24 lutego 2022 r. Federacja Rosyjska dokonała zbrojnej agresji na Ukrainę. Rosyjska napaść była przewidywana przez zachodnie rządy, przynajmniej państw anglosaskich, jeszcze w 2021 r., dzięki czemu kilka z nich podjęło decyzję o zintensyfikowaniu pomocy wojskowej dla Ukrainy już jesienią roku poprzedzającego wznowienie działań wojennych w trwającym od 2014 r. konflikcie, tym razem na pełną skalę. Pierwsza – przynajmniej oficjalnie – rozpoczęła dostawy uzbrojenia i sprzętu wojskowego Wielka Brytania, tworząc w styczniu 2022 r. de facto most powietrzny między bazami na Wyspach Brytyjskich a lotniskiem w Boryspolu niedaleko Kijowa. Z czasem dołączyły do niej Stany Zjednoczone, Polska i wiele innych państw, które zwłaszcza po rosyjskiej inwazji zamieniły strumień dostaw we wzbierającą rzekę. Choć z początku dostarczano głównie lekką broń i amunicję, wsparcie to odegrało niemałą rolę w odparciu rosyjskich działań zaczepnych zimą oraz wiosną ubiegłego roku (szerzej o dostawach w pierwszym okresie wojny czytaj w WiT 3/2022).
Kolejne dostawy otwierały obrońcom nowe możliwości – pojawiły się postsowieckie i zachodnie działa ciągnione oraz samobieżne, polowe wyrzutnie rakietowe, a nawet bojowe wozy piechoty oraz czołgi (choć były to niemal wyłącznie BMP-1 i T-72 różnych wersji). Front można jednak porównać do potwora, który pożre wszystko, co tylko znajdzie się w zasięgu jego szczęk. Z różnych względów, w tym politycznych, jeszcze w pierwszej połowie 2022 r. Kijów zaczął prosić o samoloty bojowe, czołgi i bojowe wozy piechoty produkcji zachodniej. Dopiero jednak na przełomie 2022 i 2023 r. pojawiła się nadzieja na realizację tych oczekiwań.
Nim przejdziemy do sedna artykułu, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie – po co Ukraińcom czołgi i bojowe wozy piechoty zachodniej konstrukcji? Siły Zbrojne Ukrainy (SZU), z oczywistych względów, ich nie znają, a szkolenie jest żmudne i skomplikowane. Kluczowe nie jest nawet przygotowanie załóg wozów bojowych, te można skrócić do kilku tygodni (w przypadku doświadczonych czołgistów, pomijając że
Leopardy 1/2, Abramsy czy Challengery 2 mają załogi czteroosobowe, a większość czołgów o sowieckim rodowodzie trzyosobowe, co oznacza inną organizację pracy funkcyjnych), ale znacznie ważniejsze i złożone jest wyszkolenie członków obsługi technicznej, i budowa odpowiedniego zaplecza serwisowego do realizacji podstawowej obsługi w warunkach polowych. Bez tych, zwykle pozostających w cieniu, ludzi i obsługiwanego przez nich sprzętu, a także zapasów części zamiennych, materiałów eksploatacyjnych, jak też amunicji, nawet najbardziej zaawansowana broń stanie się po kilku–kilkunastu godzinach, góra kilku dniach na froncie bezwartościowym złomem. Rola zaplecza we wsparciu nowoczesnego i skomplikowanego sprzętu bojowego jest na tyle duża, że niektórzy amerykańscy komentatorzy w pewnym momencie zaczęli wprost mówić, że Ukraińcy nie poradzą sobie ze skomplikowanym i paliwożernym Abramsem (o czym dalej). Czołgi zachodnie są też znacznie cięższe od sowieckich – o kilkanaście i więcej ton. To generuje problemy z mobilnością strategiczną i taktyczną (w tym przekraczaniem przeszkód wodnych), ewakuacją itp. Wozy te dysponują zupełnie nietypowym dla Ukraińców uzbrojeniem głównym, zaś dodatkowo brytyjskie Challengery 2 są tak „brytyjskie” (by nawiązać do stereotypowej oryginalności Wyspiarzy), jak to tylko możliwe, korzystając z jednej z ostatnich armat czołgowych o bruzdowanym przewodzie lufy, dodatkowo zasilanej amunicją rozdzielnego ładowania! Na pierwszy rzut oka wygląda to na same kłopoty, a pamiętajmy, że w szeroko rozumianym świecie zachodnim jest jeszcze sporo czołgów czy innych wozów bojowych sowieckiej konstrukcji bądź stanowiących ich modernizacje i wersje rozwojowe (choćby polskie PT-91 Twardy). Czy zatem dostawy zachodniego sprzętu pancernego sprawią w związku z tym więcej problemów niż korzyści?
Nie – za wysyłką kolejnych rodzajów i typów zachodniego uzbrojenia na Ukrainę przemawia kilka czynników. Pierwszym jest polityka i związane z nią morale. Darowizna w postaci kolejnego, dotychczas nieprzekazywanego rodzaju uzbrojenia pokazuje, że wola wsparcia Ukrainy ze strony rządów państw zachodnich jeżeli nie rośnie, to przynajmniej pozostaje na stałym, wysokim poziomie. Wiąże się to nierozłącznie z utrzymaniem wysokiego morale ukraińskich żołnierzy (i społeczeństwa), którzy będą mogli liczyć, że wraz z dostawą bwp czy czołgów znacznie lepszych, niż dotychczas używane, sytuacja na froncie zmieni się na ich korzyść. Powoduje to co prawda ryzyko wystąpienia swego rodzaju „syndromu Tygrysa” – ukraińscy dowódcy mogą traktować nieliczne (przynajmniej początkowo) pojazdy tak, jak Niemcy wykorzystywali często swoje najnowsze czołgi ciężkie w czasie walk na obydwu zasadniczych europejskich frontach II wojny światowej – przedwcześnie (tj. nie czekając na osiągnięcie technicznej dojrzałości), w rozproszeniu, bez odpowiedniej rotacji itd., co doprowadzić może do zmarnowania ich potencjału. Z drugiej strony, rosyjscy czołgiści mogą, jak ich przodkowie, takich „Tygrysów” się po prostu bać. Innym argumentem „za” jest logistyka – zwyczajnie Zachodowi wygodniej będzie zapewniać wsparcie pojazdom niemieckim, amerykańskim czy brytyjskim. Czołgi typów T-64 i T-80 w świecie zachodnim nie są używane (poza śladowymi liczbami T-80U/UK na Cyprze i w Republice Korei) i nigdy nie były wytwarzane poza ZSRS, zaś zdolność do produkcji wielu zespołów wozów rodziny T-72 w państwach licencjobiorcach bezpowrotnie utracono (np. silników w Polsce). Tymczasem zakres realizowanej seryjnie modernizacji Abramsów (np. z poziomu wersji M1A1 do M1A2 SEPv3) pozwala mówić niemal o produkcji od zera, Leopardy 2 zaś są produkowane całkowicie od nowa (wersja A7+ dla Węgier, wkrótce dla Norwegii), zatem części zamienne do współczesnych wersji (od A6 wzwyż) nie stanowią wielkiego problemu. Nie istnieje ponoć problem amunicji – magazyny armii zachodnich mają być jej pełne (oczywiście nie zawsze tej najnowocześniejszej), w kilku państwach trwa jej seryjna produkcja, a jeśli zabraknie amunicji niemieckiej, niemal zawsze można użyć amerykańskiej czy francuskiej i odwrotnie (wyjątkiem jest Challenger 2). Tymczasem produkcja 125 mm amunicji czołgowej, głównie nowoczesnej, nie jest szczególnie mocno rozwinięta poza Rosją czy ChRL. Poza tym, nawet starsze czołgi zachodnie, jak Leopard 2A4, przewyższają pod wieloma względami większość czołgów rosyjskich. Wreszcie Ukraina po prostu potrzebuje dziś broni – każdej i dużo. Szacuje się, że średnio SZU tracą co miesiąc ok. 50 czołgów. Wszystko to sprawia, że szczególnie czołgi, ale też bojowe wozy piechoty, będą cennymi nabytkami.
Co warto podkreślić, Ukraińcy zachodnich wozów bojowych, co prawda starszych typów, używają od miesięcy – są to m.in. amerykańskiej produkcji gąsienicowe transportery opancerzone rodziny M113 różnego pochodzenia, francuskie kołowe transportery opancerzone VAB, brytyjskie gąsienicowe transportery rodziny FV430, działa samobieżne na podwoziach gąsienicowych różnych typów itd. Z jakiegoś jednak powodu brakowało pojazdów działających z założenia na pierwszej linii – czołgów i bojowych wozów piechoty (w uproszczeniu – transporterów opancerzonych z uzbrojeniem artyleryjskim, a więc z armatami o kalibrze ponad 20 mm). Według kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Olafa Scholza, niektóre państwa NATO zawarły jeszcze na początku ubiegłego roku porozumienie, na mocy którego tzw. ciężkie uzbrojenie zachodnie, w tym czołgi i bwp, miało na Ukrainę nie trafiać, lecz próżno szukać tego śladów poza wypowiedziami niemieckich polityków z rządowej koalicji SPD/Zieloni/FPD. Faktem jest jednak, że Abramsów, Bradleyów czy Marderów w rok od wybuchu obecnej fazy wojny na Ukrainie nadal nie ma również, co jednak nie świadczy automatycznie o tym, że do takich ustaleń faktycznie doszło.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu