Również w tym przypadku Japończyków prześladował ulewny zimny deszcz, przez który żołnierze mocno zmarzli zanim dotarli do brzegu. Część z nich nie czekała aż barki dobiją do samej plaży i na płyciźnie wyskoczyła do wody, aby pokonać ostatnie metry na własnych nogach. Ku ich zdziwieniu, piaskowe dno okazało się grząskim i lepkim mułem, w którym utkwili prawie po pas. Japończycy niechętnie musieli wycofać się, aby przebrać się w wodoodporne ubrania. Nie zdały się jednak one na wiele, gdyż woda była na tyle gęsta i brudna, że nie dało się w niej pływać. Również barki desantowe miały problem, aby przybliżyć się do brzegu i przebycie 200 m mielizny zajęło im aż godzinę. Nie był to koniec kłopotów, gdyż następnie, brodząc w wodzie, a czasami wręcz czołgając się, żołnierze pojedynczo docierali na plażę, aby następnie pomagać tym, którzy wciąż nie wyszli na brzeg. Po tej trudnej przeprawie czekała na nich kolejna nieprzyjemna niespodzianka, gdy na wydmach zostali ostrzelani przez lokalny garnizon.
W okolicy Chumphon Tajowie dysponowali 38. batalionem piechoty oraz wydzielonym oddziałem policyjnym. Walkę jako pierwsi podjęli jednak uzbrojeni kadeci z 52. jednostki treningowej „Yuwachon Thahan”, którzy spostrzegli transportowce i starali się jeszcze bardziej utrudnić przeprawę wroga przez mieliznę. Tuż przed południem Japończycy ustanowili już kilka mocnych przyczółków, choć nie mieli wyraźnej przewagi liczebnej. Przebywający na pokładzie Fushimi Maru pułkownik Uno był wyraźnie zaniepokojony rozwojem sytuacji, gdyż nie otrzymał informacji o pomyślnym zakończeniu pierwszego etapu lądowania. Wczesnym popołudniem obserwatorzy na jednostce dostrzegli w końcu niewyraźny sygnał świetlny na lądzie. Wydawało się, że po kilku godzinach japońscy żołnierze zabezpieczyli miejscową przystań. Uno polecił Fushimi Maru wziąć kurs na przystań i transportowiec bez trudu zmniejszył dystans do lądu. Wkrótce okazało się, że światło pochodzi z cywilnej łodzi rybackiej i w dalszym ciągu japońscy żołnierze zmagają się z tajskimi kadetami i regularnym wojskiem.
Stopniowo zbliżał się wieczór i Uno zdecydował się podjąć zdecydowane kroki. Japończyk osobiście wylądował na plaży i polecił przybocznemu plutonowi piechoty zabezpieczyć Chumphon. Nie było to proste zadanie, gdyż już na obrzeżach miejscowości jego ludzie napotkali zacięty opór Tajów. Dowódca plutonu został zabity w walce i natarcie utkwiło w martwym punkcie. Również z plaży docierały odgłosy intensywnej wymiany ognia. Dowódca japońskiej kompanii z pierwszej grupy desantowej został trafiony przez przypadkową kulę i padł martwy na piasku. Uno zrozumiał, że nie pokona Tajów z marszu i starał się przegrupować dostępne pod ręką oddziały, aby skoncentrować się na opanowaniu najważniejszego odcinka, dzięki czemu uda się sprowadzić na ląd pozostałych żołnierzy. Sytuacja otoczonych na brzegu Japończyków nie wyglądała optymistycznie, lecz nagle przeciwnicy wstrzymali ogień i wysłali emisariuszy. Pilny rozkaz z Bangkoku nakazywał przerwać walkę i podporządkować się decyzji zezwalającej na tranzyt japońskich wojsk przez Półwysep Kra. Tajowie stracili w walkach kilkunastu zabitych i rannych, w tym dowódcę jednostki kadetów, kapitana Thawina Niyomsena, który pośmiertnie został awansowany na podpułkownika.
Po rozbrojeniu tajlandzkiego garnizonu, którego liczebność oszacowano na 300 ludzi, Japończycy zabezpieczyli miejscowe lotnisko. Uno nie ograniczył się do zajęcia Chumphon i pospieszne przystąpił do wykonania głównego zadania, jakim było przecięcie Półwyspu Kra w jego najwęższym miejscu. Podążając jedyną drogą prowadzącą na zachód, japońscy żołnierze mieli przekroczyć granicę Tajlandii i opanować Punkt Wiktorii – najbardziej wysuniętą na południe brytyjską placówkę w Birmie. Od kilku godzin na niebie pojawiały się i znikały różne formacje sojuszniczych samolotów, co mogło jedynie oznaczać początek wojny z Wielką Brytanią1.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu