Wieczorem 19 czerwca 1944 r., pierwszego dnia bitwy na Morzu Filipińskim, ciężar walk przeniósł się w rejon Guam, jednej z wysp na południowym krańcu archipelagu Marianów. W ciągu dnia japońska artyleria przeciwlotnicza strąciła tam kilka bombowców US Navy i na ratunek zestrzelonym lotnikom pospieszyły wodnosamoloty Curtiss SOC Seagull. Ens. Wendell Twelves z dywizjonu myśliwskiego lotniskowca Essex i skrzydłowy Lt. George’a Duncana wspominał:
Zbliżając się w cztery Hellcaty do Orote, zauważyliśmy powyżej dwa japońskie myśliwce Zeke. Duncan wysłał drugą parę, by się nimi zajęła. W następnej chwili usłyszeliśmy na używanej przez nas częstotliwości wołanie o pomoc. Pilot Seagulla, wodnosamolotu ratowniczego, podał przez radio, że on i jeszcze jeden Seagull są na wodzie niedaleko Rota Point na Guam, 1000 jardów od brzegu. Byli ostrzeliwani przez dwa Zeke. Facet był przestraszony. W jego głosie słychać było desperację.
W tej samej chwili zaatakowały nas dwa Zeke. Wyskoczyły na nas z chmur. Zrobiliśmy unik, schodząc z linii ognia. Duncan zawołał do mnie przez radio, żebym poleciał na odsiecz Seagullom, a on wziął na siebie oba Zeke.
Do Rota Point miałem jakieś osiem mil, czyli co najmniej dwie minuty lotu. Położyłem samolot na lewe skrzydło, pchnąłem dźwignię przepustnicy do oporu i pognałem we wskazane miejsce. Bezwiednie pochyliłem się do przodu, naprężając pasy siedzeniowe, jakby to mogło w czymś pomóc. Jeśli miałem coś zrobić dla tych dwóch wodnosamolotów ratowniczych, musiałem dotrzeć tam szybko. Same przeciwko Zeke nie miały szans.
Chociaż byłem skupiony na tym, by dolecieć jak najszybciej do Rota Point, nie przestawałem się rozglądać. Nie pomógłbym nikomu, gdybym teraz dał się zestrzelić. Wokół wrzała bitwa. Widziałem kilkanaście manewrujących, walczących ze sobą myśliwców. Kilka ciągnęło za sobą strugi dymu. Radio rozbrzmiewało gwarem podekscytowanych głosów.
Nic, co widziałem dookoła, nie stanowiło bezpośredniego zagrożenia. W oddali dostrzegłem Rota Point. Na wodzie unosiły się jaskrawobiałe czasze spadochronów. Było ich trzy albo cztery. Należały do pilotów, których ratowały wodnosamoloty. Gdy podleciałem bliżej, zobaczyłem je. Sunąc po powierzchni morza, oddalały się od brzegu. Seagull miał pod kadłubem jeden duży pływak, który go utrzymywał na wodzie. Zobaczyłem, że ratowani lotnicy trzymają się tych pływaków. Jeszcze raz omiotłem wzrokiem okolicę i dostrzegłem jednego Zeke. Był przede mną i poniżej. Jego ciemne skrzydła pobłyskiwały w słońcu. Właśnie zataczał łuk, ustawiając się do ataku na wodnosamoloty. Ścisnęło mnie w dołku. Zdałem sobie sprawę, że zanim znajdzie się w zasięgu mojego ognia, zdąży je ostrzelać.
Zeke leciał zaledwie kilkaset stóp nad wodą – ja na czterech tysiącach. Nasze kursy schodziły się w miejscu, gdzie znajdowały się wodnosamoloty. Miałem go po prawej. Pchnąłem dziób samolotu w dół i zanurkowałem. Moje karabiny maszynowe były odbezpieczone, celownik włączony, a moja prędkość raptownie rosła. Wyraźnie skracałem dzielący nas dystans. Prędkościomierz pokazywał 360 węzłów. Szybko rozejrzałem się za drugim Zeke, ale nie mogłem go nigdzie dojrzeć. Skupiłem uwagę na tym przede mną.
Zeke otworzył ogień do prowadzącego Seagulla. Widziałem wyraźnie, jak pociski smugowe z jego kaemów kal. 7,7 mm lecą w stronę wodnosamolotu. Lotnicy, którzy trzymali się pływaka, zanurkowali pod wodę. Pilot Seagulla dał pełną moc silnika i zaczął zataczać krąg, by utrudnić celowanie do niego. Woda wokół Seagulla zakotłowała się na biało od uderzeń kul. Wiedziałem, że pilot Zeke używa karabinów maszynowych, by się wstrzelać, zanim przywali z działek w skrzydłach, i że te pociski kal. 20 mm zrobią spustoszenie. Nagle wokół Seagulla wytrysnęły fontanny spienionej wody – pilot Zeke otworzył ogień z działek. Wciąż byłem za daleko, by go powstrzymać.
Skupiłem całą uwagę na japońskim myśliwcu. Jego pilot przerwał ogień. W moim polu widzenia mignęły oba wodnosamoloty, gdy przeleciał bezpośrednio i tuż nad nimi. Następnie zaczął łagodnie odbijać w lewo. Teraz miałem go pod kątem 45 stopni. Znajdowałem się już tylko 400 jardów od niego, gdy zauważył mnie. Zacieśnił zwrot, ale za późno. W tym czasie wciskałem już spust. Wystrzeliłem solidną serię, pełne trzy sekundy. Strugi żarzących się smugaczy leciały w jego stronę łukowatą trajektorią. Obserwując uważnie, zobaczyłem, że poprawkę odłożyłem idealne – trafienia widać było, jak na dłoni.
Nasze kursy skrzyżowały się i Zeke minął mnie dołem. Położyłem samolot na lewe skrzydło, by zająć pozycję do kolejnego ataku. Wciąż był poniżej, na wysokości zaledwie 200 stóp. Nie musiałem więcej do niego strzelać. Zaczął płonąć. Po kilku sekundach opuścił dziób i uderzył w morze pod płaskim kątem. Odbijał się od powierzchni i koziołkował raz za razem, zostawiając na wodzie ognisty ślad.
Chwilę później Ens. Twelves zestrzelił drugiego Zeke, którego pilot był skoncentrowany na wodnosamolotach ratowniczych.
Właśnie zacząłem się rozglądać za innymi samolotami, kiedy znalazłem się w samym środku chmury smugaczy! Śmigały tuż obok owiewki kokpitu, jak śnieżyca. Kolejny Zeke zaskoczył mnie atakiem od tyłu. Wykręciłem w lewo tak ostro, że przeciążenie sięgnęło sześciu G. Musiałem zejść z linii ognia, zanim pilot Zeke wygarnie do mnie ze swoich działek kal. 20 mm. Dobrze wycelował. Czułem uderzenia kul z jego kaemów kal. 7,7 mm, bębniące po całym samolocie. Byłem w poważnych tarapatach. Zeke mógł bez trudu zajść mnie po wewnętrznej łuku. Mój samolot dygotał na granicy przeciągnięcia. Nie mogłem jeszcze bardziej zacieśnić skrętu. Szarpnąłem samolotem w prawo, a potem w lewo, ze wszystkich sił. Wiedziałem, że jeśli tamten zdoła wycelować, te działka rozerwą mnie na kawałki. Nie mogłem nic więcej zrobić. Byłem za nisko, by uciec lotem nurkowym. Nigdzie w pobliżu nie było chmur, w które mógłbym uskoczyć.
Strugi smugaczy nagle ustały. Wykręciłem głowę do tyłu, by zobaczyć, gdzie się podział Zeke. Z nieopisaną ulgą i zachwytem zobaczyłem, że właśnie dorwał go inny F6F. Brawo! Co za wyczucie czasu!
Wyrównałem lot i rozejrzałem się, by sprawdzić, czy nic więcej mi nie grozi. Sapnąłem przeciągle, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wstrzymywałem oddech. Co za ulga! Zeke, który mnie ostrzelał, opadał, ciągnąc za sobą smugę dymu. Hellcat, który mi go zdjął z ogona, gdzieś znikł. Nie licząc F6F Duncana wysoko powyżej, niebo było puste i spokojne. Jeszcze raz rozejrzałem się uważnie. Wszystkie Zeke znikły. Może dwie minuty upłynęły od czasu, gdy się tu zjawiłem. Sprawdziłem odczyty przyrządów i obejrzałem samolot. W skrzydłach zauważyłem mnóstwo przestrzelin, ale wszystko działało bez zarzutu. Dziękuję, panie Grumman, za tę płytę pancerną za oparciem fotela i za samouszczelniające się zbiorniki.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu