Pierwsze samoloty An-124 i Ił-76 przywiozły część taboru samochodowego (w tym pomocniczego i transportowego), a najbardziej spektakularnym składnikiem okazał się pojazd z żurawiem załadowczym (ТZМ) 22Т6E. W dalszych dniach lądowały kolejne samoloty i dostawy były kontynuowane. 17 lipca w wywiadzie dla agencji Interfaks rosyjski wicepremier Jurij Borysow powiedział, że Rosja dostarczy zamówiony sprzęt do końca roku, choć w momencie podpisania umowy w 2017 r. podano 22 marca 2020 r. jako termin zakończenia dostaw (wielu mediom ten niuans umyka i błędnie powtarzają, że Turcja kupiła S-400 właśnie teraz). W międzyczasie kolejne tury przyszłych tureckich operatorów systemu przechodzą szkolenie w Rosji.
Nie wiadomo, czy faktycznie mamy do czynienia z przyspieszeniem dostaw. Natomiast przerzut części sprzętu drogą lotniczą, choć mógłby płynąć statkami (nimi prawie na pewno i tak będą dostarczane pojemniki transportowo-startowe z pociskami ze względu na warunki przewożenia takiego ładunku) jest wyraźnie obliczony na określony efekt medialny.
Przy tej okazji nie zabrakło różnego typu pseudopublicystycznych wynurzeń nadwislańskich wyznawców Konsensusu Waszyngtońskiego odnośnie, jak „ukarać krnąbrną Turcję”, z czego najzabawniejszym intelektualnie postulatem był ten o jej relegowaniu z NATO. Ukazywał on zupełne niezrozumienie czyim interesom służy NATO i dlaczego dane państwa są jego członkami. W II Rzeczypospolitej takim nadgorliwym okcydentalistom mówiło się „nie bądź taki Anglik z Kołomyi”, czego dzisiejszym odpowiednikiem mógłby być „atlantysta z Dorohuska”. Ale naprawdę zabawnie robi się, gdy porówna się symptomy paranoi po obu stronach „barykady”. O ile media w NATO wieszczą koniec tureckiego członkostwa w Sojuszu, to pesymiści rosyjscy snują kasandryczne wizje NATO-wskiego (amerykańskiego) spisku, mającego na celu uzyskać dostęp do S-400. W wersji nieco optymistycznej ostrzegające, że stosunki z Turcją prezydenta Recepa Erdoğana mogą ulec w każdej chwili ponownemu pogorszeniu z powodu kwestii syryjskich lub armeńskich, że może dojść do zmiany władzy w Turcji i powrotu wpływów Waszyngtonu, że nie należy sprzedawać państwu NATO nowoczesnego rosyjskiego uzbrojenia, w przypadku konfliktu z Turcją ta może użyć S-400 przeciw Rosji itd. Raczej nie należy mieć złudzeń, że sprzedaż S-400 to wynik pochopnie podjętej decyzji rosyjskich władz, albo że sprzedaż tego uzbrojenia jest dla Moskwy celem samym w sobie. Jest to bardziej efekt uboczny długoletniej regionalnej polityki Stanów Zjednoczonych, w której Turcja była traktowana przedmiotowo z pominięciem jej regionalnych ambicji.
Niemniej w artykule skupimy się na obronie przeciwlotniczej, wątki polityczne tylko przypominając i traktując je jako chronologiczną ramę wydarzeń.
Szczegółowy opis ewolucji tureckiej naziemnej obrony przeciwlotniczej wykracza poza ramy tego artykułu, dlatego opiszemy ją skrótowo. Pod względem organizacji i wyposażenia turecka OPL jest typowym przykładem zachodniego (NATO-wskiego) podejścia. Widzimy wyraźny prymat lotnictwa myśliwskiego nad naziemną OPL. Za obronę powietrzną państwa odpowiadają siły powietrzne (Türk Hava Kuvvetleri), a OPL wojsk lądowych (Türk Kara Kuvvetleri) ogranicza się do wyrzutni pocisków przeciwlotniczych bardzo krótkiego zasięgu (łącznie kilka tysięcy Raytheon FIM-92A/C Stinger, kupowanych od 1986 r., współprodukowanych też na licencji przez Roketsana) na nośnikach samobieżnych i jako zestawy przenośne oraz średniokalibrowych armat przeciwlotniczych kilku typów. Potencjał OPL uzupełnia flota (Türk Deniz Kuvvetleri), której część fregat i korwet przenosi rakietowe uzbrojenie przeciwlotnicze, a w planach jest budowa m.in. czterech niszczycieli OPL typu TF-2000, które znacznie zwiększą możliwości tureckiej marynarki w tym względzie. Jednak broń przeciwlotniczą jej okrętów należy raczej rozpatrywać w kontekście samoobrony samych jednostek lub zespołów floty.
Jeżeli chodzi o naziemne systemy przeciwlotnicze to na papierze są one bardzo liczne, jednak zupełnie nie z tej epoki. Warstwę OPL powyżej Stingerów tworzą brytyjskie zestawy rakietowe BAe Dynamics Rapier. Turcja w latach 1983–1995 kupiła 86 wyrzutni i 40 stacji kierowania ogniem Alenia Marconi Systems Blindfire wraz z pociskami Mk 2. W 1996 r. Turcja zamówiła ich modernizację wraz z dostawami pocisków Mk 2B, które lokalny przemysł współprodukował i uzyskał możliwości ich serwisowania, ale najwyraźniej przy pomocy dostawców brytyjskich (silnik, układy naprowadzania). Rapiery na pewno przeznaczono do obrony baz lotniczych i można zakładać, że nadal pozostają w linii.
Turcja dysponuje też systemami rakietowymi średniego zasięgu Raytheon MIM-23 I-Hawk. Ankara chciała kupić Hawki jeszcze w latach 90. Nawet 12 baterii. Negocjowano ze Stanami Zjednoczonymi, potem z Holandią i Belgią (łącznie miały do sprzedania 10 baterii), ale nie osiągnięto porozumienia. Do tematu powrócono w obecnym wieku, kiedy w 2001 r. kupiono (dostawa w 2007 r.) od Stanów Zjednoczonych osiem wycofanych z US Army baterii (Fire Units, łącznie 24 wyrzutnie) I-Hawk PIP-3 za 270 mln USD, zmodernizowanych do wersji MIM-23P I-Hawk XXI (przy udziale Kongsberga) z optoelektronicznymi systemami wykrywania i śledzenia HEOS, stacjami wykrywania i śledzenia celów Raytheon AN/MPQ-64F1 Sentinel (osiem szt.), a także stanowiskami dowodzenia FDC z systemu NASAMS (część źródeł wskazuje, że tureckie Hawki są dostosowane do pocisków SL-AMRAAM, jednak pocisków i ich wyrzutni Turcja nie kupiła). W ramach transakcji Stany Zjednoczone „podarowały” też Turcji 175 pocisków kierowanych MIM-23B. Podzielone na dwa dywizjony, Hawki rozmieszczono wokół Stambułu (po dywizjonie po obu stronach Bosforu). W 2017 r. Ankara przerzuciła nieznaną liczbę baterii na pogranicze turecko-syryjskie jako osłonę oddziałów lądowych w operacji „Tarcza Eufratu”.
Najwyższe piętro OPL, zarazem pierwsze historycznie rakietowe systemy przeciwlotnicze tureckiego wojska, stanowią amerykańskie systemy Western Electric MIM-14B/C Improved Nike Hercules rodem z lat 50. W latach 1959–1964 Turcja kupiła 72 wyrzutnie. Niektóre źródła podają, że ich liczba z czasem sięgnęła 128. Na początku tego wieku tureckie MIM-14 były zorganizowane w cztery dywizjony z 92 wyrzutniami. Formalnie funkcjonują one do dziś, „broniąc” stolicy, ale faktycznie jest to obrona etatów i struktur, znana też z Wojska Polskiego.
I tak za bezpieczeństwo tureckiego nieba odpowiadają przede wszystkim samoloty myśliwskie, czyli w zasadzie 244 Lockheed Martin F-16 kilku wersji. Tureckie możliwości naprowadzania lotnictwa myśliwskiego skokowo wzrosły wraz z zakupem w Stanach Zjednoczonych czterech samolotów wczesnego ostrzegania i dowodzenia Boeing 737 AEW&C Peace Eagle, czyli „latających radarów”, dostarczanych od 2014 r. Wcześniej tureckie myśliwce były naprowadzane wyłącznie z ziemi na podstawie obrazu sytuacji powietrznej, uzyskiwanej przez naziemne stacje radiolokacyjne. Ich siatka składa się z posterunków radiolokacyjnych ze stacjami wczesnego wykrywania i dozoru – amerykańskich Lockheed Martin AN/FPS-117 i Hughes HR-3000 HADR oraz włoskich Selex ES RAT-31SL/DL. O ile te ostatnie to radary odpowiednio z lat 90. i współczesne, to stacje amerykańskie wyprodukowano jeszcze w latach 80. Podobnie, jak w przypadku Polski, budowa posterunków radiolokacyjnych w Turcji była współfinansowana przez NATO. Takie środki dobrze sprawdzają się w przypadku przechwytywania samolotów (pomijając, że F-16 to bardziej wielozadaniowy myśliwiec taktyczny, niż przechwytujący czy wywalczenia przewagi powietrznej), ale mają bardzo ograniczoną przydatność przy zwalczaniu pocisków manewrujących i żadną w przypadku pocisków balistycznych. Dlatego sugestie, że turecki rząd kupuje S-400, bo po nieudanej próbie puczu i aresztowaniu wojskowych spiskowców nie ma kto latać F-16, dowodzi niezrozumienia specyfiki tureckiej OPL, nawet jeśli teza o tak głębokich czystkach kadrowych w wojsku jest prawdziwa. Kolejnym problemem jest eksploatacja F-16 w reżimie długich lotów patrolowych nad rozległym terytorium, co powoduje przyspieszone wyczerpywanie resursów samolotów. Ale nie jedynym, o czym później.
Tureckie systemy dowodzenia obroną powietrzną (C3) są połączone bądź kompatybilne z NATO-wskim systemem Air Command Control System (ACCS), uruchomionym w 2015 r. i sukcesywnie rozbudowywanym. ACCS ma docelowo łączyć ponad 20 regionalnych ośrodków dowodzenia, poczynając od NATO-wskiego dowództwa obrony powietrznej, czyli AIRCOM w niemieckim Ramstein. ACCS ma za zadanie dostarczać w czasie rzeczywistym zintegrowany obraz sytuacji powietrznej nad państwami Sojuszu, kontrolować ruch powietrzny, koordynować działania sojuszniczego lotnictwa itd. W teorii ACCS ma umożliwić skuteczną obronę przed atakiem lotniczym. Biorąc pod uwagę, że obrona powietrzna NATO opiera się na myśliwcach, to w przypadku hipotetycznego – choćby lokalnego, ale skoordynowanego – uderzenia lotniczo-rakietowego, skuteczność parasola ACCS może budzić wątpliwości. Notabene, wchodzące w skład ACCS regionalne centrum dowodzenia (Combined Air Operations Centre, CAOC), odpowiedzialne za m.in. turecką przestrzeń powietrzną od 2013 r. mieści się w… hiszpańskim Torrejón, po likwidacji analogicznego ośrodka w Turcji.
Jeżeli Ankara kupiłaby systemy OPL chińskie lub rosyjskie, to mimo technicznej możliwości integracji ich środków wykrywania i dowodzenia z NATO-wskimi systemami C3/C4, jak ACCS, trudno sobie wyobrazić zgodę pozostałych państw Sojuszu (nie tylko Stanów Zjednoczonych) na taki zabieg. Tym bardziej, że musieliby w nim też uczestniczyć specjaliści producentów tych systemów. W rezultacie Turcja musiałaby zbudować własny równoległy system dowodzenia obroną powietrzną. Wykonalne, ale kosztowne i nie wiadomo, czy udałoby się w pełni przezwyciężyć np. trudności techniczne z integracją systemu „swój–obcy”.
Ze słabości swojej naziemnej OPL Turcja zdawała sobie sprawę już dawno. Pierwszym dzwonkiem alarmowym była wojna w Zatoce Perskiej w 1991 r., kiedy w ramach wsparcia sojuszniczego do Turcji przerzucono baterie amerykańskich Patriotów. Skończyło się na nerwach, gdyż Irak nie odpalał pocisków balistycznych w jej kierunku. Po wojnie pojawiła się możliwość zakupu przez Turcję Patriotów z dotowaniem finansowania poprzez Gulf Defense Fund. Jednak wówczas generałowie Türk Hava Kuvvetleri woleli nabyć w ten sposób 80 dodatkowych F-16. Wzmocnienie OPL ograniczono do zakupu wspomnianych, używanych 30-letnich Hawków. Mało kto dziś pamięta, że w latach 90. Turcja zaproponowała Stanom Zjednoczonym swój udział w programach obrony przeciwbalistycznej. Gotowa była na partycypację finansową, w zamian liczyła na rozwój własnego zaplecza badawczo-rozwojowego. Waszyngton nie był nawet zainteresowany tureckim wkładem. Podobnie skończyła się analogiczna turecka inicjatywa odnośnie dołączenia do izraelsko-amerykańskiego programu systemu przeciwbalistycznego Arrow 2. W tamtych latach Turcja była dużym odbiorcą izraelskiego uzbrojenia i miała dobre stosunki z Izraelem (które uległy drastycznemu pogorszeniu dopiero w 2010 r., gdy Ankara zdecydowanie ujęła się za Palestyńczykami, wysyłając pomoc humanitarną do Gazy). Niewiele to pomogło, oficjalnie Izrael był chętny, ale wskazywał na zakulisowy opór Stanów Zjednoczonych, a te twierdziły, że jest dokładnie odwrotnie. Poza tym druga połowa lat 90. była dla Turcji okresem dekoniunktury gospodarczej i niestabilności politycznej. Wtedy też, na początku 1998 r., Turcja była bliska zakupu Patriotów PAC-2, ale na drodze stanął koszt i ówczesne problemy budżetowe.
W 2003 r. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania najechały Irak i problem adekwatnej obrony przeciwbalistycznej Turcji powrócił. Jednak ani w 1991, ani w 2003 r. (albo obecnie, vide „kiksy” saudyjskich Patriotów) skuteczność Patriotów nie była dla tureckich wojskowych przekonywująca.
W 2003 r. wybory parlamentarne w Turcji po raz pierwszy wygrała, obecnie rządząca, Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (Adalet ve Kalkınma Partisi, AKP). Wówczas rozpoczęto politykę, w której prymat w przemyśle obronnym mają rodzime prace rozwojowe zamiast licencyjnej produkcji lub współprodukcji. W 2006 r. Podsekretariat ds. Przemysłu Obronnego (SSM – Savunma Sanayii Mustesarligi, obecnie SSB – Savunma Sanayii Başkanlığı) przeprowadził analizę, z której wynikało, że rodzimy przemysł może samodzielnie opracować rakietowe systemy OPL krótkiego i średniego zasięgu, natomiast system dalekiego zasięgu musi być zakupiony za granicą. I tak zainicjowano trzy programy: Hisar-A (Alçak İrtifa Hava Savunma Füze Sistemi), Hisar-O (Orta İrtifa Hava Savunma Füze Sistemi) i Hisar-U (Uzun Menzilli Yüksek İrtifa Hava Savunma Füze Sistemi). Hisar znaczy też twierdza-cytadela, celem programów było skonstruowanie systemów o zasięgu: 15 km (Hisar-A), > 25 km (Hisar-O) i ponad 150 km (Hisar-U). Znane są też pod angielskojęzycznymi nazwami: T-LALADMIS – Turkish Low Altitude Air Defence Missile System (Hisar-A), T-MALADMIS – Turkish Medium Altitude Air Defence Missile System (Hisar-O) i T-LORAMIDS – Turkish Long Range Missile Defense System (Hisar-U). Umowy na opracowanie Hisar-A podpisano w 2009 r., a na Hisar-O w 2011 r. Wyrzutnię Hisar-O można było obejrzeć na MSPO 2015. W program jest zaangażowany szereg tureckich firm,
ale przede wszystkim: TÜBİTAK-SAGE, ROKETSAN (in. Roket Sanayii ve Ticaret) i ASELSAN (Askerî Elektronik Sanayii). Z czego dwie ostatnie firmy to znani producenci, odpowiednio, uzbrojenia rakietowego i elektroniki wojskowej. Najwięcej emocji miał jednak wzbudzić T-LORAMIDS.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu