Najpierw odebrano Austriakom bazę lotniczą w Krakowie (Rakowice) w dniu 31 października 1918 r. O ile jednak u schyłku cesarstwa jego władza okazała się bezsilna, o tyle w dawnej stolicy austriackiej Galicji – Lwowie (lotnisko Lewandówka) lała się krew znaczona bohaterstwem nielicznej grupy lotników i lwowskiej młodzieży w walce z przeważającymi ukraińskimi wojskami.1
Warszawa tymczasem stanęła na progu listopada przed groźbą zbrojnej interwencji obecnych w stolicy oddziałów niezdemoralizowanego wojska niemieckiego.2 Niebezpieczeństwo zneutralizowała w znaczącej mierze gra polityczna dopiero uwolnionego z Magdeburga Józefa Piłsudskiego wykorzystującego skutki wybuchu rewolucji w Niemczech (i towarzyszące jej nastroje masy żołnierskiej w stolicy Polski) oraz zawieszenie broni na froncie zachodnim. Postawa strony niemieckiej (przynajmniej jej części) sprzyjała ugodowemu rozwiązaniu wielkiego problemu. 8 listopada 1918 r. „Deutsche Warschauer Zeitung” jakkolwiek podejmowała polemikę z polskimi głosami o konieczności wypłacenia odszkodowania za wyrządzone szkody, to jednak ogólny ton zawierał też argumenty przemawiające za dalszą współpracą. Pisano nie tylko, że 90 tys. Niemców poległo w trakcie wyzwolenia Polski, a wyrządzone szkody przez Niemcy wynikały z rekwizycji będących skutkiem konieczności wojennych. Stwierdzono także: Polska nie powinna zapominać, że Niemcy jakkolwiek się stosunki rozwiną, pozostaną na trwałe sąsiadami Polski. Czyni się rozsądnie, gdy stosunki z sąsiadem układa się na przyjaznej stopie gdy się wie, że sąsiad ten jest potężny i może udzielić ochrony i wsparcia.
W opanowaniu sytuacji w Warszawie pomagała także obecność wielu Polaków służących w armii niemieckiej oraz żołnierzy z Alzacji, w liczbie ok. 1,5 tys., którzy od 11 listopada 1918 r. pokazywali się na ulicach w barwach Ententy, śpiewając Marsyliankę, z chorągiewkami francuskimi, brytyjskimi i polskimi. Jak podaje prof. Łossowski doprowadzało to niemieckich oficerów do skrajnej wściekłości. Ponadto załamany powstałą wtedy w Niemczech i Warszawie sytuacją, a także chorobą generał gubernator warszawski Hans von Beseler wczesnym rankiem 12 listopada (z pomocą Polaków okazujących mu mimo odnotowanych krzywd wiele dobrej woli), odpłynął stateczkiem Pfeil w dół Wisły. O ile gen. H. von Beseler uchodził potajemnie także z powodu stanowiska wrogiej mu Rady Żołnierskiej, to inna sytuacja powstała w Lublinie przy odjeździe austro-węgierskiego generała gubernatora Antona Liposcaka. Widoczna była obustronna przychylność, czego wyrazem było przydanie Liposcakowi polskiej straży honorowej.
W konsekwencji tego, oraz wielu innym istotnym okolicznościom i osobom (w tym Józefowi Jęczkowiakowi oraz Ignacemu Boernerowi) zniszczony wojną kraj nie spłynął krwią po realnym przecież, siłowym przemarszu chociażby części Ober Ostu z Rosji do Niemiec i nie został raz jeszcze ogołocony z wielu dóbr. W przypadku lotnictwa stało się nawet przeciwnie, albowiem na tym polu zdobycz z listopada 1918 r. w postaci materiału technicznego była niemała. Do elementów które złożą się na pełen sukcesów polski czyn niepodległościowy na gruncie lotnictwa w listopadzie 1918 r. (tj. oswobodzenie lotnisk oraz przystąpienie do pierwszych działań wojennych) dodać musimy zdobycie przez Poznańczyków 6 stycznia 1919 r. wielce zasobnej w materiał wojenny bazy lotniczej na Ławicy k. Poznania. Nie można także pominąć przejęcia lotnisk w Lublinie i w Hureczku. Na tym ostatnim nie obyło się bez walki z Ukraińcami. Doszło wówczas także do epickiego, ryzykanckiego przelotu do Krakowa 12 dwuosobowych załóg, z których dwie zostały trafione już przy starcie ogniem ukraińskich karabinów maszynowych, dwie załogi poniosły śmierć w trakcie przelotu, dwie lądowały przymusowo koło Bochni, sześć zaś dokończyło pomyślnie swoje zadanie lądując w Krakowie.
Można zastanawiać się w jaki sposób w kraju tak ubogim pod niemal każdym względem gdy idzie o podstawowe elementy określające potęgę państwa, lotnictwo, żądające zawsze najwyższych umiejętności i materiałów, szybko zakwitło z taką mocą. I być może najtrafniejszą definicją wówczas zaistniałego fenomenu jest uczynione przez Michaela Portera spostrzeżenie, że: Z uderzającą regularnością firmy wychodzące z jednego czy dwóch krajów, osiągają w określonych sektorach nieproporcjonalnie wielkie sukcesy w skali światowej. Wydaje się, że środowisko w niektórych krajach bardziej niż w innych sprzyja postępowi i osiągnięciom.4 Czy tak istotnie stać się mogło na ziemi polskiej? Opowiadamy się za twierdzącą odpowiedzią.
O sukcesie zadecydowali powracający do Polski lotnicy, wyszkoleni w Rosji, Austrii i Niemczech. Okazali się nadzwyczaj wartościowym zbiorem personelu bojowego, bez którego o zwycięstwach w walce o umacnianie niepodległości myśleć było nie sposób. Byli to według ówczesnych opinii ludzie inteligentni a ich poziom umysłowy przedstawiał się lepiej, niż w innych rodzajach broni.5 Stanowili bez wątpienia także posiew długotrwałej pracy polskiej, poświęconej na wychowanie młodzieży i dzieci, skutkującej wielkim patriotyzmem i gotowością poniesienia ofiary dla wolności Ojczyzny.
Lotnicy, warto o tym pamiętać, stanowili de facto nową klasę w znanym od wieków żołnierskim rzemiośle. Prezentowali wszechstronność i często wielką pasję, skłonni dla popisu, posunąć się poza granice ryzyka uznawanego dotąd za dopuszczalne. W ogóle, wszelkie ówczesne działania w powietrzu zawsze połączone były z ryzykiem utraty życia lub kontuzji, nawet podczas szkolenia, czy rutynowych przelotów. Taka była specyfika aeronautyki. Pilotowano przecież zawsze w zdradliwym powietrzu, będąc poddanym siłom grawitacji, często w trudnych warunkach meteorologicznych i nierzadko pod ostrzałem z ziemi jak i z powietrza. To wymagało specjalnych cech. Poza tym, po raz pierwszy w polu walczące oddziały w imieniu Rzeczpospolitej, używały mobilnych jednostek napędowych o prawdziwie dużej mocy, o zawsze nie dość pewnym działaniu, lecz poddawane mimo tego nieraz ekstremalnym próbom na wytrzymałość podczas długodystansowych lotów. Obsługa naziemna była jednak też pełna ofiarności i nierzadko dużej fachowości i dlatego często pracując przy mało znanym jej sprzęcie, składającym się (zwłaszcza w pierwszych miesiącach po odzyskaniu niepodległości) z wielkiej masy różnych typów silników i płatowców także spisywała się bardzo dobrze.
Szybkie zaistnienie improwizowanego lotnictwa bojowego zawdzięczano też jeszcze innym przyczynom, a pierwszy zaczyn – jeśli można tak to ująć – obserwowanej od końca 1918 r. w Wojsku Polskim aeronautycznej rewolucji zrodził się w ostatnich dziesięcioleciach niewoli. Społeczność inicjując prace w tym kierunku tworzył niewielki krąg osób głównie we Lwowie i Warszawie i to pomimo niekiedy dotkliwych przeszkód napotykanych w zaborze rosyjskim – najważniejszym z uwagi na największą liczbę ludności polskiej, jak to dobitnie wyraził w 1910 r. związany z Józefem Piłsudskim – Michał Sokolnicki.6 Wstęp na aeronautyczny parnas dawały także marzenia o locie, odwaga i autentyczne oddanie wielkiemu wynalazkowi człowieka, będącego efektem wyjątkowej twórczości, na gruncie techniki o wielkich perspektywach.
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu