4 grudnia amerykański portal Politico zamieścił artykuł, w którym opisuje problemy Stanów Zjednoczonych z produkcją amunicji, przede wszystkim pocisków 155 mm, w kontekście dozbrajania Kijowa przez Waszyngton. Okazuje się, że miesięczna produkcja takich pocisków w Stanach Zjednoczonych jest zbliżona do rosyjskiego dziennego zużycia analogicznej amunicji na Ukrainie.
Politico w swym materiale relacjonuje wnioski z corocznego spotkania Reagan National Defense Forum (Krajowe Forum Obronne im. Reagana – jedna z wielu grup lobbingowych powiązanych z kompleksem wojskowo-przemysłowym Stanów Zjednoczonych), organizowanego w Bibliotece im. Ronalda Reagana w kalifornijskim Simi Valley, na które przyjeżdżają kongresmeni, czynni najwyżsi dowódcy wojskowi, prezesi firm zbrojeniowych. Jak to ujmuje Politico, wojna zastępcza (ang. proxy war) z Rosją na Ukrainie powoduje, że amerykańska zbrojeniówka ledwo co jest w stanie podołać („szamocze się”) z odpowiednimi wielkościami dostaw amunicji i środków bojowych, które wyczerpują się bardzo szybko. Politico cytuje podsekretarza obrony Michaela J. McCorda, zarazem głównego rewidenta ds. finansowych w Pentagonie, który mówi, że Departament Obrony jeszcze nie wie, jak rozwiązać problem zbyt niskiej skali produkcji, wynikającej z ograniczeń łańcucha dostaw. Jednak najciekawsze cytaty pochodziły z ust Christine Wormuth, czyli sekretarz US Army w Departamencie Obrony. Otóż Wormuth ujawniła, jak mała jest produkcja pocisków artyleryjskich 155 mm w Stanach Zjednoczonych. Nie podała konkretnej wartości, jednak zapowiedziała, że Pentagon liczy, że wiosną przyszłego roku Stany Zjednoczone będą w stanie produkować 20 000 pocisków 155 mm miesięcznie (czyli niewiele więcej niż rosyjskie wojsko zużywa na Ukrainie dziennie, licząc wszystkie pociski od 100 mm wzwyż!). Wormuth dodała, że wg przyjętych planów Stany Zjednoczone mają osiągnąć poziom produkcji 40 000 pocisków 155 mm miesięcznie wiosną 2025 r.
Politico cytuje też prezesa i dyrektora generalnego korporacji Raytheon Technologies Gregory'ego Hayesa, który powiedział, że przez długie lata produkcja zbrojeniowa Stanów Zjednoczonych skupiała się na dostarczaniu złożonych systemów uzbrojenia, jednocześnie zaniedbano produkcję środków rażenia – amunicji wszelkiego typu. Według Hayesa od wielu lat w Stanach Zjednoczonych nie odtwarzano ani nie tworzono stanów magazynowych amunicji „czasu W”, adekwatnych do pełnoskalowej wojny. Politico cytuje również Douglasa R. Busha, obecnego wicesekretarza obrony ds. zakupów, logistyki i techniki, który przyznał, że w Stanach Zjednoczonych po prostu „zapomniano” jak przeprowadzać tzw. wojenną mobilizację przemysłową. Jest to proces czasochłonny, którego nie da się wdrożyć z dnia na zień. Przy czym problemem nie są pieniądze, ale właśnie zbyt mała baza przemysłowa. Ciekawa jest opinia Ellen Lord, która w czasach prezydentury Donalda Trumpa najpierw pełniła tę funkcję co obecnie wspomniany Douglas R. Bush, a następnie była podsekretarzem obrony ds. zakupów i eksploatacji, a teraz jest dyrektor generalną korporacji Textron Systems. Lord mówi to, co wielu innych dyrektorów i prezesów amerykańskiej zbrojeniówki niemal od początku tego roku – zwiększenie produkcji wymaga inwestycji w rozbudowę bazy produkcyjnej. Pieniądze na to muszą pochodzić z dużych wieloletnich kontraktów, bo te obecne tego nie gwarantują. Lord twierdzi też, że „wujek Sam” powinien podzielić się produkcją, z transferem technologii włącznie, z najważniejszymi swoimi sojusznikami, czyli Kanadą, Australią i Wielką Brytanią (nie, nie wymieniła Polski), jeśli te państwa chciałyby w czymś takim uczestniczyć.
Natomiast Dan Jablonsky, dyrektor generalny spółki Maxar (zajmującej się m.in. rozpoznaniem satelitarnym), stwierdził wprost, że większość ludzi błędnie myśli, że Stany Zjednoczone mogą z dnia na dzień rozkręcić produkcję przemysłową, jak to było podczas II wojny światowej. A to po prostu teraz nie jest możliwe, nawet w skali koniecznej do toczenia intensywnego długiego konfliktu regionalnego. Co artykuł Politico przemilcza, to olbrzymie problemy z wykwalifikowaną siłą roboczą, której w Stanach Zjednoczonych po prostu nie ma. A jako klasa społeczna (przed deindustrializacją była to klasa średnia) wykwalifikowani robotnicy są w zasadzie w zaniku, co jest dalekim następstwem Północnoamerykańskiego Układu o Wolnym Handlu (ang. North American Free Trade Agreement, NAFTA) i procesu wyprowadzania przemysłu ze Stanów Zjednoczonych od lat 90., a przy okazji braku odpowiedniego szkolnictwa zawodowego. Ostatni raport, analizujący i opisujący skalę m.in. tego problemu, przygotowała i opublikowała administracja Donalda Trumpa. W Stanach Zjednoczonych po prostu nie ma zasobów kadrowych by przeprowadzić „wojenną” mobilizację przemysłu.
Podobne z tej kategorii:
Podobne słowa kluczowe:
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu