie umacniało to więzi między ludźmi w Staffel; ale teraz pojawiło się głębokie załamanie wewnątrz samego korpusu oficerskiego. Postawa każdego z nas (tak bliskiego śmierci) była radykalnie różna. Myślę, że to zachowanie powodowała przynależność do różnych klas społecznych. W czasach pokoju wybierano na oficerów ludzi z materiału wysokiej jakości, teraz kilku odważnych żołnierzy mogło otrzymać wyższą rangę tylko dlatego, że wykazali się walecznością w bitwie. W niektórych przypadkach, a można nawet powiedzieć, że w bardzo wielu, większość z nich nigdy nie zostałaby awansowana.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu