W połowie lutego 2021 r., niespełna miesiąc po zaprzysiężeniu, trudno przewidzieć, w jakim dokładnie kierunku pójdą Stany Zjednoczone pod kierownictwem Joe Bidena. Tym bardziej, że nie jest on już najmłodszy (78 lat) i nie może poszczycić się ani świetnym zdrowiem, ani kondycją. Prawdopodobne jest, że za jakiś czas może okazać się niezdolny do sprawowania funkcji – wówczas władza trafi w ręce kontrowersyjnej wiceprezydent Kamali Harris, która na temat spraw wojskowych raczej się nie wypowiada. Niemniej wydaje się bardzo prawdopodobnym, że nie będzie istotnych zmian w polityce wojskowej, bowiem ta co do zasady jest kontynuowana przez kolejnych prezydentów. Stanowi ona też na ogół efekt porozumienia pomiędzy Partią Demokratyczną a Partią Republikańską, a w obecnej konfiguracji politycznej szukanie kompromisu z opozycją jest nieuchronne.
W przedwyborczej kampanii Biden niewiele mówił o wojsku – tradycyjnie kwestiami dominującymi były bowiem sprawy wewnętrzne. W przemówieniu z lipca 2019 r. Biden zapowiedział wycofanie się z tortur, a także „przywrócenie większej przejrzystości” co do prowadzonych przez Stany Zjednoczone operacji wojskowych. Mowa była także o bliżej nieokreślonych działaniach, które miałyby doprowadzić do zmniejszenia liczby ofiar wśród ludności cywilnej. Jednocześnie stwierdzono, że Stany Zjednoczone „nigdy nie zawahają się użyć siły – także militarnej, by chronić amerykańskich obywateli”, a celem administracji będzie zadbanie, aby to Stany Zjednoczone pozostały „największą siłą wojskową na świecie”. Użycie wojska ma być ostatnim, a nie pierwszym instrumentem, po które Amerykanie sięgają – ma być ono stosowane jedynie, gdy „trzeba chronić kluczowe interesy, a cel jest jasny i możliwy do zrealizowania”. Należy jednak pamiętać, że przedwyborcze deklaracje to jedynie słowa, które mają kupić danemu kandydatowi poparcie, a nie zapowiedź prawdziwej polityki. Barack Obama dostał wszak pokojową nagrodę Nobla (2009 r.) mówiąc o „świecie bez broni jądrowej”. Zapowiedział również likwidację więzienia dla terrorystów na Kubie – ostatecznie żadnej z tych rzeczy nie zrobił.
Wiele zależeć będzie od ludzi, których Biden wskaże na najważniejsze stanowiska w Pentagonie, a proces ten – biorąc pod uwagę także konieczność zweryfikowania przez służby i uzyskania zatwierdzenia kandydatur w Senacie – zajmie wiele tygodni. Nie przewiduje się odwołania przewodniczącego Połączonych Szefów Sztabu – 62-letniego gen. Marka Milley'a, który wyraźnie dystansował się od prezydenta Donalda Trumpa. Milley'a powołano 30 września 2019 r. na czteroletnią kadencję, podczas której ma doradzać władzom cywilnym – zarówno prezydentowi, jak i sekretarzowi obrony.
Wiemy, że sekretarzem obrony został 67-letni, emerytowany generał Lloyd Austin III, który ma za sobą cztery dekady służby wojskowej. W przeszłości był zastępcą szefa Sztabu US Army oraz dowódcą połączonych sił w Iraku i Syrii. W latach 2013–2016 stał na czele Dowództwa Centralnego (US Central Command), odpowiedzialnego za operacje na Bliskim Wschodzie, Azji Środkowej i Azji Południowej. W 2016 r. odszedł ze służby i dołączył do zarządu Raytheona. Pokonał w wewnętrznej walce między innymi uchodzącą za „jastrzębia” Michele Flournoy, szefową Center for a New American Security, która doradzała Clintonowi i Obamie. Za jej kandydaturą optowały środowiska feministyczne, ale przeciwna była skrajna lewica, która w otwartym liście do Bidena pisała o jej „serii błędnych decyzji w odniesieniu do Arabii Saudyjskiej, Jemenu i Afganistanu”.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu