Podbój Europy Zachodniej przez Hitlera stworzył dla Japończyków, jego azjatyckich sojuszników, znakomitą okazję do przejęcia kontroli nad posiadłościami przeciwników III Rzeszy w tej części świata. Bez trudu zagarnęli rozległe obszary Indochin Francuskich (obecnie Laos, Kambodża i Wietnam) oraz Holenderskich Indii Wschodnich (m.in. Sumatra, Borneo, Jawa i znaczna część Nowej Gwinei). Następnie skierowali się przeciwko koloniom brytyjskim, do ochrony których Anglia nie miała kogo wysłać. Dotyczyło to przede wszystkim Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force, RAF), zaangażowanych w tym czasie w walki nad kanałem La Manche, w Afryce Północnej i na Morzu Śródziemnym (gdzie m.in. broniły Malty).
Wojna dotarła do Birmy pod koniec grudnia 1941 r. Ten górzysty, słabo rozwinięty i trudno dostępny kraj, graniczący od zachodu z Indiami, a od wschodu z Chinami i Tajlandią, leżał na granicy wpływów dwóch imperiów – brytyjskiego i japońskiego. Dla Japończyków miał kluczowe znaczenie z dwóch powodów: po pierwsze znajdował się na drodze ich ekspansji w kierunku Indii – „perły w koronie” brytyjskich kolonii, po drugie zaś z Birmy do Chin, które podbijali od kilku lat, prowadziła tak zwana Droga Birmańska, która po zajęciu przez nich portów na wybrzeżu Morza Południowochińskiego była jedynym szlakiem łączącym ten kraj ze światem zewnętrznym.
Inwazja na Birmę kusiła więc Japończyków perspektywą marszu na Indie i jednoczesnego odcięcia generalissimusa Czang Kaj-szeka (przywódcy nacjonalistycznych Chin) od jedynego szlaku, którym docierała do niego pomoc wojskowa, a następnie wdarcia się tą samą drogą do Chin Zachodnich. Z tych samych powodów alianci nie mogli sobie pozwolić na to, by Birma podzieliła los sąsiedniej Tajlandii i przyłączyła się do Japończyków. Ten scenariusz był całkiem realny, ponieważ Brytyjczycy, którzy pod koniec XIX wieku siłą uczynili z Birmy swoją kolonię, nie cieszyli się tam szczególną sympatią.
Słabość brytyjsko-amerykańsko-chińskiej koalicji stanowiły odmienne interesy tworzących ją państw. Dla Stanów Zjednoczonych priorytetem było utrzymanie lądowego połączenia z Chinami, aby ten kraj mógł kontynuować walkę z Japończykami, wiążąc ich siły, a docelowo stanowił bazę dla przyszłych operacji przeciwko japońskim Wyspom Macierzystym. Ponadto wsparcie Amerykanów dla Chin odzwierciedlało ich nieco naiwną i romantyczną wizję tego olbrzymiego kraju, rzekomo prowadzącego heroiczną walkę z japońskim agresorem. Tymczasem Czang Kaj-szek wolał zostawić pokonanie Japonii sojusznikom, a swoje siły oszczędzić na rozprawę z własnym śmiertelnym wrogiem – chińskimi komunistami. Z kolei Brytyjczycy, ku wielkiej irytacji Amerykanów, interesowali się jedynie obroną Indii i odzyskaniem kontroli nad swoim kolonialnym imperium.
Te wszystkie czynniki, a także zaangażowanie na innych frontach (dla aliantów zachodnich priorytetem była Europa) spowodowały, że walki o Birmę trwały do ostatnich dni II wojny światowej. Wielki wpływ na tempo i czas trwania tej batalii miały klimat i ukształtowanie terenu. Potężne, sunące na południe rzeki Czinduin, Irawadi i Saluin w górnym biegu płyną głębokimi kanionami, rozdzielając pasma niedostępnych, porośniętych dżunglą gór. W porze monsunowej, kiedy deszcz pada prawie nieprzerwanie przez kilka miesięcy, na nielicznych, tonących w błocie drogach zamierał wszelki ruch. Wśród żołnierzy spustoszenie siały tropikalne choroby: malaria, dyzenteria i tyfus. Kampania birmańska, tak istotna ze strategicznego punktu widzenia, okazała się przekleństwem dla wszystkich uczestniczących w niej stron.
W chwili przystąpienia Japonii do wojny siły RAF wyznaczone do obrony Birmy były znikome: dwa dywizjony, w tym jeden myśliwski, oba stacjonujące w Mingaladon na przedmieściach Rangunu – największego portu i stolicy kraju. Były to 60. Sqn, dywizjon bombowców Blenheim Mk IV, oraz 67. Sqn. Ten drugi miał na stanie 16 myśliwców Brewster Buffalo oraz 27 pilotów – niemal samych Nowozelandczyków.
Czang Kaj-szek, który walczył z Japończykami już od kilku lat, miał świadomość, że jeśli nie napotkają zdecydowanego oporu w powietrzu, szybko wedrą się w głąb Birmy i przerwą szlak, którym otrzymywał zaopatrzenie. Z tego względu zadeklarował nie tylko wolę wysłania do Birmy korpusu ekspedycyjnego wojsk lądowych, ale także użyczenia części sił grupy myśliwskiej, której personel składał się z amerykańskich ochotników.
Historia tej niezwykłej jednostki rozpoczęła się pod koniec 1940 r., gdy do Waszyngtonu przybyła z Chin delegacja, prosząc o pomoc w obronie tamtejszych miast, bezkarnie bombardowanych przez japońskie lotnictwo. Na czele delegacji stał Claire Chennault – kapitan amerykańskiej armii, który po przejściu w stan spoczynku wyjechał jako doradca do Chin, by pomóc zreorganizować siły lotnicze Czang Kaj-szeka. W reakcji na chińskie petycje amerykańska armia, szykująca się do nieuchronnej wojny z Japonią, kategorycznie odmówiła dzielenia się swoimi zasobami ludzi i sprzętu. Dopiero osobista interwencja prezydenta Roosevelta, który interesy Ameryki postrzegał dużo szerzej niż jego generałowie, pozwoliła na zorganizowanie ochotniczego zaciągu. W grudniu 1940 r. Roosevelt podpisał stosowny rozkaz, powołujący do życia Amerykańską Grupę Ochotniczą (American Volunteer Group, AVG), mającą się składać ze 100 samolotów myśliwskich i 300 członków personelu.
Formalnie AVG była prywatnym przedsięwzięciem amerykańskiej firmy CAMCO (Central Aircraft Manufacturing Company), która od 1933 r. składała i remontowała dostarczane Chinom samoloty (przede wszystkim z wytwórni Curtissa – największego wówczas producenta samolotów w Stanach Zjednoczonych). Organizację AVG powierzono Chennaultowi. Jego przedstawiciele przeprowadzili nabór w bazach i ośrodkach lotniczych na terenie Stanów Zjednoczonych, werbując praktycznie każdego, kto wyraził chęć i potrafił na czymkolwiek latać. Przeważająca większość pilotów AVG pochodziła z lotnictwa US Navy (59), pozostali z US Army Air Corps (33) i US Marine Corps (siedmiu).
Pozyskanym w ten sposób „pracownikom” CAMCO oferowała roczne kontrakty, z zachowaniem stażu i zagwarantowaną możliwością powrotu do byłych jednostek po ich wygaśnięciu. Piloci AVG, jak przystało na najemników, byli sowicie opłacani. Dowódcy każdego z trzech dywizjonów AVG mieli otrzymywać po 750 dolarów miesięcznie, dowódcy sekcji po 650, a pozostali po 600. Ponadto Chińczycy zobowiązali się do wypłacania po 500 dolarów premii za każdy zniszczony japoński samolot (początkowo tylko w powietrzu, później również na ziemi). Z tego powodu w Birmie i Indiach krążyły pogłoski, rozpowszechnione choć najprawdopodobniej nieprawdziwe, jakoby niektórzy piloci AVG kupowali premiowane zwycięstwa od pilotów RAF! Były też minusy bycia najemnikiem. Kandydatom oznajmiono, że gdyby wpadli w ręce wroga, rząd Stanów Zjednoczonych wyprze się, że ma z nimi cokolwiek wspólnego.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu