Wprowadzony do użytku 8 lata wcześniej malutki, zaledwie 513‑tonowy parowiec Cottingham szedł 2 lipca 1915 r. z Calais do Leith (k. Edynburga), po przecięciu Cieśniny Kaletańskiej trzymając się wybrzeży wschodniej Anglii. Płynął z prędkością 8,5 w., około 14:00 zaczął zbliżać się do Lowestoft. O 14:50, gdy był jakieś 3 Mm na południowy wschód od wspomnianego portu, wszyscy na jego pokładzie odczuli silny wstrząs w prawoburtowej ćwiartce rufowej, a potem jeszcze 2 słabsze, po lewej burcie i na dziobie. Dowódca napotkanego wkrótce potem patrolowca usłyszał od Colina Mitchella, kapitana Cottinghama, że zaraz po wstrząsach na wodzie pojawiła się masa bąbli, „tak jakby z dołu wydostał się potężny strumień powietrza”; towarzyszył temu silny odór paliwa, a na powierzchnię wypłynęła charakterystyczna ciemna plama.
Ponieważ Mitchell był święcie przekonany, że jego statek zderzył się z U‑Bootem (należy tu dodać, że w doku w Leith na poszyciu dennym kabotażowca znaleziono tylko drobne otarcia i rysy), dowodzący bazą w Lowestoft, kmdr ppor. Ellison, rozkazał wysłać na wskazane przez niego miejsce dwa trałowce. Sprawdzenie dna przyniosło odkrycie na nim jakiegoś obiektu, który został oznaczony siecią z bojkami i objęty dozorem. Aż do zmroku załoga zakotwiczonego przy sieci patrolowca nudziła się, wypatrując czy bojki pozostają nieruchome. O 21.40 nudę przerwała jednak nagle potężna eksplozja, która nastąpiła bezpośrednio pod siecią, rozrywając ją. Nie było wątpliwości, że obiekt powinni sprawdzić nurkowie. Zadanie otrzymał kmdr ppor. G. N. Ballard, dowodzący trałowcem Halcyon; oprócz jego okrętu wykonywał je również bliźniaczy Dryad.
Silne prądy, bardzo niska przejrzystość wody i półgodzinny okres „zastoju” między pływami sprawiały, że nurkowie nie mieli łatwo, choć do dna było tylko 17 m. Już po pierwszym udanym zejściu stało się jednak jasne, że spoczywa na nim wrak nietypowego U‑Boota – bez wyrzutni torpedowych, za to z sześcioma szybami w dziobowej części kadłuba, z których 3 przednie mieściły miny.
Jedenaście miesięcy wcześniej, 4 sierpnia 1914 r., realizujące część planu Schlieffena oddziały armii kajzerowskiej rozpoczęły podbój Belgii. Nie szedł on zgodnie z planem, ale oczywiste było, że niedługo zajęte zostaną porty we Flandrii, co oznaczało zyskanie przez flotę niemiecką dogodnych baz wypadowych. Nic więc dziwnego, iż 18 sierpnia z berlińskiego ministerstwa marynarki wojennej (Reichsmarineamt, RMA) zapytano szefostwo broni podwodnej (U‑Boot-Inspektion, UI) o celowość zbudowania grupy jednostek mających słabsze uzbrojenie (dwie wyrzutnie torpedowe) i zasięg w granicach 500 Mm, które mogłyby wejść do działań zanim wojna dobiegnie końca. Odpowiedzią było, że – jeśli budowanie „normalnych” zostałoby spowolnione – pierwsze z takich okrętów, o wyporności 150‑200 t, opuściłyby stocznie za 14 miesięcy i tym samym pomysł nie jest sensowny.
Sytuację zmienił rezultat pierwszej bitwy nad Marną, oznaczający, że błyskawiczne pokonanie Francji nie nastąpi. 11 września dr Werner, szef działu w biurze technicznym UI, omijając przełożonych zaproponował ministerstwu wybudowanie małych stawiaczy min, z myślą o działaniach u wybrzeży wrogiego kraju. W rezultacie Inspektorat zapytano o to, jaki byłby okres budowy okrętu z napędem czysto elektrycznym, przeznaczonego wyłącznie do minowania. 13 września RMA otrzymało w odpowiedzi informację, że w najlepszym razie będą to 4 miesiące, przy czym wyporność jednostki, mającej również jedną wyrzutnię torpedową, widziano w granicach 80 t. Nic nie wiadomo w tym przypadku, jak miało wyglądać uzbrojenie minowe, pewne jest natomiast, że w UI jej potencjał bojowy uznawany był za niewielki.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu