W trakcie II wojny światowej Alianci doskonalili coraz bardziej techniki wykrywania niemieckich okrętów podwodnych, co było jednym z głównych powodów załamania się ofensywy „szarych wilków” Dönitza na Atlantyku w maju 1943 r. O ile na powierzchni U-Booty były już wówczas skutecznie lokalizowane przez radiolokatory (centymetrowe radary typu 271 stopniowo wprowadzano na okręty eskortowe już od końca 1941 r.), to pod wodą wykrywał je azdyk – jeszcze przedwojenny wynalazek Brytyjczyków (produkcję i instalację zaczęto w latach 1918-1924), coraz bardziej doskonalony w trakcie wojny. Do tego doszedł później następny pomysł – detektor lotniczy MAD – wykrywający z samolotów duże masy stali pod wodą zakłócające pole magnetyczne Ziemi. Niemcy zdawali sobie sprawę, że azdyk w rękach doświadczonych hydroakustyków przeciwnika staje się coraz bardziej morderczym narzędziem, a lista utraconych w akcjach bojowych U-Bootów z każdym kolejnym rokiem i miesiącem wojny dramatycznie rosła.
W miarę jak alianckich okrętów nawodnych na Atlantyku przybywało, oprócz eskort bezpośrednich konwojów, pojawiły się (liczniej w 1943 r.) niezależnie działające grupy poszukujące, które tropiły wykryty niemiecki okręt podwodny do skutku – czasem nawet kilkadziesiąt godzin, bo zdawano sobie sprawę, że oceaniczne U-Booty typów VII i IX, nie mogą przebywać pod wodą zbyt długo i na silnikach elektrycznych (na małej prędkości 1-3 w.) nie są w stanie zbytnio się oddalić. Aby ich załogi miały większe szanse na zmylenie pościgu przeciwnika, starano się opracować w Niemczech pewne środki zaradcze.
Wiązki fal ultradźwiękowych wysyłanych przez azdyki eskortowców w razie natrafienia w głębinie na kadłub U-Boota powracały od niego odbite z charakterystycznym metalicznym „echem” („pingiem”). W początkowym etapie wojny Niemcy na wykrytym okręcie starali się zanurzyć jak najgłębiej i wyjść poza zakres „wiązki”. Wtedy jeszcze niedoskonały azdyk tracił także echo w końcowym etapie szarży eskortowca na U-Boota, gdy ten znajdował się przed dziobem atakującego okrętu i próbował wykonać skuteczny podwodny unik na chwilę przed zrzutem bomb głębinowych. Szanse jednak malały, gdy na U-Boota polowało naraz więcej okrętów niż jeden, a azdyki do 1944 r. ulepszono już tak, że namierzały cel w trzech „płaszczyznach” (kierunek, odległość i głębokość). Azdyki typu 147 utrzymywały kontakt prawie do nadpłynięcia nad wykryty pod wodą cel, ograniczając Niemcom szanse na skryte podwodne uniki. Często spadały na nich wtedy także wystrzeliwane z okrętów nawodnych pociski stosowanego powszechniej od 1942 r. „jeża” (miotacza 24 granatów głębinowych kal. 178 mm) – strzelane do 230-260 m przed dziób, potem zaś klasyczne bomby głębinowe, też osiągające zadaną głębokość wybuchu dzięki technicznym ulepszeniom – głównie opływowym kształtom – coraz szybciej. Tylko jeszcze złe warunki hydrometeorologiczne (sztormy), termokliny, czy o wiele płytsze wody bliżej Wysp Brytyjskich pozwalające opuścić okręt na dno, pomagały niemieckim załogom uniknąć zatopienia, bo ASDIC pracował wówczas gorzej. Azdyki na alianckich okrętach nawodnych miały też jeden słaby punkt – nie mogły namierzać okrętów podwodnych przy przekroczeniu przez nie prędkości 15 w. (optymalne dla ich pracy było 12 w.), bo wytwarzająca się wtedy skala szumów była już za duża. Niemcy stworzyli jednak okręty szybko poruszające się pod wodą (do 17 w.) – typu XXI – zbyt późno (jeszcze szybszych niebojowych modeli eksperymentalnych nie warto tu wspominać), gotowe były dopiero w końcowej fazie wojny i nie zdołały one wejść na czas do akcji. „Siódemki” pod wodą mogły poruszać się pod wodą z prędkością maksymalną około 7 w., a i to krótko, bo musiały oszczędzać moc w akumulatorach silników elektrycznych i w trakcie ataków przeciwnika raczej „pełzały” niż się szybko przemieszczały, oprócz tego ich urządzenia ogólnookrętowe musiały pracować jak najciszej, by ucieczka się powiodła.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu