O poważnej sytuacji świadczył fakt, że Niemcy codziennie wystrzeliwali w stronę Wielkiej Brytanii około stu samolotów-pocisków V-1. Ich wyrzutnie rozmieszczone były na wybrzeżach Francji. Wobec powyższego dowództwa Obrony Powietrznej Wielkiej Brytanii oraz sił inwazyjnych skierowały do przechwytywania i niszczenia latających bomb 22 dywizjony myśliwskie, wśród nich trzy polskie: 306. DM „Toruński”, 315. DM „Dębliński” i 316. DM „Warszawski”.
Ponieważ prędkość samolotu-pocisku V-1 wynosiła 645 km/godz. (masa startowa – 2150 kg, w tym ładunek bojowy – 850 kg), dowództwo alianckie skierowało do walki z nowym zagrożeniem najszybsze samoloty myśliwskie jakimi wówczas dysponowało, tj. Typhoon, Tempest i Mustang. Ten ostatni myśliwiec rozwijał prędkość maksymalną przekraczającą 700 km/godz., a jego uzbrojenie stanowiły cztery wielkokalibrowe karabiny maszynowe kal. 12,7 mm. Uzyskiwano ją głównie dzięki zastosowaniu wysokooktanowego paliwa i podwyższonego ciśnienia ładowania. Niedoskonałością, przy tak forsownej eksploatacji, była krótka żywotność silników wynosząca zaledwie 50 godzin pracy. Jednak innego wyjścia nie było. Pierwszym polskim pilotem, który zestrzelił „Brzęczyka” (Buzzer) – bo takim epitetem opatrzono nową niemiecką broń z uwagi na charakterystyczny odgłos pracy silnika pulsacyjnego – był plutonowy Stanisław Domański pełniący służbę w 3. Dywizjonie Myśliwskim RAF. Sukces ten, czyli przedwczesny wybuch niemieckiego samolotu-pocisku spowodowany celnymi strzałami z broni pokładowej, przypadł lotnictwu Obrony Powietrznej Wielkiej Brytanii. Był to jednak przypadek jednostkowy.
Zorganizowaną akcję mającą na celu niszczenie nowej niemieckiej broni odwetowej rozpoczęli polscy lotnicy z 316. Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawskiego” pod dowództwem kpt. pil. Bohdana Arcta dopiero 1 lipca 1944 r. Dywizjon ten był wówczas rozmieszczony na lotnisku West Malling, akurat w pobliżu trasy przelotowej wrogich samolotów-pocisków. Dwa dni później sierżant Antoni Murkowski, pilot z 316. DM „Warszawskiego” dyżurując w nakazanej strefie zauważył lecącą na wysokości około 800 m niemiecką bombę V-1. Natychmiast więc rozpoczął nurkowanie w kierunku celu. Gdy znalazł się w odległości 400 m od latającej bomby otworzył ogień. Niełatwo jednak było ją unieszkodliwić. Dopiero po trzeciej serii oddanej ze znacznie mniejszej odległości wynoszącej około 250 m, udało się zestrzelić bombę V-1.
Walka z samolotami-pociskami V-1 nie była łatwa, o czym niebawem przekonali się piloci skierowani do ich zwalczania. Nie można było bowiem zanadto zbliżać się do V-1, ponieważ w przypadku oddania strzałów z małej odległości i trafienia, eksplozja znajdującego się we wnętrzu latającej bomby materiału wybuchowego była niezwykle silna i nawet zdolna do rozerwania atakującego samolotu myśliwskiego. Takie zdarzenie przytrafiło się sierżantowi pil. Aleksandrowi Pietrzakowi, który w ferworze walki nieopatrznie zbliżył się do lecącego samolotu-pocisku i z odległości 100 m próbował go zestrzelić. Celna seria w kadłub spowodowała natychmiastowy wybuch, który urwał śmigło, zniszczył stery i odkształcił skrzydła Mustanga. Tylko błyskawiczne opuszczenie kabiny i natychmiastowe rozwinięcie spadochronu uratowało pilotowi życie.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu