Wielka Brytania, przystępując do wojny, nie dysponowała myśliwcami o wystarczająco dużym zasięgu, by eskortować bombowce nad cele w Rzeszy. Te drugie natomiast miały zbyt słabe uzbrojenie defensywne, by bronić się same. Brytyjczycy przekonali się o tym boleśnie już 18 grudnia 1939 r., gdy z 22 bombowców typu Wellington, które zaatakowały okręty Kriegsmarine w rejonie Wilhelmshaven, myśliwce Luftwaffe zestrzeliły 12. Wkrótce więc RAF postawił na działania nocne.
Pierwszy nalot strategiczny przeprowadził nocą 15/16 maja 1940 r., siłami 99 dwusilnikowych bombowców średnich: 39 Wellingtonów, 36 Hampdenów i 24 Whitley’ów, ambitnie wybierając na cel aż 16 zakładów przemysłowych na obszarze Zagłębia Ruhry, m.in. w Dortmundzie, Sterkrade i Catrop-Rauxel. W praktyce jednak rozrzut bomb okazał się tak wielki, że część bomb spadła na oddalone o około 60 km Münster i Kolonię.
Ze względu na okoliczne złoża węgla kamiennego, jedne z najbogatszych na świecie, Zagłębie Ruhry było miejscem największej w Niemczech koncentracji przemysłu ciężkiego, głównie hutniczego i petrochemicznego. W Essen znajdowały się zakłady Kruppa, zwane „kuźnią broni niemieckiej Rzeszy” (Waffenschmiede des Deutschen Reiches). Z racji dużego zapotrzebowania na siłę roboczą, obszar Zagłębia Ruhry liczył ponad cztery mln mieszkańców.
W istocie był tak gęsto zaludniony, że większość z jego kilkunastu miast, w tym te największe – Duisburg, Essen, Bochum i Dortmund – tworzyła jedną, wielką aglomerację. Mimo to, skryty pod warstwą przemysłowego smogu, okazał się nader trudny do trafienia, stając się koszmarem dla lotników RAF Bomber Command. Sgt. Angus Robb, tylny strzelec Wellingtona z kanadyjskiego 431. Sqn i uczestnik tych wypraw, wspominał:
To był najsilniej broniony obszar, z wyjątkiem Berlina, w całych Niemczech. Żeby zaatakować którekolwiek z miast w „Szczęśliwej Dolinie”, jak nazywaliśmy to miejsce, trzeba było lecieć przez ponad 30 km pod ciężkim ostrzałem artylerii przeciwlotniczej. Częściowo był to ogień zaporowy. Inaczej mówiąc, pociski miały zapalniki ustawione tak, by wybuchać na określonej wysokości i wypełniać niebo odłamkami. W takim przypadku nie miało sensu robić uników. Najlepiej było rwać przed siebie, prosto i jak najszybciej. Czasem jednak ostrzał był kierowany radarowo i wymierzony w konkretny samolot. Bardzo trudno było przed nim uciec, zwłaszcza jeśli był stosowany w połączeniu z ogniem zaporowym.
Tam po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, jaki błąd popełniłem, zgłaszając się na ochotnika do lotnictwa. Nigdy w życiu tak się nie bałem. Byłem sparaliżowany strachem. Czerwona łuna pożogi, bombowce eksplodujące i rozsypujące się na kawałki po trafieniu pociskiem albo po spotkaniu z nocnym myśliwcem… To było, jak Piekło Dantego widziane na żywo. Przerażające doświadczenie. Gdybym tylko mógł się wykręcić z tego, nie tracąc przy tym twarzy, z pewnością bym to zrobił.
Może to tchórzliwe wyznanie, ale nigdy nie wierzyłem, że wśród nas było wielu bohaterów, tylko ludzie, którzy wpakowali się w sytuację, z której nie mogli się wydostać bez poniesienia poważnych konsekwencji, dlatego dalej robili, co do nich należało, mając jedynie nadzieję, że Bóg przeprowadzi ich bezpiecznie do końca. Ze 125 000 lotników Bomber Command, 55 000 zginęło, a 25 000 zostało rannych. Jeśli więc przetrwałeś, Bóg naprawdę miał cię w swojej opiece.
Kolejne wyprawy nad Zagłębie Ruhry w 1940 r., z racji angażowania stosunkowo niewielkich sił i małego udźwigu ówczesnych bombowców RAF, miały charakter co najwyżej nękający. Tym bardziej, że Brytyjczycy do części samolotów zamiast bomb ładowali ulotki propagandowe, w jałowej próbie przekonania przeciwnika do swoich racji. Straty w efekcie tych eskapad były niewielkie, ponieważ Niemcy dopiero rozwijali system obrony przed nocnymi nalotami. Już od początku wojny dysponowali naziemnym radarem wczesnego ostrzegania typu Freya, o zasięgu około 120 km. W połowie 1940 r. rozpoczęli budowę tzw. Linii Kammhubera, nazwanej tak przez Brytyjczyków od nazwiska dowódcy nocnego lotnictwa myśliwskiego, gen. Josefa Kammhubera.
Był to biegnący wzdłuż zachodniej granicy Niemiec pas sektorów o szerokości około 30 km, każdy z własnym stanowiskiem dowodzenia, radarem Freya, baterią reflektorów przeciwlotniczych, radiolatarnią i jednym myśliwcem nocnym. Kiedy tylko obsługa reflektorów złapała w stożek światła przelatujący bombowiec, do ataku ruszał myśliwiec. Ta metoda nosiła nazwę Hellenachtjagd („jasne” polowanie) i miała poważne ograniczenia. Gdy niebo przesłaniała pokrywa chmur, przez którą nie mogło się przebić światło reflektorów, była bezużyteczna.
W 1940 r. Niemcy wprowadzili do służby pierwszą wersję radaru typu Würzburg, o zasięgu 30-40 km. Był na tyle dokładny, że według jego wskazań można było naprowadzać przez radio myśliwce nocne. Ich załogi, po wykryciu przez radary Freya nadlatującej wyprawy, zajmowały pozycję w poszczególnych sektorach, krążąc wokół radiolatarni. Tam czekały, aż oficer naprowadzający, zwany JLO (Jägerleitoffizier), wskaże im przeciwnika.
Pierwsze zwycięstwo odniesione ową metodą, zwaną Dunkelnachtjagd („ciemne” polowanie), zdobył nocą 16/17 października 1940 r. Lt. Ludwig Becker z 4./NJG 1 – pułku myśliwców nocnych (Nachtjagdgeschwader) – zestrzeliwując nad Holandią Wellingtona. Niemcy stosowali obie metody równolegle aż do czasu, gdy wejście do służby pokładowych radiolokatorów uniezależniło myśliwce nocne od współpracy z reflektorami plot.
Nocą 9/10 stycznia 1941 r. do nalotu na Gelsenkirchen, gdzie celem miały być zakłady produkcji paliw syntetycznych, wyruszyło 135 bombowców: 60 Wellingtonów, 36 Blenheimów, 20 Hampdenów i 19 Whitley’ów. Większość bomb spadła na przedmieścia. W samym Gelsenkirchen zginęła jedna osoba.
Na podejściach do Zagłębia Ruhry patrolowały cztery Bf 110 z NJG 1. Niedaleko Nijmegen w Holandii, przy granicy z Rzeszą, Oblt. Reinhold Eckhardt z 6./NJG 1 w stożku reflektorów dostrzegł Whitley’a z 78. Sqn RAF. Atakując go, został oślepiony jaskrawym światłem i omal nie staranował swojego przeciwnika. Gdy otworzył ogień z dystansu zaledwie 50 m, bombowiec eksplodował. Wybuch urwał rury wydechowe lewego silnika Messerschmitta i przypalił płócienne poszycie sterów. Myśliwiec runął w korkociąg, opadając blisko 1000 m, zanim Oblt. Eckhardt zapanował nad nim i z trudem doprowadził go do bazy.
Nocą 15/16 lutego RAF próbował trafić rafinerię w Sterkrade, wysyłając nad cel 46 Wellingtonów i 27 Whitley’ów. Tamtej nocy na trasie ich przelotu patrolowało sześć nocnych samolotów myśliwskich Luftwaffe. Tylko jeden odniósł sukces – Fw. Ernest Kalinowski z 6./NJG 1 zestrzelił nad Barchem w Holandii oświetlony przez reflektory bombowiec Wellington z 15. Sqn.
RAF wrócił nad Gelsenkirchen nocą 14/15 marca. W wyprawie wzięło udział 101 samolotów: 61 Wellingtonów, 21 Hampdenów i 19 Whitley’ów. Bomby poważnie uszkodziły jedną z miejscowych rafinerii (Hydriewerk Scholven), która wstrzymała produkcję. Ponadto w mieście zginęło dziewięciu cywilów. Także tym razem Niemcom udało się zestrzelić tylko jeden bombowiec. Hptm. Werner Streib, Kommandeur I./NJG 1, w rejonie Venlo dopadł Wellingtona ze 149. Sqn, ale w wymianie ognia z tylnym strzelcem został ranny jego Bordfunker (radiooperator), a ich Bf 110 ciężko uszkodzony.
Przez następne trzy miesiące RAF bombardował m.in. Bremę, Wilhelmshaven, Kilonię, Berlin, Lorient, Brest, Kolonię, Hamburg, Mannheim, Hanower i Düsseldorf, zanim nocą 11/12 czerwca 1941 r. wrócił z większą wyprawą nad Zagłębie Ruhry. Tym razem wziął na cel Duisburg. Z powodu zachmurzenia większość załóg 80 bombowców – 36 Whitley’ów, 35 Hampdenów i dziewięciu Halifaxów – zrzuciła bomby (omyłkowo lub z premedytacją) na Kolonię, położoną około 60 km dalej w górę biegu Renu.
Z sześciu pilotów Bf 110 patrolujących nad pograniczem Holandii i Niemiec, tylko Lt. Hans-Dieter Frank z klucza sztabowego I./NJG 1 zgłosił tzw. zwycięstwo, w pobliżu Eindhoven zestrzeliwując Whitley’a z 51. Sqn. Nocą 3/4 lipca RAF wziął na cel Essen, usiłując trafić zakłady zbrojeniowe Kruppa. Wyprawa liczyła 61 Wellingtonów i 29 Whitley’ów. Z powodu zachmurzenia rozrzut bomb był tak duży, że większość spadła na okoliczne miasta: Bochum, Dortmund, Duisburg, Hagen i Wuppertal. Co gorsza, tym razem nie wróciły cztery bombowce, po dwa z każdego typu. Dwa zostały zestrzelone przez myśliwce nocne, a pozostałe dwa przez OPL.
Dla RAF główną korzyścią z tych wypraw było zdobywanie doświadczenia w nalotach strategicznych. Z drugiej strony, także przeciwnik nabierał wprawy. Gdy nocą 15/16 lipca 38 Wellingtonów wyprawiło się nad Duisburg (gdzie nie trafiły w nic konkretnego), piloci nocnych myśliwców zestrzelili trzy, w tym dwa Hptm.
Werner Streib, dowódca I./NJG 1. Brytyjczycy ponownie wzięli na cel zakłady Kruppa nocą 7/8 sierpnia, wysyłając nad Essen 106 bombowców: 54 Hampdeny, 32 Wellingtony, dziewięć Halifaxów, osiem Stirlingów i trzy Manchestery. W wyniku tego nalotu Niemcy odnotowali jeden poważny incydent – spłonęła piekarnia, trafiona zabłąkaną bombą. Lt. Kurt Loos z 2./NJG 1 zestrzelił nad Holandią Stirlinga z 15. Sqn.
Zobacz więcej w nowym wydaniu czasopisma Wojsko i Technika Historia >>
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu