Trzydniowe walki przyniosły jednak tragiczny bilans. Zginęło 379 osób (w tym 164 cywilów), a 920 było rannych. 17 maja w stolicy odbył się uroczysty pogrzeb poległych, ogłoszono oficjalną żałobę, w świątyniach wszystkich wyznań odbyły się nabożeństwa. Podczas jednego z nich, w kościele garnizonowym, przed Orliczem-Dreszerem stanął kapelan legionowy, ksiądz Józef Panaś. Zerwał z sutanny wszystkie odznaczenia bojowe i rzucił je pod nogi generałowi.
Piłsudski był nieobecny na pogrzebie. Na cmentarz wojskowy przybyły delegacje oddziałów obu walczących stron, w uroczystościach uczestniczył także nowy gabinet rządowy z premierem Kazimierzem Bartlem na czele. Pogrzeb miał wykazać, że zwycięska strona jednakowo traktuje poległych bez względu na ich przynależność.
Marszałek nie przeprowadził czystki w armii, co więcej – dołożył wszelkich starań, by jak najszybciej zapomniano o bratobójczej walce. Nic nie przeszkodziło w karierze majorowi Marianowi Porwitowi, który na czele Oficerskiej Szkoły Piechoty odmówił przepuszczenia wojsk Marszałka przez most Poniatowskiego, a następnie wyparł rebeliantów za Wisłę. Świetne kariery zrobili najbardziej zasłużeni legaliści, pułkownicy Paszkiewicz i Anders.
Nic złego nie stało się również pułkownikowi Stanisławowi Grzmotowi-Skotnickiemu, jednemu z ulubieńców Marszałka z czasów Legionów. Choć ten dawny ułan Beliny – postępując zgodnie ze złożoną przysięgą – sprzeciwił się teraz ze swoim pułkiem Komendantowi, awansował jednak w normalnym trybie (i w stopniu generalskim poległ nad Bzurą we wrześniu 1939 r.). Usunięto natomiast ze stanowiska dotychczasowego dowódcę Cytadeli, pułkownika Modelskiego. Chociaż jego chwiejnej postawie Piłsudski zawdzięczał sukces, to jednak uznał, że ten człowiek nie powinien pełnić odpowiedzialnej funkcji. A sam Modelski miał się zemścić na zwolennikach Komendanta po klęsce 1939 r. Jako doradca Sikorskiego traktował wyjątkowo podle i małostkowo oficerów piłsudczykowskich… Poprawę nastrojów wśród kadry oficerskiej zapewniła poważna podwyżka uposażeń. Marszałek pamiętał o swoich obietnicach, a dobrze wiedział, że nic tak nie pacyfikuje sytuacji jak podniesienie stopy życiowej. Ideologia z reguły przegrywa z prozą życia…
Piłsudski nie zapomniał też o swoich osobistych wrogach w korpusie oficerskim. Stanisław Szeptycki i Stanisław Haller na własną prośbę odeszli z armii, Sikorskiego po dwóch latach odwołano ze stanowiska dowódcy Inspektora Armii we Lwowie, chociaż podczas przewrotu zachował neutralność. Nadano mu status generała bez przydziału, co w praktyce oznaczało przedwczesną emeryturę. Abolicja w armii nie objęła czterech generałów: Malczewskiego, Rozwadowskiego, Zagórskiego i Jaźwińskiego. Osadzono ich w wojskowym areszcie na Antokolu w Wilnie pod zarzutem popełnienia pospolitych przestępstw (Zagórski był zamieszany w aferę Francopolu – firmy zajmującej się dostawami dla lotnictwa wojskowego). W praktyce miała to być zemsta na przeciwnikach politycznych – piłsudczycy chcieli bowiem wyrównać z generałami dawne rachunki, wszak w dniach zamachu cała czwórka do końca walczyła po stronie rządu: Zagórski zamierzał przecież bombardować Warszawę z samolotów, Rozwadowski wydał rozkaz fizycznej eliminacji przywódców zamachu, a Malczewski zrywał naramienniki wziętym do niewoli oficerom. Oskarżeni spędzili ponad rok za kratami, żaden z nich nie powrócił już do życia publicznego. Więzienie złamało ich fizycznie i psychicznie; Rozwadowski niebawem zmarł, kilka lat później podobny los spotkał sparaliżowanego Jaźwińskiego. Do dzisiaj natomiast nie wyjaśniono ostatecznie losów Zagórskiego – generał zaginął bowiem po przewiezieniu z Wilna do Warszawy.
Rozesłano za nim listy gończe, prasa czasami informowała, że widziano go gdzieś za granicą. Opozycja nie miała wątpliwości: Zagórski został zamordowany przez piłsudczyków. I prawdopodobnie mieli rację. Generał, jako dawny oficer wywiadu austriackiego, zbyt dużo wiedział na temat Marszałka i jego otoczenia. Podobno pisał pamiętniki (zaginęły wraz z nim), zamierzając je opublikować. A do tego w sierpniu 1915 r. chciał postawić Komendanta przed sądem wojskowym za samowolny wyjazd do Warszawy… Nie wiadomo, czy Marszałek znał plany morderców, ale odpowiedzialność i tak spada na jego osobę. Nie uczynił zresztą nic, by odnaleźć i ukarać sprawców, starając się maksymalnie wyciszyć sprawę.
Bezpośrednio po zamachu przeprowadzono czystkę w administracji państwowej. Chociaż przy zmianie ekipy rządzącej jest to normalna procedura, wywołała spore oburzenie opozycji. Zwycięzcy bowiem błyskawicznie obsadzili kluczowe stanowiska administracyjne swoimi zwolennikami. W ciągu kilku miesięcy wymieniono większość wojewodów i ponad jedną trzecią starostów. Przy okazji (jak zwykle w takich sytuacjach bywa) nagradzano też ludzi wiernych Marszałkowi. Do zwycięzców tłumnie zresztą napływali zwykli karierowicze, spragnieni awansów i stanowisk. Nic dziwnego, że nazywano ich pogardliwie IV Brygadą…
Po maju 1926 r. zmieniła się sytuacja w kraju. W sierpniu znowelizowano konstytucję, dając prezydentowi (został nim Ignacy Mościcki) więcej uprawnień, czym ustabilizowano wewnętrzną scenę polityczną. Choć premierzy i ministrowie zmieniali się nawet częściej niż przed 1926 r., to jednak prowadzili dużo bardziej konsekwentną politykę. Wielki strajk górników brytyjskich pozwolił na zwiększenie eksportu polskiego węgla, na kilka lat poprawiła się koniunktura gospodarcza, spadło bezrobocie. Unormowała się również sytuacja międzynarodowa, a wrodzy nam sąsiedzi zajęli się swoimi wewnętrznymi problemami. Nastąpiło uzdrowienie sytuacji w kraju – sanacja, jak po łacinie określił ją Adam Skwarczyński, najważniejszy chyba ideolog wśród stronników Józefa Piłsudskiego. Wzmocnienie władzy prezydenta polegało również na unormowaniu spraw zarządzania wojskiem. Utworzono stanowisko Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych – oficera przewidzianego na Naczelnego Wodza czasu wojny. Inspektor nie był odpowiedzialny przed Sejmem i rządem (podlegał bezpośrednio prezydentowi) i za pośrednictwem jego oraz ministra spraw wojskowych głowa państwa sprawowała zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi w czasie pokoju.
Obie funkcje objął Piłsudski, skupiając się na bardzo ważnym zagadnieniu obronności państwa. Oczywiście zachował decydujący wpływ na inne sprawy państwowe – właściwie nic w kraju nie mogło się dziać bez jego zgody. Dwukrotnie też chwilowo obejmował tekę premiera. Zwolennicy szufladkowania dziejów określają ten system jako autorytaryzm. W rzeczywistości jednak pod wieloma względami niewiele różni się on od współczesnej, XXI-wiecznej demokracji.
Wciąż jednak trwały spory parlamentarne, a sanacja nie miała większości. W trwaniu jej rządów pomagała obawa przed powtórzeniem się chaosu sprzed 1926 r. oraz osłabienie przeciwników politycznych. Roman Dmowski, który podczas przewrotu majowego zachował bierność, utracił niemal cały autorytet.
Wielu działaczy popierających go wcześniej w ramach Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej przeszło na stronę sanacji, a ludowcy Witosa stracili sporo wyborców. Piłsudczycy utworzyli Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem, na czele którego stanął Walery Sławek, i utrzymali władzę. Wprawdzie po kilku latach PPS przestała popierać Piłsudskiego, lecz nie zmieniło to sceny politycznej. Warto też pamiętać, że rozprawa sanacji z opozycją skupioną w ramach Centrolewu zakończona procesem brzeskim nie była – jak to kiedyś uważano – niezgodna z obowiązującym prawem.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu