Pierwszy incydent w tym roku miał miejsce 10 lutego, kiedy z syryjskiej bazy lotniczej Tijas (znanej też jako T-4, koło Palmyry w środkowej Syrii, oddalonej od granicy z Izraelem o 250 km) wystartował irański bezzałogowiec rozpoznawczo-bojowy, prawdopodobnie typu Saegheh (w układzie latającego skrzydła). Odbył on lot wzdłuż granicy syryjsko-jordańskiej, a następnie wleciał nad terytorium Izraela. Nie wiadomo jaki był dokładnie cel jego misji – czy przeprowadzenie rozpoznania pozycji Sił Obronnych Izraela (CaHal), czy przetestowanie systemu obrony powietrznej – a dokładnie tego, jakie są możliwości izraelskich stacji radiolokacyjnych wykrycia takich irańskich maszyn.
Już 90 sekund po przekroczeniu granicy aparat bezzałogowy został zestrzelony przez izraelski śmigłowiec AH-64D. W odwecie za naruszenie przestrzeni powietrznej Izraela, co uznane zostało za akt agresji, poderwanych w powietrze zostało osiem samolotów F-16I Sufa, które w dwóch falach zaatakowały bazę Tijas przy użyciu pocisków kierowanych dalekiego zasięgu. Jeden z nich, typu Delilah, miał zniszczyć ciężarówkę ze stacją kierowania BSP. Nagranie z układu naprowadzania pocisku upubliczniono. Izraelskie samoloty zostały ostrzelane przez syryjską obronę powietrzną, a konkretnie systemy rakietowe Pieczora-2M i Wega, które zdaniem źródeł izraelskich miały wystrzelić łącznie 27 pocisków. Jeden z nich – z zestawu S-200WE Wega – uszkodził jednego z powracających F-16I na tyle poważnie, że maszyna spadła na ziemię na terenie północnego Izraela (załoga przeżyła), co wielu komentatorów okrzyknęło początkowo jako „koniec powietrznej dominacji Izraela w regionie”. Dwa tygodnie po tym wydarzeniu dowództwo CaHalu poinformowało, że winę za utratę samolotu ponosi jego załoga, która nie wykonała odpowiednich manewrów unikowych. F-16 leciał na dużej wysokości, na której był łatwy do przechwycenia przez S-200, ponieważ zbierał dane obrazowe w celu oszacowania zadanych przeciwnikowi strat. Można żartobliwie powiedzieć, że w F-16I nie trafił pocisk W-880E, tylko odłamki z jego głowicy bojowej. Zaś stwierdzenie, że strącona maszyna akurat wykonywała misję rozpoznawczą jest częstą formułką używaną w takich przypadkach przez różne siły powietrzne pod każdą szerokością geograficzną. Natomiast obecnie CaHal w ogóle nie pisze o zestrzeleniu, tylko o katapultowaniu się załogi F-16I, pomijając przyczynę.
Kolejny izraelski atak na bazę T-4 nastąpił 9 kwietnia, kiedy „liczne” pociski „ziemia–powietrze” dalekiego zasięgu zniszczyły hangar, w którym znajdowały się prawdopodobnie kolejne irańskie bezzałogowce rozpoznawcze, niewykluczone, że w międzyczasie wykorzystywane do sondowania systemu obrony granicy Izraela, a nawet – jak twierdzi strona izraelska – przeprowadzania ataków. Zdaniem źródeł rosyjskich ataku na bazę T-4 dokonały dwa myśliwce izraelskie (zapewne F-16I lub F-15I), a aż osiem z wystrzelonych przez nie pocisków zostało zestrzelonych przez syryjską OPL. Izrael dla odmiany podał, że zniszczył trzy irańskie rakietowe baterie OPL, bez podawania typu używanego przez nie sprzętu.
Dalsze zaognienie sytuacji nastąpiło 8 maja, kiedy Stany Zjednoczone ogłosiły wycofanie się z porozumienia nuklearnego z Iranem, zawartego 14 lipca 2015 r. Za pretekst prezydent Donald Trump wykorzystał wygłoszone dziewięć dni wcześniej przez premiera Izraela Binjamina Netanjahu oskarżenia Iranu o kontynuowanie programu nuklearnego. Netanjahu w efektownym wystąpieniu przedstawiał dowody sprzed 2013 r. jako aktualne dane wywiadowcze. Wiarygodne dla Stanów Zjednoczonych, ale już nie dla Unii Europejskiej, która sprzeciwiła się zerwaniu porozumienia i tym samym chyba po raz pierwszy zademonstrowała swoją podmiotowość polityczną względem Waszyngtonu. Należy też pamiętać, że 9 maja premier Netanjahu był w Moskwie na obchodach Dnia Zwycięstwa i nie trzeba zgadywać, o czym mógł rozmawiać z prezydentem Władimirem Putinem, skoro następnej nocy rozpoczął atak. Izrael nadał operacji kryptonim House of Cards (Domek z kart). Nie wiadomo, czy była to izraelska ocena syryjskiej obrony, czy może irańskich wysiłków utworzenia przyczółka na terenie Syrii.
Tuż po ataku, jeszcze 10 maja, izraelskie dowództwo wydało oficjalne uzasadnienie przyczyn operacji, wyboru zaatakowanych celów i przedstawiło osiągnięte rezultaty. Atak przeprowadziło 28 myśliwców F-16I Sufa i F-15I Raam, które odpaliły 60 pocisków manewrujących „powietrze–ziemia”. Dodatkowo CaHal odpalił 10 pocisków „ziemia–ziemia” ze Wzgórz Golan. Dane te częściowo pochodzą od Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, które podało je tuż po ataku i biorąc pod uwagę dokładność rosyjskich danych o nalocie z 14 kwietnia, można uznać je za wiarygodne. Poniekąd potwierdziły je Hel HaAwir, informując, że zaatakowano 70 irańskich celów w niecałe dwie godziny (od godziny 01.45 do 03.45 czasu lokalnego wg MO FR). Izraelskie myśliwce odpalały pociski spoza syryjskiej przestrzeni powietrznej. Na pewno znad północnego Izraela, także od strony Libanu (co Izrael robił już wcześniej), być może z naruszeniem jego przestrzeni powietrznej przez samoloty (wg władz Libanu 10 maja zrobiły to cztery myśliwce).
Według Hel HaAwir zaatakowano irańskie bazy: dowództwo logistyki w Syrii, bazę wojskową i kompleks logistyczny koło Al-Kiswa, obóz wojskowy na północ od Damaszku, magazyn uzbrojenia na terenie Portu lotniczego Damaszek, systemy rozpoznawcze i instalacje, posterunki obserwacyjne oraz magazyny uzbrojenia w strefie buforowej przy Wzgórzach Golan, a nieopodal nich także polową wyrzutnię rakietową po syryjskiej stronie granicy. Łącznie CaHal przypisuje sobie zniszczenie ponad 50 wyznaczonych uprzednio obiektów. Według strony izraelskiej syryjska OPL wystrzeliła od 70 do 100 pocisków przeciwlotniczych. Dowództwo Hel HaAwir twierdzi, że ich skuteczność wyniosła zero. Podobnie jak 14 kwietnia, zdjęcia i nagrania nocnego syryjskiego nieba (głównie nad Damaszkiem) pokazują jednak inną historię.
Hel HaAwir w nalocie stosował pociski manewrujące, dzięki którym odpalające je samoloty mogły pozostać poza zasięgiem syryjskiej OPL. Przeciwko stanowiskom OPL wystrzeliwano rodzimej produkcji pociski typu IMI Systems Delilah, które czasem są klasyfikowane jako amunicja krążąca (loitering munition). Broń ta jest uniwersalna i może być odpalana z różnego rodzaju platform powietrznych oraz z ziemi (wersja Delilah-GL) i razić cele morskie, powietrzne i lądowe. Pełną gotowość operacyjną Delilah uzyskały w połowie lat 90., a sprawdzono je bojowo po raz pierwszy w Libanie w 2006 r. (odpalano je z F-16D). Delilah charakteryzuje się zasięgiem 250 km i możliwością zastosowania różnego rodzaju głowic bojowych. Napęd stanowi silnik turboodrzutowy zapewniający wysoką manewrowość i możliwość długotrwałego przebywania w powietrzu. To i zastosowanie autopilota wykorzystującego system nawigacji INS/GPS oraz termowizyjnej głowicy obserwacyjno-celowniczej (zapewniających dokładność trafienia rzędu 1 m) umożliwia pociskowi przebywanie w wyznaczonej strefie do czasu wykrycia odpowiedniego celu. Pocisk może wówczas dokonać ataku w trybie automatycznym bądź przesłać uprzednio obraz celu do operatora (w tym przypadku członka załogi F-16I lub F-15I), który podejmuje decyzję o dokonaniu ataku. Delilah przenoszą lekką i przez to słabą głowicę bojową o masie tylko 30 kg, dlatego Hel HaAwir musiał zastosować też silniejsze pociski do atakowania schronów. Mogły nimi być Rafael Popeye o zasięgu ponad 70 km i 340-kg głowicach, którymi Izrael już wcześniej atakował cele w Syrii, czego dowodzą szczątki strąconych pocisków.
Zdjęcia potencjalnych celów – irańskich baz w Syrii – przy okazji ataku 10 maja opublikowało Ministerstwo Obrony Izraela, ale bez fotografii porównawczych przed i po ataku. Takie zdjęcia satelitarne z opisem upubliczniła izraelska spółka ISI (ImageSat International N.V.), na których pokazano wyniki ataku na port lotniczy w Damaszku.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu