Natychmiast po zakończeniu kampanii w Polsce Hitler nakazał rozpoczęcie przygotowań do inwazji na Europę Zachodnią. Przed niemieckimi planistami stanęło niełatwe zadanie. Liczna, lecz słabo uzbrojona armia polska nie była równorzędnym przeciwnikiem dla Wehrmachtu; zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja na Zachodzie. Połączone siły brytyjsko-francusko-belgijskie dysponowały uzbrojeniem porównywalnym, a niekiedy nawet lepszym od niemieckiego, w dodatku dostępnym w większej ilości. Ponadto chronił je najpotężniejszy na świecie system umocnień, na który składała się francuska Linia Maginota uzupełniana łańcuchem twierdz belgijskich i holenderskich.
Belgijskie pogranicze od początku odgrywało w niemieckich planach istotną rolę. Działo się tak z kilku powodów. Po pierwsze – osławione fortyfikacje Linii Maginota, osłaniające Francję przed atakiem od wschodu, urywały się tuż przy granicy z Belgią. Wyglądało to jak otwarte zaproszenie dla potencjalnego agresora. Z dokładnie tych samych względów sprzymierzeni tam właśnie musieliby skupić większość swoich najbardziej wartościowych jednostek, by stawić czoła spodziewanej niemieckiej ofensywie. Niemcy przewidzieli ten ruch; więcej – liczyli na to. Uderzenie w tym miejscu – gdyby się powiodło – umożliwiłoby odcięcie i zniszczenie głównych sił alianckich. W sojuszniczym planie obrony był jeszcze jeden słaby punkt. Początkowo mało kto zwracał uwagę na fakt, że w liniach umocnień zieje wyrwa. Zalesiony masyw Ardenów był uważany przez aliantów, podobnie jak i przez większość Niemców, za nieprzejezdny dla czołgów; belgijskie instalacje obronne, niewiele ustępujące francuskim,
zaczynały się dalej na północ.
W okresie międzywojennym myślenie wojskowe Belgów, w większym nawet stopniu niż Francuzów, zdominowało podejście defensywne. Francja dysponowała silnymi wojskami pancernymi i potężnym liczebnie, choć częściowo przestarzałym technicznie lotnictwem. Poddani króla Leopolda inwestowali głównie w rozwój artylerii, zwłaszcza fortecznej (w czym zresztą mieli znakomite tradycje) i rozbudowę umocnień. Czołgów było bardzo mało, a siły powietrzne dysponowały przeważnie przestarzałymi samolotami. Zdolności obronne poszczególnych państw stanowiły pochodną ich potencjału ludnościowego i przemysłowego. Francja miała blisko 50 mln mieszkańców i mogła liczyć na kolonie. Dziesięciokrotnie mniejsza Belgia, wciśnięta między dwóch potężnych sąsiadów, nie mogła – nawet uwzględniając zasoby królewskiego Konga – aspirować do statusu mocarstwa.
Belgowie wyciągnęli wnioski z lekcji pierwszej wojny światowej, kiedy to armia niemiecka w drodze do Paryża przetoczyła się przez ich kraj. Droga, którą napastnicy wtargnęli w sierpniu 1914 r. do centrum Belgii, a stamtąd do Francji, miała zostać zamknięta raz na zawsze. Uznano, że najlepszą gwarancją jej skutecznego zablokowania będzie przegrodzenie w poprzek kanałem. Prace przy jego budowie ruszyły w 1927 r. 130-kilometrowy kanał, nazwany imieniem walecznego monarchy kierującego obroną podczas niemieckiej inwazji, przebiegał około 30 km od granicy z Rzeszą. Cała inwestycja stanowiła godne uwagi połączenie racji strategicznych i ekonomicznych. Od początku projektowany jako część belgijskiego systemu fortyfikacji, Albertkanaal – jak go nazywają Belgowie – miał też pełnić ważną funkcję w gospodarczym krwiobiegu Europy. Obmyślając sposób obrony przed Niemcami pamiętano, że śródlądowy szlak łączący Mozę ze Skaldą skróciłby żeglugę z Antwerpii do Liège z tygodnia
do zaledwie kilkunastu godzin.
Pod względem inżynierskim wyzwanie to nie ustępowało budowie Kanału Panamskiego. Lewy brzeg Mozy leży znacznie wyżej niż prawy; samo wydrążenie tunelu w wapiennej skarpie przy użyciu materiałów wybuchowych zajęło budowniczym dwa lata. W zgodniej opinii wysiłek się jednak opłacił – opadające pionowo ściany dodatkowo podnosiły naturalne walory obronne terenu. Aby wyrównać 56-metrową różnicę poziomów między Liège a Antwerpią, zaprojektowano sześć śluz. Ich przerwanie spowodowałoby zalanie dużych połaci Belgii, zmieniając je w śmiertelną pułapkę podobną do tej, w której ugrzązł jeden z niemieckich korpusów po otwarciu tam na rzece Yser w 1914 r.
W momencie wybuchu wojny droga wodna Moza-Skalda nie była jeszcze gotowa do użytku. Nawet nieukończona pozostawała jednak solą w oku niemieckiego naczelnego dowództwa. Nad kanałem przerzucono trzy mosty: w Kanne, Vroenhoven i Veldwezelt. W razie ich zniszczenia szeroki na 37 m, wypełniony wodą przekop stałby się przeszkodą niezwykle trudną do pokonania, zwłaszcza dla wojsk pancernych. Belgowie ze swej strony solidnie się postarali, by przeprawy nie wpadły nieuszkodzone w ręce przeciwnika. Ochronę mostów powierzono 7. Dywizji Piechoty. Każdy z nich miał stałą załogę uzbrojoną w działa przeciwpancerne oraz ciężkie i ręczne karabiny maszynowe rozmieszczone w betonowych schronach. Ponadto, jak wszystkie mosty budowane w Belgii po 1918 r., już na etapie projektu przystosowano je do planowego wysadzenia w powietrze, umieszczając w filarach specjalne komory na ładunek wybuchowy. Na wschodnim brzegu kanału znajdowało się małe stanowisko obserwacyjne, którego jedynym zadaniem było odpowiednio wcześnie powiadomić obrońców o ataku. Jesienią 1939 r. przeprawy zostały przygotowane do natychmiastowego zniszczenia, a odcinki między nimi obsadziły dodatkowe kompanie piechoty.
Przekopany bardzo dużym kosztem Kanał Alberta stanowił podstawę, na której opierał się cały belgijski plan wojny. Nie miał jednak zatrzymać wroga. Głęboki na 3,5 m i ufortyfikowany na zachodnim brzegu, tworzył pierwszą linię obrony, mającą posłużyć jedynie opóźnieniu pochodu wojsk niemieckich. Plan zakładał utrzymanie pozycji wzdłuż kanału przez względnie krótki czas, potrzebny do przybycia dywizji francuskich i brytyjskich. Następnie Belgowie mieli wycofać się na linię rzeki Dyle, gdzie nastąpiłoby połączenie z wojskami sojuszników.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu