Gdy w lutym 2018 r. na defiladzie w stolicy Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej zadebiutowały pociski łudząco podobne do rosyjskich Iskanderów (patrz WiT 3/2018, 6/2019), o łatwe wyjaśnienia było znacznie trudniej. Ten, deklarowany przez swych twórców jako supernowoczesny, system uzbrojenia nie był bowiem dotąd przedmiotem szeroko zakrojonego eksportu (jedynymi potwierdzonymi użytkownikami poza Rosją są Armenia i Algieria), a na dodatek nieliczne wyrzutnie 9P78E, które znalazły się poza granicami Rosji, pozostawały zapewne pod kontrolą rosyjskich służb. Oznacza to, że raczej niemożliwy był ich zakup „z drugiej ręki”. Istniało wobec tego kilka możliwych wyjaśnień zaskakującego faktu pojawienia się takich, lub łudząco podobnych, pocisków w KRLD. Pierwsze i najprostsze – w defiladzie wzięły udział atrapy pocisków i wyrzutni, niezdolne do działania, które mozolnie zbudowano, by wywołać światową sensację. Możliwość druga – były to zbudowane lokalnie, działające wyrzutnie i pociski, tylko zewnętrznie przypominające 9M723 systemu Iskander, ale pod względem technicznym i technologicznym znacznie bardziej prymitywne, a zatem mające znacznie gorsze charakterystyki (celność, zasięg itp.). I znowu ich prezentacja miałaby zaniepokoić świat wizją posiadania przez państwo Kimów tej „supernowoczesnej” rosyjskiej broni. Możliwość trzecia – pociski i wyrzutnie zbudowano w KRLD, korzystając z rosyjskiej „cichej licencji”. Możliwość czwarta – były to zakupione w Rosji kompletne pociski wraz z systemami towarzyszącymi, zamontowane na lokalnych nośnikach. W przypadku możliwości trzeciej i czwartej najistotniejsza była odpowiedź na pytanie – jaki interes miałaby Moskwa uzbrajając KRLD w tak groźną i budzącą emocje na świecie broń? Wcześniej, poza nielicznymi wyjątkami, z ZSRR/Rosji do KRLD trafiało uzbrojenie starannie wyselekcjonowane i nie najnowocześniejsze (oczywiście mamy na myśli systemy sprzedawane sojusznikom), najwyraźniej dlatego, by nie irytować nadmiernie sąsiadów państwa Kimów. Po rozpadzie ZSRR ustały bądź znacząco osłabły rosyjskie działania o charakterze globalnym, których celem było wspieranie wszelkiej maści wrogów Stanów Zjednoczonych. Przestano również wspierać militarnie Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną. Miało to często charakter dość gwałtowny – nie dokończono np. transferu dokumentacji produkcyjnej czołgów T-72M1, nie zrealizowano wcześniej uzgodnionych dostaw gotowego uzbrojenia… Gdyby jednak władze Federacji Rosyjskiej zdecydowały się niespodziewanie na zmianę kursu i udzielenie tak istotnej pomocy Kim Dzong Unowi, to zapewne bez trudności dokonano by kosmetycznych zmian w wyglądzie pocisków, aby uniknąć zarzutów ze strony „reszty świata” albo zakazano ich publicznych prezentacji.
Nie można wykluczyć także możliwości powstania nowej połnocnokoreańskiej rakiety we współpracy z Ukrainą, która już wcześniej dostarczyła reżimowi Kimów silniki rakietowe na ciekły materiał pędny RD-250, napędzające m.in. pociski balistyczne Hwasong-12/14. Od lat ukraińskie KB Jużnoje z trudem kontynuuje prace nad własnym odpowiednikiem Iskandera – pociskiem Grom-2/Hrim-2. Są one jednak, nawet obecnie, znacznie mniej zaawansowane niż program realizowany w KRLD, a powinno być odwrotnie, gdyby taka kooperacja rzeczywiście miała miejsce.
Możliwość pierwsza została wyeliminowana 4 maja 2019 r., gdy północnokoreańskie media upowszechniły zdjęcia odpalenia „północnokoreańskiego Iskandera”. Autor niniejszego tekstu był bodaj pierwszym, który zauważył publicznie (patrz WiT 6/2019), że w rachubę nie wchodzi także możliwość trzecia i czwarta, ponieważ nowa północnokoreańska rakieta istotnie różni się od rosyjskiej 9M723. Z czasem zachodni analitycy popadli ze skrajności w skrajność i zaczęli przekonywać, że nowy pocisk wykorzystuje silnik pierwszej północnokoreańskiej rakiety napędzanej paliwem stałym, czyli Pukguksonga-1, który miałby być uzbrojeniem okrętów podwodnych (jego próby prowadzono z wykorzystaniem wyrzutni na lądzie i na podwodnym stendzie w latach 2014–2016 r.). Ten pocisk ma jednak średnicę ok. 1,4 m i gdyby „Kimskander”, jak zaczęto nazywać nową rakietę (oficjalne zachodnie oznaczenie to KN-23), miał taki sam silnik, to jego długość wyniosłaby ponad 11 m, a wtedy na pewno nie zmieściłby się na fotografowanych wyrzutniach.
Odnotowany przez południowokoreańskie i japońskie służby wywiadowcze zasięg testowanych rakiet wyniósł 420 km, a więc znacznie więcej, niż eksportowej wersji Iskandera (traktatowe ograniczenie, wynikające z Reżimu Kontroli Technologii Rakietowych i Haskiego Kodeksu Postępowania przeciw proliferacji rakiet balistycznych, do poniżej 300 km), co sugeruje, że „Kimskander” jest jednak nieco większy od oryginału. Próby porównania jego długości i średnicy z nośnikami wyrzutni wykazały, że średnica pocisku wynosi ok. 1,1 m, choć dokładność pomiaru nie jest wysoka.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu