W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy obserwujemy radykalny spadek poziomu bezpieczeństwa na Oceanie Światowym. Morze Południowochińskie to arena w zasadzie permanentnego przeciągania liny pomiędzy Marynarką Wojenną Stanów Zjednoczonych i flotą oraz wojskami lądowymi Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Tlący się od 2014 r. konflikt ukraińsko-rosyjski zaczął rozgrywać się także na Morzu Czarnym, a rejon Zatoki Perskiej znów stał się jednym z najgorętszych punków na Bliskim Wschodzie.
Napięcie na Morzu Południowochińskim
Informacje o demonstracyjnych rajdach okrętów US Navy na Morzu Południowochińskim regularnie docierają do opinii publicznej. Na przykład w maju tego roku jednostki amerykańskiej floty przepłynęły w pobliżu wysp położonych na tym akwenie, które ChRL uważa za część swojego terytorium. Pekin zresztą już od dłuższego czasu komunikuje, że Wyspy Parcelskie i wysepki położone w archipelagu Spratly podlegają jego władzy. Pretensje te dotyczą także pasa wód o szerokości 12 mil morskich wokół wysp. Sytuację dodatkowo podgrzewa fakt, że do tego obszaru roszczenia zgłaszają też inne wyspiarskie państwa regionu, które są – jak np. Filipy – wspierane politycznie i wojskowo przez USA.
Takie postawienie sprawy prowadzi do zaognienia relacji pomiędzy Waszyngtonem i Pekinem. Uznanie wspomnianych terenów za należące do Chin prowadzi do ograniczeń swobody żeglugi statków handlowych. Morze Południowochińskie ma newralgiczne znaczenie dla globalnego handlu morskiego ‒ tędy transportowane są towary o rocznej wartości kilku bilionów USD. Co więcej, na spornym akwenie Chińczycy budują sztuczne wyspy. Dyslokowanie na nich systemów antydostępowych może spowodować zablokowanie projekcji siły floty USA w tym regionie. Stąd też Amerykanie regularnie potępiają militaryzację Morza Południowochińskiego i obawiają się, że działania Pekinu nie tylko doprowadzą do ograniczenia możliwości operacyjnych US Navy, ale – w warunkach amerykańsko-chińskiej wojny handlowej – osłabi pozycję Waszyngtonu względem Pekinu. Chiny z kolei utrzymują, że prowadzą działania niezbędne z punktu widzenia utrzymania suwerenności państwa.
Zaniepokojenie Waszyngtonu musiały wzbudzić też wspólne chińsko-rosyjskie manewry na Morzu Żółtym, które odbyły się wiosną tego roku. Była to zresztą kontynuacja współpracy wojskowej pomiędzy Pekinem i Moskwą. Warto przypomnieć, że w 2017 r. ćwiczenia marynarek wojennych Chin i Rosji zostały przeprowadzone na Morzu Bałtyckim. Chińczycy skierowali wówczas na Bałtyk trzy okręty (niszczyciel, fregatę i okręt ratowniczy). Chiński niszczyciel pojawił się także na corocznej paradzie rosyjskiej marynarki, która kilka dni temu odbyła się w Sankt Petersburgu.
Incydenty z udziałem rosyjskich okrętów i samolotów zresztą też nie są czymś nowym. W kwietniu 2014 r. świat obiegło nagranie wideo, na którym widać, jak rosyjski bombowiec Su-24M na bardzo małej wysokości przelatuje w pobliżu amerykańskiego niszczyciela typu Arleigh Burke USS Donald Cook. Działo się to na międzynarodowych wodach Morza Czarnego. Dwa lata później załoga tej samej jednostki przeżyła kolejne chwile grozy. Tym razem do incydentu doszło na Morzu Bałtyckim. Amerykański niszczyciel brał wówczas udział w amerykańskich ćwiczeniach na Bałtyku. W ciągu dwóch dni rosyjskie bombowce Su-24M wykonały 20 przelotów nad amerykańskim niszczycielem. Według informacji podawanych wówczas przez media, rosyjskie samoloty miały podwieszone uzbrojenie. To tylko dwa najgłośniejsze przypadki, ale z podobnymi incydentami z udziałem rosyjskich samolotów i okrętów mamy do czynienia de facto regularnie.
Ukraińscy marynarze wciąż w areszcie
Najbardziej bezprecedensowa sytuacja miała jednak miejsce w Cieśninie Karczeńskiej. To wąski przesmyk pomiędzy morzami Czarnym i Azowskim. Cieśnina ta jest równie ważna dla Ukrainy i dla Rosji. Dla tej pierwszej jest to szlag żeglugowy między portami w Odessie i Mariupolu. Dla drugiej to przejście – przez nowo zbudowany most kerczeński – pomiędzy Rosją kontynentalną i anektowanym Krymem.
W listopadzie ub.r. rosyjskie okręty staranowały i ostrzelały trzy jednostki Marynarki Wojennej Ukrainy, które płynęły przez Cieśninę Karczeńską w stronę Mariupola. Trzy ukraińskie jednostki zostały poważnie uszkodzone, a następnie zajęte przez żołnierzy rosyjskiego specnazu. 24 ukraińskich marynarzy dostało się do niewoli i do dziś pozostają oni uwięzieni.
Strona rosyjska od początku podkreślała, że ukraińskie jednostki zostały przejęte, ponieważ wpłynęły na wody terytorialne Federacji Rosyjskiej bez uprzedzenia o tym. Kijów z kolei podnosił, że do zdarzenia doszło na wodach międzynarodowych, którymi wcześniej wielokrotnie przechodziły ukraińskie okręty, a ponadto kapitanat bazy rosyjskiego WMF w Kerczu został o tym zawczasu poinformowany.
Działania Rosjan spotkały się z dyplomatycznym potępieniem ze strony innych państw, także Polski. Ukraińcy w zasadzie bezzwłocznie podjęli działania na arenie międzynarodowej, żeby doprowadzić do zwrotu przejętych okrętów i uwolnienia swoich marynarzy. Kijów skierował nawet sprawę do Międzynarodowego Trybunału Praw Morza. Ten zaś 26 maja 2019 r., wydał orzeczenie w tej sprawie i nakazał Moskwie bezzwłoczne uwolnienie marynarzy oraz zwrócenie zagrabionych okrętów. Federacja Rosyjska jednak do dnia dzisiejszego nie zastosowała się do tego orzeczenia, a 24 ukraińskich marynarzy wciąż pozostaje w Rosji, co jest sprzeczne z prawem międzynarodowym. Co więcej, 17 lipca sąd w Moskwie przedłużył im areszt o trzy miesiące.
Z innym wydarzeniem kryzysowym w Cieśninie Kerczeńskiej mieliśmy do czynienia kilka dni temu. Pod koniec lipca Służba Bezpieczeństwa Ukrainy i prokuratura wojskowa zatrzymały rosyjski tankowiec, który w listopadzie 2018 r. brał udział w blokowaniu trasy jednostkom Marynarki Wojennej Ukrainy. 24 lipca jednostka ta, pod zmienioną nazwą, zawinęła do ukraińskiego portu Izmaił, gdzie została przejęta przez ukraińskie służby bezpieczeństwa. Ukraińcy przesłuchali również załogę jednostki – w sumie 10 osób. Jednak jeszcze tego samego dnia zostali oni zwolnieni. Strona ukraińska stwierdziła, że nie było potrzeby ich zatrzymania.
Gorąco w Zatoce Perskiej
Zaognia się także sytuacja w rejonie Zatoki Perskiej. Zaczęło się w czerwcu, kiedy zaatakowane zostały dwa tankowce ‒ norweski oraz japoński. Do zdarzenia doszło w Zatoce Osmańskiej, którą od Zatoki Perskiej oddziela tylko wąskie gardło cieśniny Ormuz. To jedno z najważniejszych miejsc na mapie globalnego handlu węglowodorami. Szacuje się, że przez Ormuz transportowane jest nawet 40 procent ropy naftowej przewożonej droga morską. Incydent dodatkowo zaostrzył pogarszające się relacje pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Iranem. Waszyngton o atak na cywilne statki oskarżył Teheran, który jednak nie przyznał się do tego aktu. Następne dni i tygodnie przyniosły kolejne incydenty. W czerwcu Iran zestrzelił amerykański samolot bezzałogowy Global Hawk. Irańska Gwardia Rewolucyjna podała, że bezzałogowiec został zniszczony w irańskiej przestrzeni powietrznej, a strona amerykańska utrzymuje, że aparat zestrzelono w przestrzeni międzynarodowej. Miesiąc później prezydent Donald Trump poinformował, że nad Cieśniną Ormuz z kolei Marynarka Wojenna USA zestrzeliła irański bezzałogowiec. Teheran zaprzeczył.
Kryzys w rejonie Zatoki Perskiej jednak dalej się zaognia. Pod koniec lipca irańska Gwardia Rewolucyjna zatrzymała dwa cywilne tankowce, pływające pod banderami Liberii i Wielkiej Brytanii. I chociaż temu drugiemu na ratunek ruszyła fregata rakietowa należąca do Royal Navy, to jednak brytyjskiej marynarce nie udało się zapobiec przejęciu jednostki. Być może dla Iranu było to działania odwetowe ‒ nieco wcześniej na Gibraltarze zatrzymano irański tankowiec. Jak się okazało, były nim przewożone transport towarów objętych embargiem do Syrii.
Wszystko to powoduje, że żegluga przez Cieśninę Ormuz stała się wyjątkowo niebezpieczna. W związku z tym – w celu zapewnienia bezpieczeństwa cywilnym statkom handlowym – Stany Zjednoczone wysunęły propozycję sformowania międzynarodowej koalicji, której okręty miałyby strzec bezpieczeństwa na tych wodach. Na razie jednak żadne formalne decyzje nie zostały podjęte i nie wiadomo, które państwa wyślą swoje okręty wojenne na Bliski Wschód. Niewykluczone, że wkrótce tam zostaną jednostki Deutsche Marine. W środę rano media podały informacje, że Stany Zjednoczone zwróciły się do Niemiec z oficjalną prośbą o przyłączenie się do koalicji i wysłanie okrętów w rejon Cieśniny Ormuz, ale Berlin jeszcze nie podjął wiążącej decyzji w tej sprawie.
(ŁTP) Fot. US Navy.
Podobne z tej kategorii:
Podobne słowa kluczowe:
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu