Teza na wstępie może i śmiała, ale raczej łatwa do obrony. Rok 1971 morski rodzaj Sił Zbrojnych powitał dość pokaźnym stanem posiadania sił i środków. Wyposażenie większości okrętów czy statków powietrznych nie było może zbyt wyrafinowane technicznie, jednak rozbudowane struktury i wyszkolone obsługi stanowiły potencjał czekający, zgodnie z przyjętymi w 1969 r. planami, na systematyczny rozwój i wzrost wartości bojowej mającego nadejść nowego sprzętu. Siła ekonomiczna państwa, w tym rozbudowa przemysłu stoczniowego i innych gałęzi gospodarki, mogących dostarczyć wyposażenie dla wojska, w zasadzie gwarantowały spokojną realizację przyjętego programu modernizacji technicznej. Co więc poszło nie tak?
Przyjęte w 1969 we wszystkich rodzajach sił zbrojnych programy rozwoju aż po rok 1985 miały zagwarantować stabilny rozwój i nasycanie jednostek coraz nowocześniejszym sprzętem. Podobnie miało być w Marynarce Wojennej (MW), dla której w perspektywie następnych 15 lat nie przewidywano znaczącej rozbudowy struktur organizacyjnych, ale za to gruntowną wymianę sprzętu już tak.
Na liście okrętów, które do końca 1985 r. miały trafić pod biało-czerwoną banderę były pierwotnie wpisane:
Na tym jednak lista zakupów się nie kończyła. Pamiętano o następcy rakietowego systemu obrony wybrzeża Sopka (plan przejęcia 8 wyrzutni nowego systemu) oraz o wymianie samolotów i śmigłowców w lotnictwie morskim.
W zamierzonym okresie zakładano aż dwukrotną wymianę samolotów uderzeniowych (za każdym razem dla dwóch pełnych pułków) i rozpoznawczych (dla jednej eskadry). Pojawić się miało 10 śmigłowców ZOP oraz maszyny łącznikowe i ratownicze.
Lista jest doprawdy imponująca. Uderza w niej zdecydowany nacisk na dostawy z własnego przemysłu. Podstawy do optymizmu oczywiście były, bowiem doświadczenie w budowie jednostek przeciwminowych, desantowych, patrolowych, specjalnych i pomocniczych (także na eksport) polskie stocznie już miały, a na deskach biur projektowych powstawały wciąż nowe, stale uaktualniane wizje także i jednostek bojowych. Niestety, w przypadku tych ostatnich niezbędna była ścisła współpraca z ZSRR. Polska, mimo opanowania procesu budowy kadłubów, nie była w stanie w pełni wyposażyć ich w niezbędny sprzęt oraz przede wszystkim w nowoczesne uzbrojenie i urządzenia radioelektroniczne. Żaden projekt przygotowywany przez polskich konstruktorów nie mógł przejść z fazy wizji artystycznej do chociażby projektu wstępnego, bez dokumentacji technicznej przewidywanych na nim systemów artyleryjskich, rakietowych czy stacji radiolokacyjnych i sonarów. A tą nasi wschodni „przyjaciele” dzielili się bardzo niechętnie. Z jednej strony od lat namawiali swoich sojuszników na samodzielne podejmowanie produkcji niektórych wzorów uzbrojenia twierdząc, że ich fabryki pracują pełną parą dla własnej armii. Z drugiej zaś, gdy pojawiały się pomysły przekazania licencji lub prezentacji najnowszych rozwiązań technicznych, zawsze sugerowano przekazanie starszych zamienników.
Takie właśnie problemy pojawiły się już w latach 60., gdy powstały pierwsze koncepcje stworzenia własnych jednostek ZOP. Pogłębiły się one w kolejnej dekadzie, gdy nasze prośby zaczęły dotyczyć coraz to nowych rodzajów uzbrojenia, w tym m.in. rakiet klasy „woda-woda”. Projektując nowe okręty, nasi decydenci zmuszali twórców do umieszczania na ich pokładach najnowszych, podpatrzonych w radzieckiej flocie typów armat czy wyrzutni rakiet (to chyba zresztą całkiem normalne zjawisko). Radzieckie odmowy cały czas opóźniały przyjęte harmonogramy prac. Projekty po kilku latach ewoluowały, w międzyczasie pojawiały się kolejne wzory uzbrojenia i „zabawa” zaczynała się od początku. W ten sposób dozorowiec ORP Kaszub trafił do służby dopiero
w 1987 r., a powinien już na początku lat 70.
Dekada rządów Gierka jawi się Polakom jako okres, gdy w siermiężny socjalizm poprzednich lat na chwilę wkradła się odrobina luksusu. Dziś wiadomo, że było to życie ponad stan, za zaciągnięte kredyty, ale wtedy zakładano, że inwestycje wprowadzą nasz kraj do grona tych bogatszych. Patrząc na tę dekadę z perspektywy całych Sił Zbrojnych można jednak powiedzieć, że był to czas stagnacji. Liczebnie zahamowano ich wyraźny wzrost, a wahania wynikały z demografii, bo przecież armia z poboru była zależna od populacji kolejnych roczników poborowych. Stąd w tamtych latach nowe jednostki nie „wyrastały jak grzyby po deszczu”, a każdy wzrost liczby etatów w jednym pododdziale musiał wynikać z oszczędności w innym. Nową jakością miało być przede wszystkim nowocześniejsze uzbrojenie, na które przeznaczano coraz więcej środków z budżetu państwa. Nowe systemy rakietowe, zmechanizowanie lądowych związków taktycznych, doskonalsze samoloty kosztowały po prostu znacznie więcej niż sprzęt kupowany 10 lat wcześniej. Sposobem na ograniczenie – przynajmniej częściowe – kosztów, a przy okazji ożywienie niektórych działów rodzimej gospodarki i ośrodków badawczych, miało być rosnące uniezależnienie się od importu uzbrojenia.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu