Pod koniec 1943 r. wydawało się, że VIII BC (Bomber Command) – formacja grupująca stacjonujące w Anglii jednostki amerykańskich bombowców ciężkich – najgorsze czasy ma już za sobą. Horrendalne straty, jakie poniosła podczas wypraw nad odległe cele, jak Schweinfurt i Regensburg, były wynikiem braku eskorty dysponującej odpowiednim zasięgiem. Załogi bombowców wiązały więc wielkie nadzieje z wprowadzeniem do służby „dalekodystansowych” myśliwców P-51 Mustang. Te jednak miały własne priorytety.
Z początkiem stycznia 1944 r. na czele powietrznej armii, która miesiąc później formalnie przyjęła nazwę 8. AF (Air Force), stanął gen. James Doolittle – dowódca pierwszej, historycznej wyprawy na Tokio. Natychmiast wprowadził radykalną zmianę w relacjach bombowców z myśliwcami. Wizytując kwaterę główną VIII FC (Fighter Command), zobaczył baner z hasłem: Pierwszą powinnością myśliwców Ósmej Armii Powietrznej jest ochrona bombowców. Doolittle oświadczył, że to nieporozumienie i kazał go zastąpić nowym, który głosił: Pierwszą powinnością myśliwców Ósmej Armii Powietrznej jest niszczenie Luftwaffe. On sam stwierdził później, To była najważniejsza i najbardziej brzemienna w skutkach decyzja, jaką podjąłem podczas całej wojny. Także najbardziej kontrowersyjna.
Ta nowa strategia wynikała z analizy sytuacji, jaką przeprowadzili alianci, wyciągając niewesołe wnioski. Dotychczasowe naloty na ośrodki przemysłu lotniczego III Rzeszy, prowadzone od połowy 1943 r. w ramach operacji „Pointblank”, nie przyniosły żadnych efektów. Wywiad donosił, że w Niemczech produkcja myśliwców, zamiast maleć, rosła. Tymczasem naczelne dowództwo aliantów uznało zdobycie panowania w powietrzu za warunek powodzenia inwazji na kontynent. Pilne zadanie osłabienia Luftwaffe powierzono więc VIII FC. Aby tego dokonać, piloci myśliwców musieli zyskać swobodę działania i przejąć inicjatywę, zamiast trzymać się blisko bombowców i czekać na atak. Załogi B-17, co zrozumiałe, przyjęły to bez entuzjazmu. Lt. Truman Smith, pilot z 385. BG, stwierdził: Kiedy do służby weszło więcej amerykańskich myśliwców, nasza strategia zniszczenia Luftwaffe zmieniła się. Bombowce służyły teraz za przynętę. Mieliśmy zwabić w powietrze niemieckie myśliwce, żeby nasza eskorta mogła je zestrzelić – przy założeniu, że Niemcom skończą się myśliwce, zanim nam skończą się bombowce.
Gwoli prawdy, eskorta myśliwska, nawet po przezbrojeniu prawie całej VIII FC w Mustangi (co nastąpiło dopiero pod koniec 1944 r.), nigdy nie była idealnym rozwiązaniem. Myśliwce, zygzakując w pobliżu swoich wolniejszych podopiecznych, pokonywały znacznie większą odległość niż lecąc prosto. Z tego powodu cały koncept oparto na systemie zmianowym, przypominającym sztafetę. Każda z grup myśliwskich towarzyszyła bombowcom jedynie na określonym odcinku ich trasy (przez około 30 min.), aż do zluzowania przez następną. Poszczególne formacje często miały opóźnienie albo schodziły z kursu, przez co bombowce rozmijały się z przypisaną im eskortą i zostawały same. Ten system okazał się na tyle niepraktyczny, że w późniejszym okresie myśliwce jedynie patrolowały poszczególne sektory, przez które przelatywał strumień bombowców. Załogi Fortec w razie potrzeby mogły wezwać myśliwce przez radio – i mieć nadzieję,
że odsiecz nadejdzie w porę.
W przekonaniu załóg B-17 (chociaż liczby tego nie potwierdzają) równie groźny, co myśliwce Luftwaffe, był tzw. Flak, jak powszechnie nazywano niemiecką artylerię przeciwlotniczą. Wiosną 1944 r. Rzeszy broniło 6620 armat kalibru 88 mm lub większego. Część zamontowano na platformach kolejowych, zapewniając im mobilność. Chociaż Fortece często bombardowały przez pokrywę chmur, według wskazań pokładowego radaru H2X Mickey, dla artylerzystów brak widoczności celu nie stanowił problemu, gdyż Flak mógł być naprowadzany przez radary typu Würzburg. Do zagłuszania ich sygnału załogi B-17 używały nadajników Carpet. Te urządzenia okazały się stosunkowo skuteczne, zwłaszcza po wprowadzeniu w drugiej połowie 1944 r. zestawów
AN/APQ-9 (Carpet III). Ponadto każdy B-17 wyposażano w tzw. chaff – wiązki tysięcy pokrytych aluminium pasków papieru, które po wyrzuceniu z samolotu generowały fałszywe echa radarowe. Flak był szczególnie groźny w trakcie podejścia do celu, gdy prowadzenie przejmował bombardier. Samoloty leciały wówczas stałym kursem, bez wykonywania uników (i tak ograniczonych w przypadku formacji tej wielkości), co pozwalało artylerzystom korygować ogień.
Dla Niemców nowa, ofensywna strategia Doolittle’a okazała się katastrofą. Swoje lotnictwo przygotowali do walki z bombowcami, nie spodziewając się myśliwców o tak olbrzymim zasięgu (gdy wkrótce potem Göring zobaczył nad Berlinem Mustangi, uznał wojnę za przegraną). Messerschmitty Bf 109 i Focke-Wulfy Fw 190 dozbroili w działka kal. 30 mm albo dodatkowe, podskrzydłowe gondole z działkami kal. 20 mm. W dwusilnikowych Messerschmittach zamontowali pojedyncze działka o jeszcze większym, przeciwczołgowym kalibrze – 37 mm w Bf 110, a w Me 410 aż 50 mm. Ponadto, z myślą o rozbijaniu formacji bombowców, montowali podskrzydłowe wyrzutnie pocisków rakietowych Werfer-Granate 21. Bf 110, który takich wyrzutni mógł przenosić aż cztery, w tej wersji nosił przydomek Pulkzerstörer – niszczyciel pułków (bombowych). W tym samym celu wprowadzili do służby Sturmbocki (niem. Sturmböcke) – opancerzone i silnie uzbrojone Fw 190. Dla amerykańskich myśliwców były one łatwym, bo przeciążonym i przez to mało manewrowym celem – dla załóg Latających Fortec przerażającym przeciwnikiem, który zionął ogniem niczym
latająca bateria przeciwlotnicza.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu