Patrząc dziś, z perspektywy czasu, jest dla nas oczywiste, że jedyną drogą do pokonania Niemców na Zachodzie było wysadzenie desantu w Normandii, przerzucenie do Europy wielkich sił w postaci dwóch armii Wspólnoty Brytyjskiej (brytyjskiej i kanadyjskiej), czterech armii amerykańskich, jednej Wolnych Francuzów oraz alianckiej armii powietrznodesantowej i ciężkie zmagania z niemieckimi wojskami, zdolnymi do stawienia zadziwiająco silnego oporu na froncie zachodnim mimo olbrzymiego zaangażowania na froncie wschodnim. Jednak w latach 1941-1942 nie było to takie oczywiste. My już nie mówimy o okresie, kiedy to Wielka Brytania przez rok (od lata 1940 do lata 1941 r.) samotnie walczyła o przetrwanie. Nie o pokonanie Niemiec i Włoch, ale o własne istnienie. Sytuacja zmieniła się w czerwcu 1941 r. wraz z niemieckim atakiem na ZSRR. Wielka Brytania mogła odetchnąć z ulgą. Groźba sromotnej klęski została na razie odsunięta; dopóki Związek Sowiecki stawiał opór, oczy Niemiec były zwrócone na wschód.
Większa nadzieja wstąpiła w Brytyjczyków pod koniec 1941 r., kiedy to Sowieci zdołali zatrzymać Wehrmacht pod Moskwą i kiedy to dzięki Japonii do wojny wciągnięto Stany Zjednoczone. Amerykańska potęga, zarówno przemysłowa, jak i (potencjalnie) także militarna, czyli zdolność do rozwinięcia sił znacznie większych niż brytyjskie, dawała szansę na pokonanie Niemiec, Włoch i Japonii razem wziętych. Wielka Brytania wkraczała w 1942 r. w znacznie lepszej sytuacji niż rok wcześniej. Zaczęto więc myśleć o tym, jak wroga pokonać, przy czym mówimy tu o bardzo konkretnych planach i dyskusjach opartych na realistycznych podstawach. Choć wynik tych dyskusji nie zawsze przynosił wymierne rezultaty, czasem pojawiały się bardzo naiwne pomysły.
Jednym z takich pomysłów było rozwinięcie strategicznej ofensywy bombowej przeciwko Niemcom, w wyniku której miało dojść do obalenia władzy Hitlera w wyniku wybuchu rewolucyjnego niezadowolonych mas. W końcu w taki właśnie sposób rozstrzygnęła się I wojna światowa. Wtedy nikt nie wkroczył do Berlina czy Wiednia, a mimo to państwa centralne upadły. Dlaczego by więc i tym razem nie doprowadzić Niemiec do wyczerpania zdolności do prowadzenia wojny poprzez systematyczne bombardowania miast i przemysłu? Lotnictwo to nowe, coraz potężniejsze narzędzie, które przeszło w ciągu kilkudziesięciu zaledwie lat tak potężny rozwój. Z perspektywy tamtych lat wszystko wydawało się możliwe.
Amerykanie natomiast nalegali na jak najszybsze otwarcie drugiego frontu w Europie Zachodniej. Pod ich wpływem w 1942 r. powstał plan operacji „Round-up”, przewidujący lądowanie w północnej Francji już wiosną 1943 r. Według tego planu 48 dywizji alianckich miało zostać wysadzonych na szerokim froncie od Boulogne do Le Havre. Plan był jednak nierealny ze względu na ówczesny brak odpowiedniej ilości środków desantowych, transportu morskiego oraz niemożliwość przygotowania takiej masy wojsk amerykańsko-brytyjskich w zakładanym terminie. Istniały też i inne plany, celem których było nie otwarcie drugiego frontu w Europie Zachodniej, a po prostu odciążenie frontu wschodniego przez ograniczony atak na francuskie wybrzeże. Jednym z takich pomysłów była operacja „Sledgehammer”, przewidująca zdobycie Brestu bądź Cherbourga już jesienią 1942 r. W miarę przybywania coraz większych sił ze Stanów Zjednoczonych i wystawianych przez Brytyjczyków miały one zostać przerzucone na przyczółek, by wiosną 1943 r. rozwinąć z niego natarcie w głąb Francji. Koncepcje obu planów, „Roundup” i „Sledgehammer”, zostały przedstawione Brytyjczykom 8 kwietnia 1942 r., w czasie wizyty prezydenta Franklina D. Roosevelta i jego doradcy Harry L. Hopkinsa w Londynie. Zamiast tego jednak Churchill zdołał wyperswadować Amerykanom skierowanie sił początkowo na peryferia zmagań z Niemcami – do Afryki Północno-Zachodniej, na terytorium kontrolowane przez francuski rząd Vichy. Miało to umożliwić wzięcie niemiecko-włoskich wojsk w Afryce Północnej w kleszcze od wschodu (8. Armia) i zachodu (siły lądujące w ramach operacji „Torch”). Działania na tych drugorzędnych z punktu widzenia Amerykanów obszarach miały dwa cele. Po pierwsze miały dać okazję niedoświadczonym wojskom Stanów Zjednoczonych do nabrania doświadczenia bojowego, usunięcia niedociągnięć i poznania przeciwnika, tak by do Europy Zachodniej wkroczyć jako pełnowartościowa armia, już „ostrzelana” i „dotarta”. Po drugie wpisywały się w brytyjską strategię „upuszczania krwi” przed ostatecznym dobiciem bestii, kiedy będzie już wystarczająco osłabiona i wyczerpana – zwłaszcza działaniami na froncie wschodnim, podczas gdy alianci zachodni mieli prowadzić działania zmierzające do dodatkowego wyczerpania przeciwnika. Miało to być coś pośredniego pomiędzy nękaniem a otwartą walką.
Winston Churchill uznał amerykańskie propozycje za nierealne. Ale działania zmierzające do wyczerpania przeciwnika przed jego ostatecznym pokonaniem uznawał za właściwe i celowe. Dlatego właśnie zakrojone na większą skalę operacje militarne miały być prowadzone na peryferiach. Obszar Morza Śródziemnego idealnie się do tego nadawał, jako że panowanie na nim chroniło też brytyjskie posiadłości na Bliskim Wschodzie i ułatwiało utrzymanie linii komunikacyjnych z Indiami – brytyjską „perłą w koronie”. Natomiast na głównym kierunku w Europie Zachodniej opowiadano się za działaniami nękającymi o charakterze rajdów, mających dezorganizować przeciwnika i zmuszać go do utrzymywania tu sił, które tym samym nie mogły trafić na front wschodni.
Do realizacji działań nękających powołano Dowództwo Operacji Połączonych. Chodziło o nadzór nad akcjami prowadzonymi przez powołaną niemal równocześnie służbę – Special Service Brigade, której bataliony kilka miesięcy później nazwano „commando” wzorem burskich pododdziałów partyzanckich z okresu Wojny Burskiej (1899-1902) w Afryce Południowej (dzisiejszej Namibii). Określenie commando jako nazwa całej formacji przylgnęło już na stałe i nawet zostało przeniesione do języka polskiego – komandosi. Pomysłodawcą elitarnej formacji, do której byliby kierowani ochotnicy ze wszystkich rodzajów sił zbrojnych, był ppłk Dudley Clarke (1899-1974), w okresie kampanii francuskiej 1940 r. asystent wojskowy szefa Sztabu Imperialnego, gen. Sir Johna Dilla. To właśnie jemu zaprezentował on swój pomysł 5 czerwca 1940 r., a ten dzień później przedstawił go nowemu premierowi, Winstonowi S. Churchillowi. 8 czerwca pomysł został zatwierdzony i w ramach War Office (Ministerstwa Wojny) powołano sekcję M09 odpowiedzialną za formowanie nowych jednostek, a także za rekrutację i szkolenie personelu do nich. Za M09 odpowiadał początkowo zastępca szefa Zarządu Operacyjnego War Office, gen. bryg. Otto M. Lund. To sekretarka tej sekcji, Joan Bright, stała się pierwowzorem słynnej Miss Moneypenny z powieści o Jamesie Bondzie. Autor tych powieści, Ian Flemming, który w tym czasie tworzył oddział dywersyjny Royal Navy – 30th Assault Unit, także był częścią nowo tworzonej dywersyjnej machiny, mającej dezorganizować i nękać Niemców na okupowanym kontynencie. Jeszcze jeden kierunek stanowiło powstające wówczas SOE – Special Operations Executive, dowództwo odpowiedzialne za działania dywersyjno-sabotażowo-szpiegowskie na terenie okupowanej Europy.
Bardzo szybko powołano do życia nowy zarząd podległy pod względem fachowym M09, kierowany początkowo przez gen. por. Sir Alana G. B. Bourne, komendanta Royal Marines (królewskiej piechoty morskiej). Jego tytuł na czele nowego zarządu to „Commander of Raiding Operations on Coasts in Enemy Occupation and Adviser to the Chiefs of Staff on Combined Operations”, czyli dowódca operacji rajdowych na wybrzeże okupowane przez wroga oraz doradca szefów sztabu w zakresie operacji połączonych. Jednakże już 17 lipca 1940 r. zarząd został przeformowany w Dowództwo Operacji Połączonych, a na jego czele stanął adm. floty Sir Roger J. B. Keyes – bohater operacji dywersyjnych w Zeebruge i Ostendzie, które to operacje zaplanował i nimi kierował. W 1931 r. skończył 60 lat i przeszedł na emeryturę; teraz ponownie powołano go do służby.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu