Wybitny historyk francuski Fernand Braudel wykazał kiedyś, że w średniowieczu i wczesnym renesansie o rozkwicie handlu morskiego w danym regionie świadczył spadek przeciętnej wielkości statków w nim uczestniczących, a nie wzrost. To chmary malutkich żaglowców, których kapitanowie i właściciele brali udział w kupnie, transporcie i sprzedaży towarów, dowodziły wysokiej opłacalności takich działań i rozległej podaży. Pozostawanie na rynku żeglugowym prawie samych wielkich jednostek pływających sygnalizowało bessę, której sprostać mogli jedynie nieliczni kupcy i armatorzy, obniżający swoje ryzyko przez podział własności na party.
W tym czasie obfitość rozległych płycizn u wybrzeży Fryzji, Niderlandów, Wenecji, Dalmacji nie stanowiła znaczącej przeszkody ani dla budownictwa okrętowego ani dla żeglugi – przeciwnie, zapewniała ochronę przed sztormami, dawała łatwość tworzenia małych, improwizowanych stoczni. Holandia i Wenecja wykorzystały koniunkturę i z czasem stworzyły prawdziwe imperia handlowe. Jednak szybko okazało się (oczywiście nie pierwszy raz w historii), że powodzenie budzi zawiść, a zdobytych pozycji trzeba nieustannie bronić, także siłą oręża. Jeszcze w XVI i XVII w. przeciętne statki handlowe mogły być względnie małe (jak holenderskie fluity czy weneckie saiki), lecz wymagały ochrony wyspecjalizowanych okrętów wojennych. O ile w grupie wiosłowców ten podział występował już w starożytności, to w stosunku do jednostek żaglowych był raczej czymś nowym. W drugiej połowie XV stulecia nawet największe żaglowce na co dzień przewoziły zboże, sól czy ałun; w czasie wojny dostawały garść dział oraz potężne oddziały zbrojnych, przeistaczając się w pełnoprawne okręty wojenne; po zakończeniu działań zbrojnych wracały na szlaki zbożowe, solne itp. Stopniowo takie postępowanie stawało się anachroniczne, żaglowce wojenne przekształciły się w całkiem odrębną kategorię. W grupie największych z nich i najważniejszych, walczących o panowanie na morzu, tendencja do wzrostu wielkości oraz uzbrojenia była stała. I to mimo ograniczeń narzucanych przez podstawowy materiał konstrukcyjny, czyli drewno. Poza tym, w miarę jak mijała epoka odkryć geograficznych, a zaczynał okres eksploracji zagarniętych ziem oraz handlu dalekomorskiego, także wśród statków handlowych przesuwał się punkt ciężkości. O ile na początku dominowały małe karawele, pinasy, nieduże nawy i typy zbliżone, później eksploatowano na tych szlakach wielkie karaki, galeony, statki wschodnioindyjskie itp., efektywnie wykorzystując ich obszerne ładownie. W tym momencie Holendrzy i Wenecjanie stanęli przed poważnym problemem – jak wyprowadzać duże okręty wojenne, wyposażone w ciężką artylerię, ze stoczni i portów na pełne morze, przez szerokie pasy mielizn; jak doprowadzać wyładowane towarami, głęboko zanurzone statki handlowe do portów odciętych płyciznami. Ówczesna technika nie pozwalała na skuteczne i trwałe przekopywanie kanałów przez takie przeszkody, chociaż pogłębiarek używano w północnej Europie od wczesnego średniowiecza. Należało więc znaleźć sposób, który dałby tymczasową redukcję zanurzenia ciężkich żaglowców, bez ich rozładowywania czy częściowego rozbierania.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu