W czasie Wielkiej Wojny, na samym początku konfliktu, II Rzesza niemiecka (II Cesarstwo) zgodnie z Planem Schlieffena zamierzała jak najszybciej zdobyć Paryż, w celu wyeliminowania Francji z wojny i tym samym uzyskania swobody na Zachodzie, co miało umożliwić skierowanie większości armii na Wschód i pokonanie Imperium Rosyjskiego. Plan wzorowany był po części na klasycznym manewrze kanneńskim i zakładał obejście sił głównych przeciwnika, skoncentrowanych wzdłuż ówczesnej granicy niemiecko-francuskiej. 2 sierpnia 1914 r. Berlin zażądał umożliwienia swobodnego przemarszu armii niemieckiej przez Belgię, ale już następnego dnia Bruksela odrzuciła ultimatum, co było równoznaczne z wypowiedzeniem wojny. Belgowie postanowili stawić opór, wykorzystując swoje potężne umocnienia oraz wierząc w siłę Imperium Brytyjskiego, od 1839 r. gwarantującego neutralność Królestwa Belgii.
Umocnienia nie spełniły oczekiwań: najpotężniejsza z twierdz, Liege, padła 7 sierpnia 1914 r. po zaledwie trzech dniach walk. Spośród 267 tys. zmobilizowanych żołnierzy Belgia utraciła łącznie 93 tysiące, w tym 13,7 tys. zabitych. Tym niemniej, opór belgijskiej armii nie poszedł na marne, dał bowiem czas Francji i Wielkiej Brytanii na dokończenie mobilizacji i koncentracji sił, co we wrześniu nad Marną ocaliło zachodnie państwa Ententy od klęski. Niestety około 95 proc. europejskiej części Belgii znalazło się w rękach wroga. Okupacja niemiecka ciężko doświadczyła spokojne i zamożne uprzednio społeczeństwo. Kilkaset tysięcy Belgów uciekło do Francji, Wielkiej Brytanii lub Holandii, przy czym 2000-3000 nie udało się uciec, ludzie ci zginęli na pilnowanej przez Niemców granicy belgijsko-holenderskiej. Co najmniej 120 tys. Belgów zostało deportowanych na roboty do Niemiec, a wielokrotnie więcej pracowało na rzecz cesarskiej machiny wojennej na miejscu. Zresztą już sam opór armii belgijskiej miał tragiczne konsekwencje.
W odwecie Berlin przeprowadził tzw. Gwałt na Belgii. Składały się nań represje obejmujące niszczenie zabytków, zginęło także kilkanaście tysięcy cywili, oficjalnie w reakcji na ataki partyzanckie (co zwykle nie było prawdą). Wielu polityków belgijskich wywieziono do Niemiec jako więźniów politycznych. Na szczęście dla Belgów, Wielka Wojna była jeszcze w miarę cywilizowana, dzięki czemu możliwe okazało się dostarczanie żywności ze Stanów Zjednoczonych. Organizacja ARA (American Relief Administration) w szczytowym okresie karmiła około 10,5 mln osób, w większości Belgów. W 1918 r., na mocy rozejmu w Compiègne, Belgia odzyskała wolność, a traktat wersalski przyznał jej okręgi Eupen-et-Malmédy oraz Moresnet.
Dwudziestolecie międzywojenne – doświadczenia francuskie Pierwszowojenna trauma miała olbrzymi wpływ na stan armii belgijskiej w okresie międzywojennym. Belgowie wyciągnęli podobne wnioski jak Francuzi, wychodząc z założenia, że skoro Niemcy raz pokonali umocnienia (a w wypadku Francuzów obeszli je przez Ardeny, których ponoć żadna armia przejść nie mogła…),
to… drugi raz im się ta sztuka nie uda. Rozpoczęto kosztowny program rozbudowy fortyfikacji, ale też sił polowych, głównie jednak do ich osłony.
Nie znaczy to, że Belgowie przegapili pojawienie się nowinek technicznych, jak czołg czy samolot. Przeciwnie, w czasie pierwszej wojny światowej Belgowie użytkowali pewne ilości samochodów pancernych (w tym także w ramach niewielkiego korpusu na froncie wschodnim), a nawet sami je produkowali. Wymienić tu można chociażby dwa samochody pancerne Henkarta, zbudowane na bazie ciężarówek Minerva z 1914 r. (co czyniło z przemysłu belgijskiego jednego z prekursorów rozwoju broni pancernej w ogóle), czy kilka późniejszych prototypów. Zetknęli się oni także z brytyjskimi i francuskimi czołgami, bardzo prymitywnymi jeszcze, ale już dającymi dużą przewagę nad wojskami niemieckimi. W związku z tym w 1919 r. we Francji zakupiono 54 czołgi Renault FT (według innych źródeł nawet 75, w różnych wersjach), w które wyposażono utworzony rok później 1. Pułk Pancerny. Czołgi te nie zrobiły wielkiej kariery – pułk rozformowano w 1934 r., pozostały po nim sprzęt częściowo wykorzystywano do szkolenia, częściowo zaś przekazano żandarmerii, a częściowo skanibalizowano w celu utrzymania pozostałych pojazdów w służbie.
W 1930 r. belgijskie wojska lądowe składały się z 18 pułków piechoty, 6 pułków kawalerii, 7 pułków artylerii itp. Siły te miały charakter milicyjny. Stopniowa rozbudowa Reichswery skłoniła Brukselę do zmiany polityki obronnej. Objęła ona, poza wspomnianą rozbudową umocnień, także rozbudowę sił zbrojnych w ogóle. Na początku 1939 r. armia belgijska, dzięki silnej gospodarce (PKB był jednym z najwyższych na świecie i wynosił w 1938 r. 1015 USD według kursu dolara z 1960 r.; dla porównania, dla Polski, Niemiec i Francji było to odpowiednio 372, 1126 i 936 USD) była w stanie wystawić już 6 aktywnych dywizji piechoty i tyle samo rezerwowych oraz dwie dywizje kawalerii w trzech korpusach armijnych i korpusie kawalerii.
Rozbudowa liczebna to nie wszystko. Podjęto także próbę modernizacji broni pancernej. Jeszcze w 1931 r. rząd Belgii sondował możliwość zakupu czołgów Renault D1, ale interwencja francuskiego Sztabu Generalnego uniemożliwiła transakcję. Trudno wskazać rzeczywistą przyczynę, ale oficjalnie ten nie będący „supertechniką” czołg miał być za taką przez Francuzów uznawany. Być może w rzeczywistości Francuzi bali się o zakłócenie dostaw dla własnej armii? Kolejne podejście do zakupów we Francji Bruksela wykonała w 1934 r., planując zakup czołgów lekkich AMC 34 (znanych wówczas jeszcze jako Renault YR) w ilości 25 sztuk. Umowa została podpisana rok później. Według niektórych źródeł dostawy zakończono do końca 1936 r., ale… dotyczyły one tylko wież APX2. Podwozia miały nie dotrzeć do odbiorcy ze względu na zaniechanie produkcji. Nie mniej niż 13 niepotrzebnych wież wykorzystano jako uzbrojenie umocnień.
Rok później niezrażeni niepowodzeniem Belgowie podjęli decyzję o zakupie nowocześniejszych czołgów AMC 35, standaryzowanych lokalnie jako ACG 1. Pierwszy wóz testowano już w czerwcu 1937 r. Początkowo ponownie planowano zamówienie 25 czołgów (i tyle wież kupiono), ale dostawy podwozi skończyły się na trzech partiach po 3 czołgi między marcem a sierpniem 1939 r. oraz na ponownym przekazaniu uprzednio testowanego egzemplarza. Czołgi montowały zakłady Carels w Gandawie. Według niektórych źródeł, dostarczono nawet dwanaście podwozi. Ze względów politycznych czołgi sklasyfikowano jako ciężkie samochody pancerne (Belgia była krajem neutralnym, a czołg uznawano za broń ofensywną),
Czołg ten miał masę 14,5 t przy wymiarach 4,432 x 2,055 x 2,228 m (długość x szerokość x wysokość). Uzbrojenie wersji belgijskiej składało się z armaty FRC Modelle 1932 kal. 47 mm z zapasem amunicji 50 nabojów i czołgowego karabinu maszynowego Hotchkiss kal. 7,65 mm z zapasem 2500 nabojów. Jeden egzemplarz (testowy?) zachował prawdopodobnie oryginalne uzbrojenie główne, tj. armatę SA 35 L/28 kal. 47 mm, ale miał za to zdemontowany karabin maszynowy. Opancerzenie miało grubość 10 do 25 mm. Silnik gaźnikowy o maksymalnej mocy 180 KM wraz z przekładnią mechaniczną zapewniał prędkość na szosie do 42 km/h, co było w owym czasie niezłym wynikiem. Zasięg wynosił 161 km. Zawieszenie z każdej strony składało się z 5 kół jezdnych (z czego cztery zblokowane po 2 w wózki), dużego koła napędowego z przodu oraz mniejszego napinającego z tyłu oraz 5 rolek podtrzymujących. Załogę stanowiło 3 ludzi. Wóz nie był lubiany przez belgijskich żołnierzy ze względu na kiepskie własności terenowe.
Perypetie z zakupami broni we Francji nie napawały belgijskich polityków optymizmem. Ze względu na to, jeszcze w 1931 r. Belgia nawiązała kontakt z brytyjską firmą Vickers, mającą na koncie szereg sukcesów eksportowych związanych z opancerzonymi wozami bojowymi. W wyniku przeprowadzonych rozmów dokonano zakupu sześciu tankietek Carden Loyd Mk VI. Dwie z nich Belgowie zmodyfikowali: jeden z wozów otrzymał armatę przeciwpancerną FRC Modelle 1932 (tę samą, w którą uzbrojono ACD 1), a drugi działo piechoty Canon de 76 FRC. Próby z drugim pojazdem nie wypadły dobrze – podwozie okazało się być zbyt lekkie nawet dla działa o niedużym odrzucie, przez co pojazd także przebudowano na samobieżną armatę przeciwpancerną (według niektórych źródeł przebudowie poddano wszystkie sześć tankietek).
Jednak także w tej roli tankietka Carden Loyd Mk VI się nie sprawdziła, m.in. wskutek przeciążenia zadaniami zaledwie 2-osobowej załogi. Ponadto podczas strzelania załoga była w znacznym stopniu odsłonięta, sam pancerz również nie był zbyt gruby. Sytuacji absolutnie nie poprawiał fakt, że znacznie większa masa uzbrojenia powodowała przeciążenie konstrukcji. Także zapas amunicji uznano za zbyt mały.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu