Maximile Weygand, przybywając w lutym 1929 r. do Belgii na zaproszenie Przewodniczącego Stowarzyszenia Przyjaciół Francji i godząc się na zabranie głosu na temat wojny 1920 r. postąpił tak, jak wolno przypuszczać, także z paru ważnych, dość osobistych powodów. Wskutek naturalnej chęci powrotu do chwalebnej przeszłości, skorygowania ocen dotyczących jego rzeczywistego udziału w przygotowaniu bitwy warszawskiej, po trzecie zaś, jak ośmielę się przypuścić, w celu ukazania pracy marszałka Piłsudskiego w świetle odbiegającej nieco od światła legendy i zarazem podważenia jego ocen wypowiedzianych pod adresem Weyganda. Wreszcie, w celu podtrzymania w opinii polskiej pozycji gen. Sikorskiego poprzez większe wyeksponowanie jego roli w minionym konflikcie.
Problem udziału Francji w wielkich zmaganiach w Polsce w 1920 r. przykuwał bez wątpienia uwagę kół wojskowych w Europie. Studia z zakresu wojen są nie tylko obowiązkiem sztabów generalnych, czynią to zwykle też uczestnicy dawnych walk. W 1928 r. we Francji wydano pracę gen. Władysława Sikorskiego „Na Wisłą i Wkrą”, a w 1929 r. (także na terenie Francji) polemiczną wobec wykładów Tuchaczewskiego książkę Marszałka Polski J. Piłsudskiego na temat wojny 1920 r., opublikowaną w Polsce w 1924 r.
Referat M. Weyganda zbudowany został na najświetniejszych wzorach jakiemu powinno odpowiadać zwarte, monograficzne opracowanie. Nie ma w nim śladu krytyk ad personam, kwiecistego stylu. Język jest oszczędny, praca skonstruowana w sposób logiczny, skoncentrowana na problemach. Dysponujemy wyłącznie wyważonym zapisem wydarzeń wskazującym na najważniejsze powody konfliktu, sam jego przebieg, a w zakończeniu pojawiają się nawet pewne wskazania dla Polski na przyszłość. Na tle liczącego 30 stron w wydaniu broszurowym odczytu danego przez przyszłego głównodowodzącego armii Francji, książka J. Piłsudskiego gdy oceniać już wedle kategorii sine ira et studio odbiega na niekorzyść z racji zawartych w niej emocji, wyrażanych niekiedy dość bezkompromisowo.
Znaczną część pisma Weyganda zajmuje opis stanu sił polskich, ale i rosyjskich, ich działań, organizacji i zachowania. Spośród sowieckich wodzów na szersze przedstawienie liczyć może tylko bezwzględny, okrutny lecz, o bezsprzecznej wartości wojskowej Siemion Budionny. Weygand stwierdza, mówiąc o rosyjskim przeciwniku, że w przeciwieństwie do polskiego, wojsko czerwone nie jest wojskiem narodowem, kierowanym ideją, pchającą do dokonania rzeczy wielkich. Obejmuje ono żołnierzy wszelkich pochodzeń, wszędzie posklecanych (...) pchanych siłą w szeregi bolszewickie, a zostających tam, bo armja jest jedyną częścią ludu rosyjskiego, która je do syta, oraz utrzymywanych karnością bez litości, której ramieniem są oddziały chińskie i łotewskie (...) Przede wszystkim zaś, ustrój komunistyczny utrzymuje każdego na swem miejscu, w każdej wielkiej formacji jest jednostka komunistyczna, obok każdego dowódcy jest komisarz komunistyczny, wszędzie są szpiedzy. Jest to zatem tłum różnolity, który najniższe uczucia trzymają w kupie, a pcha naprzód garstka fanatyków, których trzeźwy sąd zaczyna ulegać zaciemnieniu przez zarozumiałość z odniesionych zwycięstw (...) Zapominając o naukach, jakie szerokie przestrzenie Europy wschodniej zawsze dawały tym, którzy się nieopatrznie w nie zapuścili...
Weygand wyraża się i tak oględnie choćby na tle tekstu niemniej słynnego gen. mjr. J.F.C. Fullera, który w swej pracy „Bitwa pod Warszawą 1920 r.”, idzie dużo dalej w charakterystyce ówczesnej niecywilizowanej postawy wojsk czerwonych i poszerza swój z kolei przekaz o zestaw informacji na temat Michała Tuchaczewskiego. Na podstawie opublikowanych wspomnień byłego współwięźnia Tuchaczewskiego, Brytyjczyk pisze o żywej wprost nienawiści bolszewickiego wodza do zachodnich standardów cywilizacji, humanitaryzmu i honoru, jak też admiracji dla sui generis etyki wojsk z azjatyckich stepów. Jego wojska i ich sposób walki, są zatem niczym horda tatarska z karabinami, żywiąca się wojną i uznająca ją za sposób życia.
Wystąpienie Weyganda z 1929 r., jak się wydaje, to także delikatna odpowiedź – choć nie wprost – na dość lekceważące uwagi zawarte pod jego adresem w pracy Piłsudskiego „Rok 1920”. Uderza jednak najbardziej, że na stronach jego opracowania nie ma nawet wzmianki o nieżyjącym już gen. broni Tadeuszu Rozwadowskim. Jakkolwiek Weygand sam przecież we wstępie podaje, że przybył do Warszawy aby udzieli[ć] swej współpracy Szefowi Sztabu Jeneralnego wojska polskiego aby spróbować zdać sobie sprawę, jakie pierwiastki składały się na [zastany, fatalny – EM] stan rzeczy, które należało rozwikłać. I zapewne z powodu owego, nieprzypadkowego przecież pominięcia, Zarząd Główny Hallerczyków, jako promotor wydania polskiego z 1930 r. uznał za niezbędne i sprawiedliwe aby w dokonanym od siebie słowie wprowadzającym do krajowej publikacji podać, że był nim gen. Tadeusz Rozwadowski. Postać tragiczna, wielki patriota i wojskowy dużej miary, który w trakcie zamachu majowego 1926 r. w swym fatalnym rozkazie (głównie dla siebie jak czas pokazał) wezwał do działań nie wykluczających nawet zabójstwa byłego Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego. Czy dla ukształtowanego w kulturze rycerskiej Weyganda mogło stanowić to zbyt poważny, tragiczny błąd, w wyniku czego zdecydował się on na pominięcie szefa polskiego Sztabu Generalnego? Nie potrafimy na to odpowiedzieć.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu