W numerze 6/2017 naszego miesięcznika przedstawiona została historia polskiej niemocy projektowej i budowlanej, innymi słowy męczarnie przy tworzeniu jednostek przeciwpodwodnych. Tymczasem u naszych sąsiadów z zachodu nie dość, że w latach 60. w krótkim czasie opracowano plany i zbudowano serię 12 interesujących ścigaczy proj. 12.4, to w latach 70. udało się przygotować dokumentację znacznie większych i nowocześniejszych korwet (formalnie małych okrętów przeciwpodwodnych – Kleines U-Bootabwehrschiff), które do służby w Volksmarine trafiły w latach 1981-1985. Gdy polscy stoczniowcy zmagali się z kadłubem nieprawidłowo zwodowanego przyszłego dozorowca ORP Kaszub, enerdowscy marynarze mieli już
w służbie 16 seryjnych jednostek podobnej klasy...
Siły przeciwpodwodne przez cały okres istnienia Volksmarine dysponowały ciekawymi jednostkami, które poza ścigaczami proj. 201M (NATO: SO-1), zbudował własny przemysł stoczniowy, choć praktycznie wszystkie elementy uzbrojenia i niemal wszystkie wyposażenia elektronicznego były produkcji radzieckiej. To czym dysponowała dla porównania nasza flota może budzić tylko współczucie.
Pierwsze do zadań poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych przystosowano kutry zbudowane w latach 1951-1953 w Yachtwerft w Berlinie. Ich głównym zadaniem było patrolowanie granic morskich niedawno powstałego państwa wschodnioniemieckiego.
Miały one 78 t wyporności przy długości 28,8 m. Początkowo uzbrojono je w dwa pojedyncze działka kal. 20 mm (Flak 38 były faktycznie Oerlikonami brytyjskiej wojennej produkcji). Z czasem 10 kutrów wyposażono w stację hydroakustyczną Tamir-10 i dwie rufowe zrzutnie dla 12 bomb głębinowych BB-1. Wykorzystywano je do szkolenia załóg w zadaniach ZOP, w perspektywie mając przejęcie znacznie większych jednostek.
Pierwsze ścigacze z prawdziwego zdarzenia Volksmarine otrzymała z ZSRR. Były to jednostki wspomnianego proj. 201M, których 12 sztuk przejęto pomiędzy grudniem 1959 a sierpniem 1960 r. Znów więc nasi sąsiedzi z zachodu dysponowali liczniejszym i nowocześniejszym zespołem niż w tym czasie MW PRL.
Organizacja floty wschodnioniemieckiej opierała się od początku funkcjonowania o podział na flotylle, a w ich składach brygady jednostek poszczególnych klas. Pozyskane ścigacze proj. 201M trafiły do 1. Flotylli bazującej w Peenemünde oraz 4. Flotylli stacjonującej w Warnemünde (w każdej po 6 jednostek).
Ale na tym nie koniec. Ponieważ głównym wrogiem miały być rozrastające się siły Bundesmarine zdecydowano o szybkim uruchomieniu produkcji ścigaczy własnej konstrukcji. Ambitne plany zakładały stworzenie jednostki wyposażonej w turbinę gazową, która miała zapewniać dużą prędkość podczas polowania na zanurzonego wroga. Ponieważ – podobnie jak w Polsce – nowy napęd był wielkim wyzwaniem dla konstruktorów, jednostka doświadczalna proj. 12.1 weszła do służby dopiero w 1963 r., ale równocześnie wcielono też przedseryjny ścigacz oznaczany jako wersja 12.3. Co ciekawe, badania i testy prowadzono błyskawicznie i już z początkiem 1964 r. rozpoczęto budowę jednostek seryjnych, które otrzymały oznaczenie 12.4 Hai (rekin). Dwanaście ścigaczy wcielono do służby pomiędzy lipcem 1965 a listopadem roku następnego. Razem więc siły ZOP Volksmarine liczyły 24 jednostki, każda była uzbrojona w 4 pięciorurowe wyrzutnie rakietowych bomb głębinowych RBU-1200.
Po wcieleniu wszystkich jednostek projektu 12.4 starsze typu 201M zostały formalnie przesunięte do 6. Brygady WOP (6 Grenzbrigade), ale z zachowaniem zadań ZOP także w czasie „P”. Ich miejsce we flotyllach zajęły „rekiny”, w których utworzono dla nich dywizjony ścigaczy (U-Jägdabteilung).
Zbudowane w NRD ścigacze były w swoim czasie udanymi jednostkami. Ich układ konstrukcyjny był bardzo podobny do radzieckich z serii typów 201 i 204, których cechą charakterystyczną były 4 dziobowe wyrzutnie RBU-1200. Wymiary i wyporność były odpowiednie do pełnienia służby na morzu zamkniętym i w rejonach przybrzeżnych. Co ciekawe, otrzymały one jako napęd dużych prędkości dwie, opracowane przez enerdowskich inżynierów, turbiny gazowe Pirna 051/1 oraz kadłubową stację hydrolokacyjną KLA-58. Ich zaprojektowanie i zbudowanie okazało się
w dalszej perspektywie sporym sukcesem przemysłu wschodnioniemieckiego. W krótkim czasie udało się w NRD przygotować koncepcję, projekty, zbudować jednostki doświadczalne, przedseryjną i seryjne z własnymi elementami wyposażenia. Zostało to zauważone chociażby przez towarzyszy radzieckich, którzy bacznie przyglądali się wszystkim takim sukcesom osiąganym w krajach demokracji ludowej i członkowskich Układu Warszawskiego (UW).
Związek Radziecki od początku lat 50. naciskał, aby kraje satelickie rozwijały te gałęzie przemysłu, które będą przydatne w rozwoju militarnej potęgi bloku wschodniego. Wobec w zasadzie ciągłego wyścigu zbrojeń ich fabryki z trudem wyrabiały plany dostaw sprzętu do własnej armii, dlatego też każdy zakład zdolny do produkcji czołgów, samolotów czy okrętów był mile widziany. Oczywiście w ramach unifikacji fabryki te wytwarzały przede wszystkim uzbrojenie na podstawie kupionych w ZSRR licencji, ale pojawiały się także wyroby własnej myśli technicznej. W dziale morskim początkowo prym w kooperacji wiodły stocznie polskie, ale NRD dość szybko nadrobiła dystans. Zaprojektowanie i uruchomienie w latach 60. produkcji seryjnej kilkunastu typów okrętów sprawiło, że dowództwo radzieckiej floty przychylniej zaczęło patrzeć na zacieśnienie współpracy właśnie z przemysłem wschodnioniemieckim. Pod koniec lat 60. na naradach w Zjednoczonym Dowództwie Sił Zbrojnych UW przyjęto rekomendacje rozwoju techniki morskiej na kolejne dekady. Polska w ramach „podziału tortu” otrzymała przysłowiowe zielone światło do dalszego rozwoju okrętów desantowych, specjalnych oraz trałowców z kadłubami z tworzyw sztucznych. Z kolei NRD miało zająć się nowymi projektami lekkich jednostek uderzeniowych. Czyli każdy dostał w zasadzie to, z czym do tej pory radził sobie i były wymierne efekty w postaci gotowych okrętów.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu