W życiorysach polskich pilotów wojskowych często można znaleźć informację o wylocie na studia różnego typu do Stanów Zjednoczonych. Co daje takie kształcenie? Czym różni się amerykański model nauczania oficerów od naszego?
Wielu polskich pilotów udaje się na studia do Stanów Zjednoczonych. Przeważnie jest to nauka w Air Command and Staff College, czyli ze względu na poruszane tam treści i tematy odpowiedniku naszego kursu dowódczo-sztabowego niezbędnego do objęcia stanowisk służbowych dowódcy eskadry, dowódcy grupy lub podobnych w stopniu zaszeregowania podpułkownik/pułkownik. Kolejnym etapem profesjonalnego kształcenia realizowanego w USA, na jaki wysyłani są piloci z Polski, jest Air War College, czyli odpowiednik naszego podyplomowego studium polityki obronnej (tzw. kursu generalskiego). Model nauczania amerykańskiego od polskiego różni się m.in. tym, że same kursy trwają dłużej. Nawet podstawowy, ogólny kurs, czyli Squadron Officer School trwa trzy miesiące i jest on przeznaczony dla poruczników i kapitanów, którzy mają objąć stanowiska oficerów w różnych sekcjach danej eskadry. Kurs ten skoncentrowany jest na zaznajomieniu ze specyfiką działalności w ramach przyszłego stanowiska, ale również obejmuje zarządzanie, dyscyplinę i przepisy prawa wojskowego, gdyż w Stanach Zjednoczonych jest to bardzo ważne, żeby na każdym szczeblu dowódca zdawał sobie sprawę ze swojej odpowiedzialności oraz przepisów prawa, w ramach którego musi funkcjonować.
Kolejnym krokiem obok kursów specjalistycznych jest wspomniany już Command and Staff College. Każdy rodzaj sił zbrojnych ma swój Command and Staff College, a dla lotnictwa jest przewidziany Air Command and Staff College w Maxwell AFB w stanie Alabama. W przypadku tego kursu przekazywana jest wiedza niezbędna na szczeblu operacyjnym, w tym podczas realizowania operacji sojuszniczych, koalicyjnych, współpracy z różnymi rodzajami sił zbrojnych, w tym sojuszniczych. Studia te są dość trudne, każdego dnia trzeba przeczytać około 100 stron po angielsku, by być przygotowanym do zajęć, które odbędą się dnia następnego. Mimo że bardzo wymagające, to studia te są bardzo ciekawe i wiele z zagadnień podczas nich poruszanych przydaje się w działalności bieżącej po powrocie do Polski. Studia te uczą przede wszystkim interoperacyjności, gdyż w każdej grupie jest do 14 osób, więc klasy nie są małe, z czego dwóch, trzech kursantów to studenci międzynarodowi, plus oficerowie amerykańscy z różnych rodzajów sił zbrojnych, ale również z zaprzyjaźnionych agencji takich jak CIA, FBI, DIA czy też Departament Stanu. Kurs ten daje szeroką perspektywę funkcjonowania nie tylko wojska, ale również samego państwa. W trakcie studiów kursanci uczą się na przykład planowania operacji połączonych, co pokazuje skalę i możliwości sił zbrojnych USA. Mając do dyspozycji odpowiednie narzędzia planistyczne, oprogramowanie, działa się tu nie na czterech lub sześciu samolotach, ale na ugrupowaniach liczących 100, 200, czy też 300 statków powietrznych. Skala robi wrażenie i to na wszystkich studentach. Nawet Amerykanom otwiera oczy w kwestii możliwości ich sił zbrojnych.
Kolejnym etapem, mniej więcej po sześciu, siedmiu latach od ukończenia Air Command and Staff College, jest Air War College. W USA niekoniecznie jest to kurs generalski, gdyż przyjeżdżają na niego również słuchacze w stopniu podpułkownika i w trakcie studiów lub po ich ukończeniu otrzymują awans na pułkownika. W trakcie tych studiów kursanci mają do czynienia z poziomem strategicznym planowania. Uczy się tam jak być liderem na poziomie strategicznym bądź doradcą trzy- lub czterogwiazdkowego generała, dowódcy działań na teatrze wojennym, wojskowym doradcą w Departamencie Stanu sekretarza stanu lub planistą operacji strategicznych (pełnoskalowa wojna lub konflikt zbrojny o istotnym dla USA znaczeniu) w Departamencie Obrony.
W Stanach Zjednoczonych jest też tak, że każdy pilot musi zaliczyć tzw. turę sztabową. Przez trzy lata jest wtedy poza strukturami lotniczymi i zajmuje się planowaniem operacyjnym/strategicznym w Pentagonie lub na przykład którymś ze sztabów połączonych i w tym okresie nie lata, tylko zajmuje się zadaniami sztabowymi. Niekoniecznie muszą to być kwestie związane z lotnictwem, gdyż może to być funkcja doradcza w sztabie jakiegoś generała. Taka tura, szczególnie o charakterze połączonym, jest wręcz niezbędna w dalszym rozwoju zawodowym.
Na Air Command and Staff College jest przeważnie około 600 studentów, z czego 10 proc. to studenci międzynarodowi. Na Air War College studentów jest trochę mniej, bo 200-230 i około 30-40 to też są studenci zagraniczni. Zapewnia to Amerykanom możliwość kształcenia ludzi z całego świata i w razie czego w przyszłości wiedzą z kim mogą rozmawiać, ponieważ wiedzą kogo wyszkolili i z kim potrafią wspólnym językiem rozmawiać na różne tematy. Zwłaszcza na studiach generalskich zakres tematów jest spory oraz skomplikowany i zahacza o decyzje polityczne na najwyższym szczeblu, co ma miejsce na przykład podczas zajęć z National Security Decision Making. Dla nas jest to bardzo wymagający przedmiot, gdyż nie wiemy, jak wygląda amerykański system prawny, a trzeba go poznać w przeciągu trzech, czterech zajęć, po to, żeby później w ramach ćwiczeń wypracować decyzję na poziomie prezydenta kraju i nie jest to proste. Studenci międzynarodowi też są zaangażowani w ten proces. Z drugiej jednak strony nagrodą za włożony trud jest tytuł magistra otrzymany na prestiżowej uczelni.
Z naszej perspektywy kształcenie w Stanach Zjednoczonych uznać należy za niezwykle istotne i pożyteczne. Nie wyobrażam sobie dowódców eskadr lotniczych, którzy nie byli na odpowiednim kursie w USA.
Jeszcze do niedawna misje wojskowego nadzoru przestrzeni powietrznej w ramach NATO były wielkim wydarzeniem, ale dziś stały się już rutyną i informacje o nich nie królują na pierwszych stronach gazet. Jak ocenia Pan nasz wkład w te misje? Czy wojna w Ukrainie w jakiś szczególny sposób zmieniła tryb operowania komponentów Air Policing?
Pierwszą misję Air Policing realizowaną na samolotach F-16 przydzielono 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Poznaniu--Krzesinach w roku 2017 (Polski Kontyngent Wojskowy „Orlik 7”, baza lotnicza Szawle na Litwie). Wtedy było to wielkie wydarzenie, ale teraz, przynajmniej w świecie medialnym, stało się to standardowym działaniem. Dla nas nadal jest to spore wyzwanie, gdyż my lub koledzy z Łasku, utrzymujemy jednostkę, która jest poza granicami kraju i są z tym różnego rodzaju problemy. Oczywiście nie jest to misja taka jak w Kuwejcie, gdzie trzeba było utrzymywać most powietrzny, a nie zawsze to funkcjonowało dobrze. W tym przypadku jest łatwiej, gdyż wiele rzeczy można dostarczyć do granicy, gdzie następuje przekazanie części, czy innych elementów logistycznych. Znacznie ułatwia to całą operację.
Ze względu na toczącą się aktualnie wojnę w Ukrainie dyżury bojowe trzymają wszyscy i wszędzie. Kolejny dyżur bojowy nie robi już na nikim wrażenia. Również u nas w Malborku rotacyjnie znajdują się siły lotnicze państw sojuszniczych i tak samo my robimy to na Litwie, czy tak jak teraz, zimą tego roku, nasz kontyngent będzie rozmieszczony w Estonii jako element wspomagający główną parę, która będzie stacjonowała na Litwie.
W trakcie operacji poza granicami kraju stosuje się procedurę transfer of authority, czyli komponent jest wydzielany ze składu naszej jednostki wojskowej. Dowodzenie nad nim przejmuje sojusznicze centrum operacji powietrznych CAOC (Combined Air Operations Centre) znajdujące się w Uedem w Niemczech. Elementem dowodzenia jest również Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych. By w polskich warunkach stworzyć komponent lotniczy, który będzie w stanie operować za granicą, niestety musimy tworzyć zlepek różnych jednostek, który trzeba „pokleić” przed wylotem, gdyż struktury naszych jednostek lotniczych nie są modułowe. Docelowo dobrze by było osiągnąć model, w którym nadal funkcjonuje baza, ale stacjonujące w niej eskadry są elastyczne i modułowe. Pozwoliłoby to wydzielić całą eskadrę lub jej część i byłaby ona w stanie funkcjonować samodzielnie ze swoim sztabem, sekcją personalną i innymi elementami niezbędnymi do działania jednostki wojskowej, gdyż w Polsce każdy PKW to nowa jednostka wojskowa. Nawet jeśli koledzy z Łasku udawali się na trzytygodniową misję na Islandii, konieczne było utworzenie nowej jednostki wojskowej. Na świecie jest to rozwiązywane inaczej i na daną misję wylatuje po prostu komponent wydzielony z konkretnej jednostki. U nas jesteśmy w stanie to zorganizować w ramach ćwiczeń, ale w przypadku PKW obowiązują inne procedury i nierzadko musimy szukać ludzi w całym kraju po to, by skompletować nową jednostkę. Moduł byłby znacznie łatwiejszy do wydzielenia, ukompletowania i przemieszczenia. W trakcie operowania w ramach PKW „Orlik” główny ośrodek dowodzący znajduje się w Niemczech (CAOC Uedem), ale pośrednio polskie Centrum Operacji Powietrznych również ma wpływ na to, co dzieje się w PKW. Całe zabezpieczenie logistyczne jest natomiast utrzymywane przez 31. Bazę Lotnictwa Taktycznego. Układ ten jest zatem dość skomplikowany i nie jest to najszczęśliwsze rozwiązanie, gdyż generuje dużo problemów na poziomie organizowania takiego komponentu.
Pomimo tego działamy i wykonujemy swoje zadania i nasz wkład jest duży. Koledzy z Łasku przedłużyli właśnie swoje funkcjonowanie w ramach PKW, gdyż nie wszystkie kraje chcą wspierać wysiłek w państwach bałtyckich tak, jak się tego wymaga od sojuszników.
Jeśli chodzi o postawę Rosjan w ostatnich misjach PKW „Orlik”, to można zaobserwować zmianę na minus. Jeszcze parę lat temu dyżury były bardziej spokojne i często sprowadzały się do śledzenia rosyjskiego samolotu rozpoznawczego Ił-20, który przemieszczał się 13-14 Mm od granicy państwa, czyli już poza strefą wód terytorialnych, która sięga 12 mil w morze. W zależności od tego, jak Ił-20 realizował swoją misję, przejmowały go polskie myśliwce, a następnie kolejne kraje położone nad Bałtykiem w ramach swoich stref dozorowania. Mogli to być najpierw Niemcy, a czasem od razu Duńczycy i później Szwedzi i tak dalej. Każda para dyżurna miała swoją turę. Teraz sytuacja się zmieniła. Rosjanie wysyłają myśliwce Su-27 lub pochodne maszyny takie jak Su-30. Można też zaobserwować większą agresję pilotów rosyjskich w powietrzu.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu