Niemal każda publikacja powojenna dotycząca kampanii 1939 r. musi zawierać ocenę postępowania generałów, podobnie jak i każda dyskusja – szczególnie toczona na forach internetowych, także tych opiniotwórczych, czyli wikipediach (przede wszystkim polskiej). Większość polskich generałów jest oceniana post factum, z deterministycznym założeniem, że skoro kampania przeciw Niemcom i tak była przegrana, najlepszym dowódcą był ten, który miał najmniejsze straty. Najwyżej oceniano zatem dowódców biernych i unikających walk. Najniżej zaś – dowódców aktywnych, ryzykujących życie żołnierzy. Dziś opinie takie wymagają weryfikacji.
Kanon najlepszych polskich dowódców wydaje się być już dawno ustalony. Lepszym określeniem wydaje się jednak „kanon ustawiony”. Wygląda on tak, jakby sędziowie przyznawali punkty w następujących kategoriach: brak służby w Legionach, niepodejmowanie w 1939 r. walki przeciwko Sowietom, dbanie o jak najmniejsze straty własnych wojsk oraz pójście do niewoli wraz ze swą armią (dodatkowe punkty można otrzymać za: powrót do PRL, opublikowanie wspomnień przedstawiających własny punkt widzenia, wczesną kapitulację oraz – przepraszam za cynizm – śmierć na polu walki lub w niewoli, niemieckiej niewoli). W razie potrzeby władze polityczne pozwalały sobie na wykreowanie plotki o porzuceniu wojsk, załamaniu nerwowym, przebraniu się w cywilne ubranie. Większość z tych plotek – jeśli nie wszystkie – okazuje się nieprawdą.
Proszę teraz wejść w kuluary konferencji naukowych lub zajrzeć na fora internetowe poświęcone 1939 r., przejrzeć blogi i komentarze pod artykułami. Poczet najlepszych generałów września otwierają Unrug, Kutrzeba, Thommée i Langner, a zamykają Bortnowski i Dąb-Biernacki. Dokładnie tak jak w tabeli. A przecież poruszane w niej sprawy – z wyjątkiem strat, nie zawsze zależnych zresztą od dowódców – nie są merytorycznie związane z dowodzeniem...
Ocena dowódców wojskowych jest względnie prosta – to kwestia osiągania celów założonych przez zwierzchników i utrzymywania gotowości do dalszych działań. Wystarczy więc wypełniać rozkazy, ale rozumiejąc ich sens (bo jedynie wówczas można wykazać się inicjatywą) oraz ograniczać straty. Tymczasem o ocenie polskich dowódców wojskowych decydują zupełnie inne kryteria. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że treść rozkazów jest znana „niezbyt dokładnie”, a ich myśl przewodnia – całkowicie zamazana. W dodatku w grę wchodzą jeszcze dwa irracjonalne elementy: polityka i emocje.
Rzeczpospolita w 1939 r. była przedstawiana społeczeństwu polskiemu jako państwo dobrze zorganizowane i rządzone oraz silne gospodarczo i militarnie. Jego upadek w przeciągu kilkunastu dni był olbrzymim szokiem. Wydawało się, że jeszcze nigdy w historii nie doszło do tak szybkiego upadku państwa tej wielkości. Polacy winą za klęskę nie obarczali siebie – przeciętny obywatel to szeregowiec – tylko generalicję. Jak się zdaje, bardzo duży wpływ na frustrację społeczeństwa miała wojna zimowa: skoro maleńka Finlandia tak długo opierała się olbrzymiej Rosji, to „coś” z Polską musiało być nie tak, skoro błyskawicznie uległa Niemcom. Fakt, że po 1940 r. większe nawet państwa upadały szybciej niż Rzeczpospolita, nie miał już znaczenia: opinia publiczna wydała swój wyrok.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu