Nie będziemy w artykule poruszać kwestii broni chemicznej i jej użycia podczas wojny w Syrii, której prawdziwe lub domniemane stosowanie przez Syryjską Armię Arabską służy Stanom Zjednoczonym za pretekst do atakowania syryjskiego wojska bez rezolucji ONZ czy wypowiedzenia wojny. Tak było i tym razem, gdy do jej użycia miało jakoby dojść w Dumie. Pozostaje tylko powtórzyć słowa prezydenta Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinpinga, który w rozmowach telefonicznych z brytyjską premier Theresą May i prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoğanem przypomniał, że sprawę ataków chemicznych powinno wyjaśnić bezstronne międzynarodowe dochodzenie. Tymczasem atak 14 kwietnia utrudnił dostęp do Dumy i opóźnił pracę inspektorów z Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej (ang. OPCW – Organisation for the Prohibition of Chemical Weapons).
Pierwsza rozbieżność, choć drobna, dotyczy liczby użytych skrzydlatych pocisków manewrujących. A musiała być ona duża, biorąc pod uwagę, ile nosicieli zaangażowano do ich odpalenia. O ile atak na lotnisko wojskowe Szajrat (właściwie Asz-Sza’irat) w kwietniu ubiegłego roku wykonały dwa niszczyciele rakietowe typu Arleigh Burke (USS Ross i USS Porter), odpalając 60 pocisków Tomahawk, to teraz tylko do odpalania Tomahawków Stany Zjednoczone zaangażowały niszczyciel, krążownik i okręt podwodny o napędzie jądrowym. A prócz tego były jeszcze samoloty odpalające pociski JASSM. Za oficjalny komunikat Waszyngtonu może uchodzić oświadczenie sekretarza obrony Jamesa Mattiza dla amerykańskich mediów, który tego samego dnia poinformował, że tym razem użyto dwa razy więcej pocisków niż przed rokiem, co daje ~120 sztuk. Oficjalnie francuskie i brytyjskie resorty obrony podały, że użyły odpowiednio czternastu i ośmiu pocisków. Jednak okazało się, że liczby te najwyraźniej dotyczyły pocisków, które planowano odpalić, a nie odpalono. A i to nie jest pewne. Zestawienie sił i środków użytych wg Departamentu Obrony Stanów Zjednoczonych do zaatakowania Syrii zawiera poniższa tabela.
Łącznie daje to 105 pocisków rakietowych. Uzupełnijmy, że cztery brytyjskie samoloty Tornado, każdy z dwoma pociskami, wystartowały z bazy Akrotiri na Cyprze, więc dystans do strefy odpalenia był raczej niewielki. Zarówno pociski francuskie, jak i brytyjskie miały wlecieć w syryjską przestrzeń powietrzną od strony Libanu. Pozycje ogniowe amerykańskich okrętów nawodnych nie dziwią. Układy nawigacyjne Tomahawków wymagają (najwyraźniej nadal) pokonania dużego dystansu nad dokładnie skartowanym terenem i w miarę urozmaiconym. Rok temu do celu doleciało tylko ok. 23 z 60 wystrzelonych Tomahawków (leciały znad wschodniego Morza Śródziemnego via Izrael i nad południową Syrią) przy braku przeciwdziałania obrony przeciwlotniczej, a teraz też widać, że problem z tamtymi pociskami nie leżał tylko po stronie ich resursów. Tym razem z Morza Śródziemnego odpalał je tylko okręt podwodny. Użyte obecnie Tomahawki najprawdopodobniej należały do wersji Block IV (RGM/UGM-109E), gdyż wątpliwe by wcześniejsza wersja Block III (RGM/UGM-109C) była jeszcze dostępna.
Amerykańską część lotniczą ataku wykonały dwa bombowce B-1B Lancer, które wystartowały z bazy Al-Udeid w Katarze i odpaliły pociski manewrujące nad południowo-wschodnią Syrią, nad obszarami kontrolowanymi przez Siły Zbrojne Stanów Zjednoczonych. Bombowcom miał towarzyszyć pojedynczy samolot walki radioelektronicznej EA-6B Prowler, który nadal jest używany w lotnictwie US Marine Corps (udział tego samolotu w zasadzie pozostaje niepotwierdzony). Na początku Kolegium Szefów Sztabów podało, że B-1B odpalały pociski JASSM-ER. Jednak 19 kwietnia zmieniono wersję wydarzeń, gdy USAF Central Command podało, że była to jednak poprzednia wersja pocisku. Podobnie rzecz ma się z użyciem myśliwców F-22A Raptor, które także zmieniało się w czasie – od braku ich zastosowania, aż do ochrony amerykańskich oddziałów we wschodniej Syrii podczas ataku.
Zresztą w atak na Syrię każde z trzech państw zaangażowało większe siły niż tylko nosiciele pocisków rakietowych. Jednak zestawienie maszyn wspierających atak powstało częściowo na podstawie doniesień medialnych, a ich rzetelność jest trudna do weryfikacji. Natomiast charakter ich misji można odgadnąć po prostu z przeznaczenia tych samolotów lub okrętów. W zestawieniu pominiemy już wspomniane EA-6B i F-22A oraz użyte amerykańskie samoloty tankowania powietrznego KC-135 Stratotanker (nad M. Śródziemnym) i KC-10 Extender (wsparcie B-1B).
Brytyjski Sunday Times pisał też o brytyjskim wielozadaniowym okręcie podwodnym o napędzie jądrowym HMS Astute, który szedł na Morze Śródziemne by zaatakować Syrię Tomahawkami. Jednak ostatecznie nie zaatakował, bo musiał uciekać przed rosyjskimi konwencjonalnymi okrętami podwodnymi proj. 636, podobno dwoma, które go śledziły, aż na pomoc przyleciał amerykański P-8A Poseidon itd. Cała historia nosi znamiona typowego „fake newsa”. Brytyjskie tabloidy jeszcze przed atakiem rozpisywały się, jak to Astute’y będą odpalać Tomahawki, więc być może ta absurdalna historyjka niesie ziarno prawdy. Niewykluczone, że faktycznie Royal Navy wyznaczyła okręt typu Astute do ataku, ale jakaś usterka – a te prześladują ten typ okrętów od początku służby – uniemożliwiła odpalenie pocisków.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu