Wieczorem na leżących na peryferiach Kolonii lotniskach Ostheim i Butzweilerhof powtarzały się podobne sceny. Po zmroku na terenie bazy wygaszono większość świateł z wyjątkiem niewielkich lampek osłoniętych czarnym papierem, żeby światło nie było widoczne z powietrza. Na sennym zazwyczaj lotnisku zaczął się ożywiony ruch. Obsługa naziemna wytoczyła z hangarów szybowce. Szaroczarne DFS 230 pozbawiono znaków rozpoznawczych w nadziei, że obrońcy – nie widząc oznaczeń państwowych – w pierwszej chwili nie otworzą ognia do zbliżających się maszyn.
Wokół szybowców zgromadzili się fallschirmjäger w pełnym oporządzeniu. Założyli szarozielone kombinezony (tzw. worki na kości), a na wierzch wszystko, czego nie zabierali ze sobą podczas zrzutu z samolotów – wyposażenie takie jak: plecak, torba na granaty, pas z amunicją, łopatka w pokrowcu itd. Hełmy dla lepszego kamuflażu pokryto błotem. Tuż przed startem ponownie przypięto insygnia. Grupa „Granit” rozpoczęła załadunek wcześniej niż inne. Na dany sygnał żołnierze w ustalonej kolejności zajęli miejsca w szybowcach, siadając okrakiem na środkowej belce-ławce. Pozostałą wolną przestrzeń wypełniał specjalistyczny sprzęt saperski – oprócz ładunków kumulacyjnych m.in. bomby trotylowe i miotacze ognia. Przed startem rozdawano tabletki pervitinu, które miały poprawiać koncentrację i zapobiegać zmęczeniu.
Przed 22:00 piloci zameldowali gotowość do startu. Wówczas Witzig kazał swojej grupie wysiadać. Nie wiadomo, czy przed prawdziwym startem zaplanował coś w rodzaju próby generalnej, czy z przejęcia zapomniał odczytać rozkaz. Ponownie zebrał ludzi i wygłosił krótkie przemówienie. Dopiero wówczas uczestnicy akcji dowiedzieli się, że ich cel znajduje się w Belgii. Nazwę obiektu, który mieli szturmować, poznali dopiero po fakcie. O 3:00 odpoczywających na płycie lotniska poderwał nowy rozkaz. Spadochroniarze po raz drugi tej nocy wsiedli do szybowców. Ich misja się rozpoczęła – tym razem ostatecznie.
Plan operacji był następujący: szybowce holowane przez samoloty miały wznieść się na wysokość 2600 m, przed przekroczeniem granicy niemieckiej zwolnić hole i skierować się ku poszczególnym celom, by o świcie wylądować nad brzegiem Kanału Alberta. Po wylądowaniu spadochroniarze mieli uderzyć na poszczególne obiekty według ustalonego planu. Cztery grupy szturmowe wyznaczono do atakowania wybranych celów o 4:25 rano (czasu lokalnego, w Niemczech było to godzinę później), na pięć minut przed wkroczeniem Wehrmachtu do Belgii i Holandii. 40 minut po szybowcach ze spadochroniarzami na przyczółkach miały wylądować zrzucone na spadochronach sekcje karabinów maszynowych, które wzmocniłyby
obronę zajętych pozycji.
Po wyczepieniu szybowiec musiał precyzyjnie skierować się na cel, lądowanie nie mogło więc się odbywać w całkowitych ciemnościach. Pierwotnie naczelne dowództwo Wehrmachtu ustaliło początek natarcia na 3:00, czego domagały się wojska lądowe. Zgodnie z obietnicą daną Studentowi Hitler osobiście przesunął czas rozpoczęcia ataku na „wschód słońca minus 30 minut” – najwcześniejszą możliwą porę pozwalającą pilotom szybowców skorzystać z nikłego światła przedświtu. Harmonogram całej ofensywy dopasowano do terminarza
Kocha i jego ludzi.
Batalion Kocha był uzbrojony m.in. w 36 karabinów maszynowych, 4 moździerze 81 mm oraz 3 tony materiałów wybuchowych. Poza bronią długą (ręczną i zespołową) cały skład osobowy wyposażono w pistolety. Jako środki transportu przydzielono – łącznie z maszynami rezerwowymi – 50 szybowców DFS 230 i 46 trzysilnikowych samolotów Ju 52. Dalszych sześć Junkersów i trzy He 111 przeznaczono do zrzutu zaopatrzenia.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu