Ich historia jest warta przedstawienia, bo po pierwsze prawie w ogóle nie znana, a po drugie poszczególne jednostki zanim trafiły pod naszą wojenną banderę przeszły krótką, ale ciekawą drogę.
Były produktem stworzonym na potrzeby totalnego konfliktu zbrojnego. Gdy Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny wiadomo było, że aby wygrać zmagania zarówno w Europie, jak i Azji trzeba będzie przeprowadzić kilkanaście wielkich operacji desantowych. Dlatego też bardzo szybko stworzono wiele projektów jednostek dla sił amfibijnych, które byłyby w stanie przewieść i wysadzić na brzeg miliony żołnierzy, dziesiątki tysięcy sztuk sprzętu i miliony ton ładunków różnego rodzaju. Potrzeba było do tego tysięcy jednostek od dużych oceanicznych okrętów desantowych po małe łodzie i amfibie. Wśród zaprojektowanych wtedy jednostek były również te, które po wojnie trafiły do polskiej Marynarki Wojennej, czyli: LCT Mk5 (Landing Craft, Tank, Mark 5; okręt desantowy do przewozu czołgów, model 5); LCM Mk3 (Landing Craft Mechanized, Mark 3; okręt desantowy do przewozu pojazdów mechanicznych, model 3); LCP-L (Landing Craft Personnel, Large; łódź desantowa do przewozu ludzi, duża). Uruchomiono ich produkcję na masową skalę. Powstawały niemal taśmowo. W 12 stoczniach barek LCT Mk5 powstało w drugiej połowie 1942 r. aż 470. Budowa każdej z osobna trwała zwykle od 30 do 50 dni, a archiwalne zdjęcia z tamtych lat pokazują, że jednocześnie produkowano ich po kilkanaście sztuk. Po wcieleniu do służby część skierowano do służby w Europie, część niemal z marszu trafiła na Pacyfik. Te europejskie rozdzielono między US Navy i – w ramach programu Lend-Lease – Royal Navy. Ta ostatnia przejęła łącznie 164 takie barki. Początkowo wszystkie otrzymały oznaczenia amerykańskie od LCT-1 do LCT-89 oraz LCT-119 do LCT-500. Jednostki przejęte przez Royal Navy otrzymały w oznaczeniu numery z zakresu 2000-2500, adekwatne do wcześniejszych numerów amerykańskich.
Tak się złożyło, że wszystkie barki tego typu, chyba tylko poza jedną, które po wojnie trafiły w polskie ręce zostały przekazane Royal Navy albo pod koniec 1942 r., albo na początku następnego. Wyjątkiem była tylko LCT-438, choć znalezione w archiwach polskie dokumenty z lat 40. i 50. (do których jeszcze wrócimy) sugerują, że nosiła ona oznaczenie LCT-2438.
Pierwszym frontem działań europejskich LCT Mk5 było Morze Śródziemne i dla niektórych lądowanie w Afryce Północnej, a następnie operacja u wybrzeży włoskich. Na początku 1944 r. w ramach trwających przygotowań do desantu we Francji większość sił amfibijnych przesunięto do portów brytyjskich. Część barek z powrotem znalazła się w składzie US Navy. Ponieważ wiedziano, że plaże Normandii są przygotowane do odparcia desantu dla wielu środków desantowych przygotowano projekt ich lepszego uodpornienia na ostrzał nieprzyjaciela. W marcu 1944 r. opracowano wersję LCT(A) (‘A’ od słowa armor, czyli opancerzenie). Łącznie 48 barek otrzymało zgodnie z planami tej modyfikacji opancerzenie sterówki, zbiorników paliwa, maszynowni i rampy desantowej. Z kolei 18 barek stało się nosicielami samobieżnych haubic M7. LCT(HE) w zamyśle twórców miały razić pociskami wystrzelonymi z M7 przybrzeżne fortyfikacje.
Operacja „Overlord” nie zakończyła ich udziału w wojnie w Europie. Jedna znów trafiła na Morze Śródziemne, gdzie wzięła udział w sierpniowym desancie na południowym wybrzeżu Francji. Część z aktywnej służby wycofano już pod koniec 1944 r. Pozostałe stały się przybrzeżnymi taksówkami pomiędzy portami na wyzwalanych wybrzeżach Francji, Holandii i Belgii, a potem także w Niemczech. Tak dotrwały niektóre nawet do 1946 r. Po wojnie szybko okazały się mieniem zbędnym, na które w USA czy w Europie Zachodniej nie było zbyt dużego zapotrzebowania, w związku z czym wystawiono je na sprzedaż na wolnym rynku. Tak dla części z nich zaczyna się polski rozdział ich historii.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu