Broń palna została wynaleziona w średniowieczu – we wczesnym średniowieczu. Pierwsze jej udokumentowane użycie nastąpiło 29 kwietnia 674 r. w czasie oblężenia Konstantynopola. Jej wynalazcą był Kalinnikos z Heliopolis i powszechnie znana jest pod mylącą nazwą „ognia greckiego”. Spełniała ona jednak definicję broni palnej, która – według polskiej „Ustawy o broni i amunicji” brzmi: bronią palną jest każda przenośna broń lufowa, która miota, jest przeznaczona do miotania lub może być przystosowana do miotania jednego lub większej liczby pocisków lub substancji w wyniku działania materiału miotającego. W ogniu greckim materiałem miotającym była mieszanina
węgla, siarki i saletry.
Podobną mieszaninę w IX wieku zastosowali Chińczycy – ale jako… kosmetyk. Jako broni użyli jej w 1132 r., w podobny sposób, jak Bizantyjczycy. Broń tę określa się jako „lance ogniowe”, które działaniem przypominają współczesne miotacze ognia. Później mieszanka węgla, siarki i saletry – zwana prochem czarnym – była stosowana również jako paliwo rakiet. Do miotania pocisków użyli jej po raz pierwszy najprawdopodobniej Mandżurowie w 1287 r., pacyfikując rebelię Mongołów. Przez długi czas za wynalazców prochu uchodzili Chińczycy, ale w świetle najnowszych badań twierdzenie to jest wątpliwe.
1453 rok uchodzi za koniec średniowiecza i początek epoki nowożytnej. Powszechnie uważa się, że jest to spowodowane upadkiem Konstantynopola. Jest to tylko częściowa prawda: Konstantynopol upadł, bowiem jego dotychczas niepokonane mury zostały zgruchotane ogniem artylerii. Do 1453 r. o wyniku wojen decydowały rycerskie kopie, po 1453 r. – broń palna.
W tym czasie oprócz artylerii istniała już ręczna broń palna. Jej pierwszą postacią były hakownice: hak przymocowany do lufy służył do opanowania odrzutu po wystrzale. Po niemiecku broń ta nazywała się Hackenbüchse – dosłownie: hakowa rusznica – i stąd pochodzi bardziej popularna nazwa arkebuz. Około 1470 r. arkebuzy przestały przypominać działa trzymane w rękach, a zaczęły wyglądać jak współczesne karabiny: zamiast haków otrzymały kolby, aby odrzut opanować dzięki oparciu broni o ramię, pojawiły się również zamki, ułatwiające oddanie strzału. Wkrótce przedłużono ich lufy i w ten sposób pojawiły się muszkiety, przez kolejnych kilkaset lat wszechobecne na polach bitew.
W XVI i XVII wieku oddziały strzeleckie były wspierane przez oddziały uzbrojone w broń białą, z reguły długie piki. Zostały one wyeliminowane z pól bitewnych na przełomie XVII i XVIII wieku, gdy zastosowano bagnet, czyli ostrza montowane do luf. Od tej pory piechota stała się w miarę jednolita, a piechur uzbrojony był w długi muszkiet z bagnetem. Bój polegał na oddaniu kilku salw w stronę wroga, a następnie ruszeniu do walki wręcz i fechtowaniu się na bagnety. Taktykę taką stosowano bardzo długo, jej kres przyniosła dopiero I wojna światowa.
Broń palna jest w miarę prosta. Pocisk znajduje się w rurze, zwanej lufą, która z jednej strony jest zamknięta. Między tym zamknięciem i pociskiem znajduje się materiał miotający – do XIX wieku był to najczęściej proch czarny – który podczas reakcji spalania produkuje gwałtownie duże ilości gazu. Gaz wypycha pocisk z lufy.
W pierwszych stuleciach największym wyzwaniem było zainicjowanie spalania prochu. Rozwiązaniem był zamek skałkowy: naciśnięcie języka spustowego uwalniało napędzany sprężyną kurek, do którego zamontowany był krzemień. Krzemień krzesał iskry, które przez otwór dostawały się do ładunku prochowego. Karabiny i pistolety skałkowe osiągnęły w początkach XIX wieku dość wysoki poziom niezawodności.
„Język” po niemiecku to „zunge”, „krzemień” to „flint”. Starą nazwą języka spustowego w polszczyźnie jest więc „cyngiel”, natomiast karabin skałkowy – a dziś każdy przestarzały karabin – nazywa się flintą. Warto tu zwrócić uwagę, że terminologia strzelecka w języku polskim sprawia problemy:
w XVIII wieku bardzo duże były wpływy niemieckie, później nastały francuskie – stąd m.in. „fuzja” od „fusil”, ale także „karabin” od „carabin”. Później istotne były wpływy rosyjskie – chociażby w słowie „spust”, czyli „спуск” – a współcześnie angielskie, czy raczej amerykańskie. Czasem terminologia wprowadza w błąd: polskie słowo „automat” może oznaczać – jak w języku rosyjskim – karabinek samoczynny, albo – jak w języku amerykańskim – pistolet samopowtarzalny. Zamieszanie zwiększają również słowa polskie, zarówno pojawiające się w sposób naturalny – np. „rusznica” – jak i sztucznie wymyślane w ramach spolszczania obcej terminologii.
Warto zwrócić uwagę, że w XIX-wiecznej Ameryce długą broń palną sprzedawano z reguły w trzech wersjach, nazywanych musket, rifle oraz carbine. Musket miał najdłuższą lufę, ponieważ miał być bronią wojskową – muszkietem. Carbine miał najkrótszą lufę, ponieważ miał być bronią policyjną, a właściwie bronią karabinierów. Rifle – ze średnią lufą – miał być bronią myśliwską, czyli gwintówką, niczym w „Zemście” Aleksandra Fredry: Hej! Gerwazy! Daj gwintówkę! Niechaj strącę tę makówkę!. „Rifle” bowiem to po angielsku gwint, wgłębienie i stąd też „ryflowanie” w języku polskim. W języku amerykańskim „musket” zniknął – nie tak dawno temu – wciąż jednak rozróżnia się „rifle” (np. M16) od „carbine” (np. M4). My z kolei mamy karabin (rifle) oraz karabinek (carbine), choć sensowniejszy byłby inny porządek: karabin (musket, taki jak karabin wz. 98), karabinek (rifle, taki jak karabinek wz. 29), subkarabinek (carbine, wszystko, co krótsze od kbk wz. 29).
Problemy terminologiczne utrudniają porozumiewanie się nie tylko amatorom, ale również zawodowcom: aby wojsko dokonało zakupu – dajmy na to – „karabinka szturmowego” musi najpierw ten termin zdefiniować w regulaminach. Warto jednak pamiętać, że podobne kłopoty istnieją również w innych państwach, nie tylko w Polsce, bowiem tutaj niemal każdą długą broń palną można nazwać karabinem...
Masowo produkowane wojskowe karabiny skałkowe miały swoje wady, szczególnie widoczne w porównaniu do budowanych na indywidualne zamówienie karabinów myśliwskich. Z karabinu skałkowego można było oddać co minutę strzał, który – jeśli nie nastąpiła awaria, najczęściej krzesiwa lub prochu – trafiał w drzwi od stodoły oddalone o 100 m. Ale jeśli kogoś było stać, to mógł sobie kupić – już w XVI wieku – niezawodny wielostrzałowy karabin, którym w ciągu kilku sekund mógł upolować pół tuzina jeleni z odległości kilkuset metrów.
Najpierw – w drugiej ćwierci XIX wieku – zwiększono niezawodność karabinów. Zamek skałkowy zastąpiono zamkiem kapiszonowym: kurek uderzał w mały szczelny pojemniczek wypełniony piorunianem rtęci, który detonował i zapalał ładunek miotający. Kapiszony mogły pojawić się dopiero wtedy, gdy chemicy odkryli pioruniany, a metalurdzy nauczyli się tanio produkować pojemniki. Wielu pretenduje do tytułu wynalazcy kapiszona, ale trudno wskazać prawdziwego autora. Trudno również wskazać jedną datę zastosowania tego wynalazku: broń kapiszonowa stopniowo pojawiała się w arsenałach wielu państw w drugiej połowie lat 30. XIX wieku, z reguły poprzez modernizację broni skałkowej – wystarczało wymienić zamek.
W tym samym czasie zwiększono zasięg karabinów, eksperymentując z kształtem pocisków, które do tej pory były zwykłymi ołowianymi kulami o średnicy 15-18 mm. Rozwiązaniem okazały się pociski stożkowe, mające dwa razy większą masę, co pozwalało im zachować energię na większym dystansie. Pociski mają jednak tendencję do obracania się w czasie lotu – nie ma to większego znaczenia dla kuli, ale dla stożka ma znaczenie ogromne. Można było jednak ustabilizować lot pocisku stożkowego, poprzez nadanie mu ruchu obrotowego. Uczyniono to gwintując lufy karabinów. Gwint był bardzo łagodny – pocisk, w zależności od broni, wykonywał w lufie około jednego obrotu – ale wystarczało to do ustabilizowania lotu i zwiększeniu celności.
Skuteczny pocisk stożkowy i karabin do niego wynalazł w 1849 r. kapitan francuskiej armii Claude-Étienne Minié. Była to konieczność wynikająca z podboju Algierii. Algierczycy używali do walki broni myśliwskiej, mającej większy zasięg i większą celność od francuskich karabinów wojskowych. Karabiny – i amunicja – systemu Minié udowodniły swoją wyższość podczas oblężenia Sewastopola w 1856 r., gdy uzbrojeni w nie Francuzi i Brytyjczycy bezkarnie rozstrzeliwali kolumny rosyjskich wojsk uzbrojonych w muszkiety.
Pociski Minié okazały się również dużo bardziej zabójcze niż kule. Kule miały niewielką prędkość i po uderzeniu w cel szybko ją wytracały. Rana od kuli rzadko przynosiła śmierć na polu bitwy, kule często nie mogły przebić kości ramion czy czaszki i ranny żołnierz najczęściej umierał na gangrenę kilka dni po bitwie. Pociski Minié miały kształt ułatwiający penetrację oraz większą masę i większą energię. Przebijały kości, dosłownie urywając kończyny i uszkadzały narządy wewnętrzne nawet jeśli je omijały: powodując gwałtowny wzrost ciśnienia wewnętrznego. Pobojowisko bitwy pod Solferino stoczonej w 1859 r. głównie amunicją typu Minié wyglądało tak strasznie, że doprowadziło do powstania Czerwonego Krzyża, rozpoczęcia kodyfikacji prawa wojennego i zainicjowało ogólnoświatowe rozmowy rozbrojeniowe.
Kolejnym problemem była szybkostrzelność. Nieco zwiększyło ją zastosowanie kapiszonów, ale z kolei zmniejszyły pociski stożkowe, wymagające dokładniejszego ładowania niż kule. Broń wojskowa była w tym czasie ładowana od wylotu lufy, można było tego dokonać wyłącznie stojąc i wymagało to wykonania kilkunastu lub kilkudziesięciu oddzielnych operacji. Surowa musztra była więc konieczna, bowiem żołnierze musieli stać się bezmyślnymi maszynami, zdolnymi do wykonania skomplikowanego procesu ładowania stojąc pod ogniem wroga. Z pól bitewnych bardzo często zbierano karabiny, w których lufach było kilkanaście pocisków, bowiem strzelający nimi żołnierze byli zbyt spanikowani, żeby założyć kapiszon, czy nawet odciągnąć kurek.
Jednym ze sposobów zwiększenia szybkostrzelności było zastosowanie kilku komór nabojowych, w których znajdowały się zawczasu przygotowane ładunki: kapiszon, ładunek miotający i pocisk. W ten sposób powstała – jeszcze w renesansie – broń z magazynkiem obrotowym (rewolwerowym). Rewolwery zyskały popularność dopiero po wojnie amerykańsko-meksykańskiej stoczonej w latach 1846-1848. Warto przywołać postać Samuela Colta, który uchodzi za wynalazcę rewolweru. Nie do końca jednak nim był – rewolwery istniały wiele stuleci wcześniej – ale był posiadaczem patentów. Inni producenci musieli płacić mu tantiemy albo szukać nowych rozwiązań. Obchodzenie patentów będzie w kolejnych latach istotnym czynnikiem rozwoju techniki…
Rewolwery nie były jednak bronią przydatną w regularnej armii. Komory nabojowe – czyli bębenki – miały tendencję do wybuchania. Jeśli wybuchły w pistolecie rewolwerowym – nb. termin ten, choć dziwny i rzadki w polszczyźnie, jest technicznie właściwy i używany w innych językach – trzymanym z dala od twarzy nie powodowały większych szkód. Karabin rewolwerowy wymagał przyłożenia kolby do ramienia, a wówczas bębenek znajdował się przy samej twarzy. Karabiny rewolwerowe powstały, ale żołnierze nie chcieli ich używać.
Drugim sposobem zwiększenia szybkostrzelności było ładowanie broni od końca lufy, czyli zastosowanie ruchomego zamka. Ta metoda również była znana od stuleci, ale – podobnie jak magazynek rewolwerowy, kapiszon czy pocisk stożkowy – metalurgia stała na zbyt niskim poziomie, aby można było produkować taką broń masowo. Dopiero w pierwszej połowie XIX wieku rozwiązano problemy materiałowe i zaczęto produkować karabiny odtylcowe.
Pierwszym z nich był „Zündnadelgewehr Modell 1841” skonstruowany w Prusach przez Johanna Dreysego. Powszechnie nazywany jest iglicówką, lecz nazwa „igłówka” lepiej oddaje zasady jego działania. Potrzebny był specjalny nabój: tekturowa rurka, w której znajdował się ołowiany pocisk, do którego przymocowany był kapiszon, a reszta rurki wypełniona była prochem. Potrzebna była również specjalna lufa, otwarta z obu stron. Nabój wsuwało się od tyłu lufy, którą zamykało się i ryglowało zamkiem (zamek był cylindrem z rączką, rączkę najpierw przesuwano do przodu, a następnie obracano, stąd nazywa się je zamkami suwliwo-obrotowymi). Kolejnym ruchem strzelec pchał umocowaną w zamku iglicę do przodu, która przebijała tył tekturowego naboju i zbliżała się do kapiszonu. Po naciśnięciu spustu iglica uderzała w kapiszon. Iglica Dreysego miała zupełnie inny kształt od współczesnych: była igłą o średnicy około 1 mm i długą na niemal 20 cm.
Iglicówka Dreysego zdobyła wielką i raczej niezasłużoną sławę. Iglica podczas każdego strzału znajdowała się w samym środku wybuchu ładunku miotającego, który ją powoli spalał. Miała więc tendencje do pękania, ale jej wymiana trwała krótko. Zamek nie był szczelny – metalurgia stała na wysokim poziomie, ale nie na wystarczająco wysokim – więc strzelcy niechętnie przystawiali broń do ramienia i jeszcze mniej chętnie oko do przyrządów celowniczych. Strzelano nie celując, zresztą celność tej broni była fatalna, bo pocisk był podkalibrowy, a w lufie – zupełnie niepotrzebnie gwintowanej – uszczelniany był tekturowym sabotem. Jedyną faktyczną zaletą była możliwość ładowania broni leżąc – możliwość, z której zresztą przyzwyczajeni do starych regulaminów Prusacy długo nie potrafili korzystać.
Uzbrojona w iglicówki Dreysego armia pruska wygrała wojnę z Danią (decydująca okazała się olbrzyma przewaga ilościowa), z Austrią (decydująca okazała się ignorancja austriackich dowódców każdego szczebla) i z Francją (decydująca okazała się pruska przewaga w artylerii). Francuzi mieli dużo lepsze karabiny Chassepot Modéle 1866, w których spłonka zamontowana była tak jak dzisiaj, u podstawy naboju, a zamek był uszczelniony kauczukową wkładką. Chassepoty były celniejsze, bardziej niezawodne, bardziej szybkostrzelne i miały dwukrotnie większy zasięg. Wkrótce jednak zostały wymienione na nowe karabiny, których nabój – choć nowoczesny w konstrukcji – był wciąż nabojem tekturowym. W latach 70. XIX wieku powszechnie stosowano już naboje z łuską metalową, chociaż cięższą i droższą od tekturowej, to jednak bardziej niezawodną i wodoodporną.
Karabin Dreysego nie wywarł większego wrażenia na obserwatorach. Dużo większe znaczenie dla rozwoju broni strzeleckiej miała wojna krymska i amerykańska wojna secesyjna. Brytyjczycy byli przerażeni skutecznością pocisków Minié, a jeszcze bardziej zbudowaniem okrętów pancernych, które zadebiutowały pod Sewastopolem i pokazały swoją moc na wodach amerykańskich. Pancerniki mogły uzyskać przewagę nad Royal Navy i desant na Anglię stał się nagle prawdopodobny. Konieczne było wyposażenie armii brytyjskiej w broń lepszą od francuskiej. W 1866 r. zmodernizowano odprzodowe karabiny Enfield pattern 1853 (czyli „wzór 1853”), przystosowując je do amunicji scalonej.
W tym czasie niemal wszystkie armie wyposażono w jednostrzałowe karabiny odtylcowe strzelające nabojem scalonym w łusce metalowej (najczęściej mosiężnej). Austriacy wprowadzili do uzbrojenia karabiny Werndla w 1867 r., Brytyjczycy od 1871 r. produkowali karabin Martini-Henry, Rosjanie mieli karabin Berdana, Niemcy – Mausera M1871, Amerykanie – Springfielda model 1873, Francuzi – Grasa Mle 1874. Wycofano je wraz pojawieniem się prochu bezdymnego, ale z powrotem trafiły do służby w formacjach tyłowych w czasie I wojny światowej.
Kaliber tych karabinów wynosił około 11 mm, co wówczas również było zaletą. Jeszcze w XVIII wieku przyjęło się, że każdy piechur powinien mieć przy sobie 60 ładunków. Było to duże obciążenie i często liczbę ładunków zmniejszano o połowę. Nowe pociski stożkowe były cięższe niż kule tej samej średnicy, dlatego też zmniejszono średnicę pocisków z ok. 18 do ok. 11 mm. Pozytywnie wpływało to również na celność: cięższy pocisk wymagał większego ładunku prochowego, co czyniło strzelanie bardzo nieprzyjemnym i mało celnym. Warto pamiętać, że Europejczycy 150 lat temu byli przeciętnie kilka centymetrów niżsi i kilkanaście kilogramów lżejsi od tych z XXI wieku.
Karabiny wojskowe były wówczas jednostrzałowe: po każdym strzale należało załadować nowy nabój. Niektóre strzelby i karabiny myśliwskie dysponowały dwiema lub – rzadziej – trzema lufami, co pozwalało na szybkie oddanie powtórnego strzału. Popularne były również pistolety rewolwerowe, ale karabiny rewolwerowe były darzone w wojsku niechęcią.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu