Tak szef Sztabu Głównego (SG), generał broni Wacław Stachiewicz, podsumowywał polskie wysiłki dotyczące zakupu czołgów lekkich we Francji pod koniec lat trzydziestych. Cytat ten, choć dość trafnie opisuje ówczesną rzeczywistość, jest jednak uproszczeniem i nie oddaje w pełni atmosfery oraz trudności w podejmowaniu decyzji, jakie towarzyszyły polskim sztabowcom w drugiej połowie lat trzydziestych.
Generał Stachiewicz jeszcze 21 października 1936 r. w swoich wytycznych określających zadania bojowe stawiane czołgom lekkim jako najistotniejszą wskazywał współpracę w natarciu z piechotą. Wymóg ten, dobrze spełniany przez R35, w praktyce skupiał się wokół szybkiego przerzucania punktu ciężkości własnego ataku na szczeblu taktycznym oraz zadawania mocniejszego pchnięcia tam, gdzie npl. okazał się słabym. (…) Czołgi są potrzebne w uderzeniu czołowym, przełamującym, przy czym taktyczne oskrzydlenie uważać należy jako część natarcia czołowego.
Udział czołgów lekkich w obronie przeciwko jednostkom pancernym nieprzyjaciela czy towarzyszenie niewielkim, własnym oddziałom zmotoryzowanym szef SG wymieniał w dalszej kolejności. Zmianę, czy też dodanie nowych, zadań stojących przed polskim czołgiem lekkim wymusiło wprowadzenie do służby jednowieżowych czołgów 7TP z armatami kal. 37 mm wz. 37. Wozy te, choć nie były projektowane z tą myślą, stały się w polskich realiach czołgami uniwersalnymi. Krajowe „siedmiotonowce” miały skutecznie działać tak w obronie jak i natarciu, uczestniczyć w operacyjnym manewrze czy wreszcie w ruchomej walce z czołgami nieprzyjaciela. Nie mniej jednak, zapewnienie własnym oddziałom wsparcia czołgów w natarciu na umocnionego nieprzyjaciela pozostawało kluczowym zdaniem stawianym przed polskim czołgiem lekkim. Do tego typu zadań najlepiej przystosowany był francuski czołg R35.
Początek 1939 r. był pod względem zakupu czołgów dla Polski okresem bardzo intensywnym i pozwalał nawet na wykształcenie się pewnego umiarkowanego optymizmu. W pierwszej połowie marca polska komisja oglądała bowiem w Pradze dwa modele czołgów średnich, znajdujące się w ofercie spółek Českomoravská Kolben-Daněk oraz Škoda. Oba pojazdy zrobiły na naszych reprezentantach na tyle dobre wrażenie, że chwilowo odżyła koncepcja wyposażenia rodzimej broni pancernej w czołg średni. Jeszcze w ostatnim dniu marca dowódca Broni Pancernych przedstawił szefowi SG sprawozdanie z wizyty w zakładach czeskich wraz z dodatnią oceną maszyn V8Hz i S-II-c („Możliwości zakupienia czołgów za granicą” L.dz.1776). Temat zapowiadał się obiecująco, gdyż jak pisał gen. bryg. Stanisław Kozicki – władze czeskie miały już wyrazić zgodę na licencyjną produkcję maszyn nad Wisłą. Na wyobraźnię z pewnością działały też informacje z przeprowadzonych z dodatnim wynikiem pertraktacji handlowych, zapowiedź testów maszyn w kraju oraz wstępnie określone terminy dostaw pierwszych czołgów średnich. Problem w tym, że dzień po zakończeniu negocjacji do Pragi wkroczył Wehrmacht. Generał Kozicki informował, że wobec zmiany sytuacji, ewentualna kontynuacja rozmów powinna być prowadzona przez polskiego Attache Wojskowego w Berlinie. Składanie tego typu deklaracji przed szefem SG było wyrazem dużej śmiałości lub braku zrozumienia aktualnej sytuacji. Bardziej wiarygodnie brzmieć mogły próby zakupu wozów V8Hz poprzez szwajcarskie przedsiębiorstwo A. Saurer lub szwedzki Landswerk. Oba te podmioty były polskim władzom wojskowym dobrze znane i co istotne posiadały odpowiednie licencje, stąd teoretyczna możliwość kontynuacji rozmów i realizacji polskiego zamówienia.
W praktyce jedynym osiągalnym czołgiem pozostawał francuski R35 lub wóz D2, choć ten ostatni wywoływał wśród polskich wojskowych najmniej entuzjazmu. Uzyskiwane jeszcze wiosną od pracowników koncernu zapewnienia, o możliwości dostaw czołgów Somua S35 w partiach po pięć sztuk miesięcznie, czy też czołgów FCM 36 nie odnajdywały najmniejszego nawet odbicia w trakcie trudnych rozmów z wojskowymi znad Sekwany. Francuski wariant odżywa szybo, bo już połowie kwietnia, kiedy coraz częściej mówi się już o wartych około 50-70 mln zł sześciu batalionach czołgów liczących 300 maszyn. Są to jednak nadal oczekiwania, ponieważ na pierwszy plan wysuwa się kwestia otrzymania nowego kredytu. Pozostała z pożyczki z Rambouillet kwota pozwalała bowiem na zakup tylko jednego batalionu czołgów. W maju czołgi zajmują już pierwsze miejsce na liście potrzeb wschodniego sojusznika Republiki. 26 maja polska ambasada w Paryżu prosi warszawską centralę o wskazanie jaki typ czołgu, R35 czy H35, najbardziej interesuje WP i czy negocjować z Francuzami obie odmiany lekkiego wozu gąsienicowego. Dokładnie w połowie czerwca płk Fyda depeszuje do Warszawy: Generał Gamelin potwierdził ustnie gotowość oddania baonu czołgów R35 z kilkoma H35. Meldunek prześlę kurierem.
Jeszcze tego samego dnia szef Biura Administracji Armii i II wiceminister Spraw Wojskowych, gen. bryg. Mieczysław Maciejowski, poleca zakupić jeden batalion czołgów, możliwie jednego typu (60 maszyn) z dostawą natychmiastową, pełnym wyposażeniem i taborami. Jedyne zastrzeżenie stanowi kwestia możliwości zgrania radiostacji francuskich z polskimi stacjami nadawczo-odbiorczymi typu N2C i N1S. Ponowione zostało znane jeszcze z 1938 r. oczekiwanie na jak najszybsze dostarczenie do kraju po plutonie (3 sztuki) obu typów maszyn dla rozpoczęcia szkolenia i prób terenowych.
Równocześnie płk Fyda został poinformowany o wyjeździe do Paryża kolejnej polskiej komisji, tym razem z pułkownikiem Eugeniuszem Wyrwińskim na czele. Miesiąc później, 15 lipca 1939 r., gen. bryg. Tadeusz Kossakowski otrzymuje polecenie objęcia kierownictwa nad pracującymi już nad Sekwaną polskimi specjalistami wojskowymi, których celem jest pozyskanie sprzętu dla armii.
Nowa wersja, przygotowanej jeszcze w czerwcu przez Sztab Główny instrukcji, brzmi: W związku z przyznaniem nam kredytu materiałowego w wysokości 430 milionów fr.fr. w formie odstąpienia sprzętu wojennego przez wojsko francuskie – proszę o bezzwłoczny wyjazd do Paryża wraz z Komisją (…) Zadaniem Pana Generała będzie szczegółowe zorientowanie się w możliwościach dostaw i terminach oraz wypośrodkowanie cen w stosunku do następującej kolejności ważności sprzętu (…) Zaznaczam, że postulatem Sztabu Głównego jest wziąć 300 czołgów w proponowanych przez Francuzów partiach (typ Renault, Hotchkiss oraz jeden baon Somua) w postaci całkowicie zorganizowanych baonów (z ogonami). Blisko połowa kwoty nowego kredytu, czyli 210 mln franków francuskich miała zostać przeznaczona właśnie na zakup czołgów i ciągników artyleryjskich. W tym samym czasie, kiedy sporządzane są ww. wytyczne, pierwszy transport czołgów lekkich Renault R35 płynie już do Polski.
Przytoczone na początku artykułu słowa gen. bryg. Wacława Stachiewicza, choć w dużej mierze prawdziwe, nie odzwierciedlały jednak wahań i rozbieżnych opinii na temat czołgów R35 i ich uzbrojenia, jakie funkcjonowały wśród polskich wyższych dowódców wojskowych w drugiej połowie lat trzydziestych. Decyzja o zakupie omawianych maszyn we Francji była spóźniona, choć poparta w części uzasadnionym dążeniem do kredytowanego zakupu możliwie jak najlepszego sprzętu. Ostatecznie po serii wyjazdów i pertraktacji ze stroną francuską udało się podpisać stosowną umowę. Na jej podstawie wytypowano czołgi mające stać się przedmiotem transakcji. Szczęśliwie Wojsko Polskie otrzymało maszyny nowe, pochodzące z bieżącej produkcji zakładów Boulogne-Billancourt (zamówienie 71.926 D/P) lub wydzielone z zasobów 503. Pułku Czołgów (503 régiment de chars de combat, 503 RCC). Odbiór tych pojazdów miał w większości miejsce między 3 marca, a 15 czerwca 1939 r.
Wszystkie skierowane nad Wisłę wozy posiadały wieże projektu APX-R z episkopami, choć Francuzi dysponowali już wtedy odmianą z diaskopami PPL RX 160 o polu widzenia szerszym niż wcześniejsze warianty urządzeń optycznych. Między 11, a 12 lipca 1937 r. zakupiony przez Polskę batalion czołgów lekkich R35 wraz z doświadczalnym „ogonem” w postaci H35 został załadowany na wyczarterowany od armatora Żegluga Polska polski statek towarowy Levant. Następnego dnia transport wyekspediowano do portu gdyńskiego. Organizowana ad hoc akcja wyładunku nosić musiała wszelkie znamiona improwizacji, czego dowodem jest dokument „Uwagi krytyczne odnośnie wyładunku transportu sprzętu panc. i samoch. oraz amunicji w Gdyni ze statku „Levant” w dniach 15-17.VII.1939 roku” datowany na 27 lipca.
Listę otwiera zarzut zbyt późnego wydawania zarządzeń wyjazdu personelu delegowanego z Warszawy do odbioru transportu w porcie, które przygotowano 14 sierpnia rano, a wyładunek rozpocząć się miał we wczesnych godzinach porannych następnego dnia. Popełniony na początku błąd czy też niedopatrzenie, wywołało pośpiech w przygotowaniu dokumentacji transportowej – chociażby brak czasu na ustalenie ulgowej stawki przewozowej z PKP dotyczącej przewozów kwatermistrzowskich. Należało również przezwyciężyć powstałe utrudnienia w uzyskaniu zwolnienia od cła oraz doboru wagonów kolejowych (platform) wynikające z niedostatecznych danych na temat zawartości przybywającego z Dunkierki frachtu. Wadliwie wyznaczone miejsce wyładunku, które wobec braku odpowiedniej infrastruktury wymusiło wykorzystywanie ręcznych dźwigów okrętowych Levanta, a nie położonych około 300 m dalej na nadbrzeżu dźwigów portowych (które przez cały czas wyładunku stały bezczynnie) dodatkowo skomplikowało cały proces. Dalej wystąpiła konieczność przepychania składu pociągów, szczególnie wagonów przewożących amunicję (względy bezpieczeństwa) w wyniku błędnie złożonego składu. Nie zabezpieczono środków przewozowych dla pełniących wartę szeregowych, zakwaterowanych w koszarach Marynarki Wojennej na Oksywiu, czy choćby jednego auta osobowego dla komisji odbiorczej zobligowanej do współpracy z oddalonymi jednostkami urzędu celnego. Rozwiązując problem posłużono się autobusami miejskimi i taksówkami, co znacznie podniosło koszty wyładunku. Wśród wymienionych na piśmie uwag, wykazano też niewłaściwe funkcjonowanie służby wartowniczej, dopuszczającej do rejonu rozładunku zbyt wiele osób postronnych lub niepotrzebnie legitymującej zaangażowany w proces personel.
Ostatecznie, z portu, transportem kolejowym wozy docierają do Warszawy 19 lipca i tutaj sprawa komplikuje się. Nie wiadomo dokładnie czy eszelon przejeżdżając przez stolicę trafił do Głównej Składnicy Broni Pancernej i jeśli tak, to czy czołgi zostały tam rozładowane? Autor skłania się do tezy, że nie miało to miejsca, gdyż za/wyładunek nowych wozów zająłby zbyt dużo czasu, a znana jest przecież data przybycia składu do Łucka – noc z 21/22 lipca. Można przypuszczać, że niezbędną ewidencję w składnicy przy ul. Stalowej 51 załatwiono pobieżnie, wyłączono ze składu pociągu tylko wyznaczone wagony i dalej skierowano koleją do położonego około 400 km na południowy-wschód Łucka. Dopiero tam mogła mieć miejsce właściwa procedura administracyjna, polegająca na wciąganiu poszczególnych czołgów na ewidencję armii, nadawaniu im polskich numerów rejestracyjnych, wyrabianiu dokumentów itd. Nawet w docelowym garnizonie bowiem R35 funkcjonowały w okresie letnim pod swoimi oryginalnymi, tj. francuskimi numerami. Trzeba też pamiętać, że wraz z czołgami przybyła również część parku samochodowego batalionu w tym osobowo-terenowe kołowe samochody Laffly 15VR.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu