Początkowo ładunki tego typu trzeba było ręcznie ustawiać na pancerzu, ale w czasie II wojny światowej zaczęto produkować pociski przeciwpancerne, uzbrojone w takie ładunki. Ich zaletą była skuteczność, niezależna od prędkości spotkania z celem (inaczej, niż w przypadku klasycznych pocisków przeciwpancernych). Główną wadą była natomiast zależność przebijalności od średnicy ładunku kumulacyjnego (im większa średnica, tym większa grubość przebijanego pancerza). Z tego powodu używano ich głównie jako pocisków nadkalibrowych, odpalanych z ręcznych wyrzutni – granatników przeciwpancernych. Alternatywą było zastosowanie dział bezodrzutowych, które mogły mieć lekką konstrukcję, mimo relatywnie dużego kalibru. W obu przypadkach poważne ograniczenie stanowiła mała donośność (odpowiednio: kilkadziesiąt i kilkaset metrów) i niska celność.
Idealnym środkiem przenoszenia ładunków kumulacyjnych okazała się przeciwpancerna rakieta kierowana. Pierwsze takie pociski, nazwane Rotkappchen (Czerwony Kapturek) skonstruowano w Niemczech w 1943 r. Miały zasięg 2000 m, a operator mógł korygować ich trajektorię lotu w sposób na tyle dokładny, że mógł z wysokim prawdopodobieństwem trafić w poruszający się czołg.
Po wojnie przeciwpancerne pociski kierowane (ppk) zaczęto rozwijać w kilku krajach, wzorując się na rozwiązaniach niemieckich, a później doskonaląc je. Pierwszymi użytymi bojowo były francuskie SS-10 i SS-11. Koncepcja ich wykorzystania powielała idee niemieckie – miała to być broń piechoty, nadająca się do przenoszenia przez pojedynczego żołnierza. Szybko okazało się jednak, że istnieje potrzeba przebijania coraz grubszych pancerzy, co oznacza wzrost kalibru pocisków, podczas gdy oczekiwany wzrost ich zasięgu pociąga za sobą wzrost rozmiarów i masy silnika. Oznaczało to, że ppk kolejnej generacji będą zbyt duże i ciężkie dla pojedynczych piechurów. Dlatego też rozwijano samobieżne wyrzutnie pocisków tego typu. Nie było jednak jasności, jakiej kategorii pojazdy powinny stać się bazą dla nich. Mogły to być samochody terenowe, samochody pancerne, kołowe lub gąsienicowe transportery opancerzone oraz ciężkie pojazdy gąsienicowe.
Ta ostatnia opcja stanowiła kontynuację popularnych w czasie wojny dział samobieżnych – niszczycieli czołgów. Do ich budowy wykorzystywano układy jezdne, a często niemal niezmienione kadłuby czołgów, na których instalowano armaty przeciwpancerne o kalibrze większym, niż kaliber armat czołgowych, które mogły zmieścić się w obrotowych wieżach. Np. na bazie kadłubów T-34 z armatami kal. 76,2 mm budowano działa samobieżne SU-85 z armatami kal. 85mm, na bazie T-34 z armatami 85 mm – SU-100, na bazie KW-85 – ISU-122, a na IS-2 (z armatą kal. 122 mm) – ISU-152.
Pracowano także nad silniej opancerzonymi wozami, uzbrojonymi w cięższe ppk. Najbardziej zaawansowaną konstrukcją był francuski pocisk ACRA, którego wyrzutnia miała być montowana na nośniku, zunifikowanym z czołgiem AMX-30 oraz transporterem opancerzonym AMX-10M oraz amerykański MGM-51A Shillelagh z wyrzutniami na czołgu lekkim M-551 Sheridan i średnim M-60A2. W obu przypadkach pracowano także nad niekierowanymi rakietami, odpalanymi z tych samych wyrzutni i przeznaczonymi do rażenia celów nieopancerzonych. Wybiegając w przód warto wspomnieć, że program ACRA został wstrzymany w 1974 r. przed przyjęciem na uzbrojenie, a amerykański doczekał się produkcji seryjnej w latach 1964-1966, a nawet epizodycznego zastosowania bojowego podczas wojny w Wietnamie (oraz podobno podczas operacji „Pustynna Burza” w 1991 r.).
W ZSRR koncepcja uzbrojenia czołgów w broń rakietową pojawiła się w latach 30. ub. wieku, gdy nie istniały jeszcze pociski kierowane. Z dzisiejszego punktu widzenia proponowane rozwiązania należały do kategorii sprzętu inżynieryjnego, przeznaczonego do niszczenia fortyfikacji. Przetestowano m.in. czołgi BT-5 (TBT-5) uzbrojone w dwie szynowe wyrzutnie z boków wieży, z których miano odpalać niekierowane rakiety o masie 250 kg i zasięgu 1800 m, nazywane wtedy torpedami powietrznymi. TBT-5 przetestowano pomyślnie w 1932 r. Później zaprojektowano znacznie ambitniejszą konstrukcję, w której w zmodyfikowanej wieży miała być zainstalowana jednoprowadnicowa wyrzutnia rakiet RS-132, zasilana z magazynów-stelaży, umieszczonych w kadłubie i wieży. W czasie II wojny światowej próbowano znacznie prostszych rozwiązań, m.in. zbudowano prototyp czołgu ciężkiego KW, uzbrojonego dodatkowo w 8 wyrzutni RS-132, umieszczonych na błotnikach. Ponieważ rozrzut rakiet był bardzo duży prace przerwano, w odróżnieniu od aliantów, którzy pod koniec wojny montowali wieloprowadnicowe wyrzutnie na wieżach czołgów Sherman i z powodzeniem używali ich do wspierania operacji desantowych.
Dopiero po wojnie w ZSRR powrócono do koncepcji uzbrojenia czołgów w broń rakietową, ale w innym celu. Uznano bowiem, że dalszy wzrost siły rażenia artyleryjskiego uzbrojenia czołgów jest niemal niemożliwy, gdyż klasyczne armaty kal. 152 mm i więcej mają tak dużą masę i tak silny odrzut, że nie da się ich zainstalować w wieżach czołgów bez radykalnego wzrostu ich masy. Zastąpienie klasycznych pocisków artyleryjskich rakietowymi stwarzało możliwość zastąpienia ciężkich, klasycznych armat rurowymi wyrzutniami. Podczas strzału ciśnienie w takiej wyrzutni jest wielokrotnie niższe, niż w lufie, a więc ścianki wyrzutni mogą być cieńsze, zamek – znacznie lżejszy, a oporopowrotnik – mniejszy i słabszy, o ile w ogóle jego instalacja jest konieczna.
Bodźcem do prac w tym kierunku był dostęp do niemieckich pocisków rakietowych, stabilizowanych obrotowo, dzięki ukośnemu ustawieniu dysz silnika. Pociski takie nazywano wówczas w ZSRR turboodrzutowymi, choć ich silniki nie miały nic wspólnego z lotniczymi turbinowymi silnikami odrzutowymi. Pociski takie nie musiały posiadać powierzchni aerodynamicznych, więc idealnie nadawały się do odpalania w wyrzutni rurowych.
W 1947 r. Komitet Naukowo-Techniczny przy Ministerstwie Przemysłu Obronnego wśród perspektywicznych zagadnień wymienił opracowanie ładowanej odtylcowo wyrzutni rakiet niekierowanych kal. 350-400 mm zainstalowanej w wozie bojowym. Z różnych przyczyn prace teoretyczne w tym zakresie były prowadzone mało intensywnie aż do 1956 r., kiedy na polecenie ministra W. Małyszewa sprawą zajął się instytut NII-100 i OKBT LKZ (Samodzielne biuro konstrukcji czołgów leningradzkiej fabryki kirowskiej) Ż. Kotina.
Pierwszy projekt jako bazę wykorzystywał czołg lekki PT-76 – Obiekt 280 miał nie zmieniony kadłub z układem jezdnym i napędowym, a zamiast wieży z armatą kal. 76,2 mm zamierzano zamontować na nim platformę z wyrzutnią rakiet, składającą się z 16 rurowych prowadnic kal. 140 mm dla produkowanych seryjnie rakiet M-14OF (odpalanych normalnie z wieloprowadnicowej wyrzutni BM-14 na nośniku samochodowym). Zaprojektowano więc w ten sposób wieloprowadnicową, artyleryjską wyrzutnię rakiet niekierowanych, nadającą się do zwalczania ogniem pośrednim celów powierzchniowych. Zbudowano nawet pojazd z działającą makietą wyrzutni, który poddano próbom na początku 1957 r.
Po uświadomieniu sobie błędów w założeniach konstruktorzy przerzucili się ze skrajności w skrajność i jako bazę przyjęli czołg ciężki T-10M, dla którego planowano opracowanie nowej wyrzutni i nowego, dedykowanego pocisku. W międzyczasie powstał jeszcze wstępny projekt lekkiego Obiektu 281 z uzbrojeniem rakietowym, ale ostatecznie zdecydowano, że nawet T-10M nie jest wystraczająco perspektywiczną bazą.
Zanim jednak pojawił się odpowiedni nośnik, postanowiono testować wyrzutnie rakiet na już istniejącej konstrukcji – jako bazę wybrano działo samobieżne ISU-152, czyli Obiekt 241. Najpierw wypróbowano na nim wyrzutnię ZPU-140-1 dla rakiet M-14, a później ZPU-82 dla pocisków PG-82. Próby poligonowe wykazały, że o ile wyrzutnie działają poprawnie, to zarówno zasięg, jak i celność rakiet są niezadawalające. Lepsze osiągi miał zapewnić pocisk TRS-132, ale jego wstępne próby przebiegały powoli.
Niezależnie od tego zaprojektowano „rakietowe” wersje kilku najnowszych wozów bojowych. Największe nadzieje wiązano z Obiektem 279 (WiTH 4/2019). Zamiast armaty kal. 130 mm, w wieży o niezmienionej konstrukcji chciano zamontować automatyczną wyrzutnię dla pocisków TRS-152 kal. 152 mm. Miała być ona zasilana z bębnowego podajnika dla 6 rakiet, zapewniającego szybkostrzelność 9-12 strz./min (dwukrotnie większą, niż z armaty M-65). Kolejnych 50 rakiet miało znajdować się w zmechanizowanych magazynach, a łączny zapas amunicji miał wynosić 102 rakiety w porównaniu do 40 nabojów kal. 130 mm dla armaty M-65. Na dodatek masa wozu z kompletem amunicji miała zmniejszyć się o 1,3 t, a każda rakieta miała zwierać prawie dwukrotnie więcej materiału kruszącego, niż pocisk artyleryjski (6,25 wobec 3,3 kg).
Alternatywnym uzbrojeniem miała być wyrzutnia rurowa kal. 240 mm. Cztery rakiety do szybkiego ładowania miały znajdować się w poziomym, zmechanizowanym magazynie, ich podawanie miało się odbywać za pomocą łańcuchowego dosyłacza. Magazyn miał być uzupełniany z pionowego transportera, z 14 rakietami. Kolejne 22 rozmieszczono w uchwytach w wieży i kadłubie. Ręczne uzupełniane transportera było jednak problematyczne, ponieważ rakieta ważyła 80 kg. Natomiast jej siła rażenia była potężna za sprawą 20-kilogramowego ładunku kruszącego. Załogę wozu planowano zmniejszyć do 3 ludzi.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu