Jedyny w pełni udany desant spadochronowy 1941 r., który zrealizował zakładane cele (z naddatkiem!) i nie doprowadził do zniszczenia jednostki, przeprowadzili Włosi. Celem było zajęcie wyspy Kefalonia leżącej u wejścia do Zatoki Korynckiej: desant z morza był ryzykowny ze względu na pola minowe i artylerię nabrzeżną. Akcję przeprowadziło 75 spadochroniarzy z 1. Pułku Spadochronowego (który później stał się zalążkiem 185. Dywizji Spadochronowej „Folgore”) przewiezionych trzema samolotami SM.82. Dowodził nią major Mario Zaninnowich. Po południu 30 kwietnia 1941 r. Włosi wylądowali i opanowali stolicę wyspy, rozbroili kilkuset żołnierzy greckich i zneutralizowali umocnienia. Następnego dnia, po zarekwirowaniu kilku małych łodzi, spadochroniarze majora Zanninowicha opanowali pobliskie wyspy Itaka i Zakintos.
Jednym z powodów wysokich niemieckich strat podczas desantu na Kretę był sprzęt, który wydawał się doskonały w warunkach poligonowych, ale na realnym polu walki zawodził. Niemieckie spadochrony pozwalały na desant z małych wysokości, ale skoczek nie mógł sterować opadaniem, więc jego los zależał od siły wiatru i umiejętności pilotów. Nad Kretą wiatr był silny – tak jak jest silny na każdym wybrzeżu – a piloci samolotów transportowych spieszyli się z dokonaniem zrzutu, bowiem bardzo silny był ogień obrony przeciwlotniczej. Wielu spadochroniarzy połamało się podczas lądowania, wielu innych utonęło. Problemy sprawiały niemieckie szybowce desantowe typu DFS 230, wywodzące się z szybowców wyczynowych i charakteryzujące się dużą doskonałością aerodynamiczną ale i podatnością na podmuchy wiatru.
Niemiecki pomysł szybowców desantowych skopiowali – a właściwie twórczo rozwinęli – Brytyjczycy. Zrozumieli oni dość szybko, że wysoka doskonałość aerodynamiczna nie jest pożądana w szybowcach desantowych. Pierwszy z brytyjskich szybowców – General Aircraft limited GAL.48 Hotspur, był bardzo podobny do DFS 230, ale wykorzystywano go tylko do szkolenia i treningu. Zbudowany na podstawie zamówienia z grudnia 1940 r. szybowiec Airspeed AS.51 Horsa (AS.58 Horsa II), miał pojemny kadłub pozwalający przewozić 28 żołnierzy z wyposażeniem albo lekkie działo przeciwpancerne z ciągnikiem. Doskonałość szybowca Horsa była niewielka, ale nie miało to większego znaczenia, bowiem nad cel miał on zostać przyholowany przez samolot, a jedynym jego samodzielnym zadaniem było szybkie zniżanie i błyskawiczne lądowanie.
Brytyjczycy zamówili w 1940 r. cztery typy szybowców, lecz szybko zrezygnowali z dwóch najlżejszych, Hotspura oraz Hengista, podstawowym sprzętem bojowym stała się Horsa (to imię anglosaskiego wodza z V wieku, brata Hengista). Czwartym był ciężki General Aircraft Limited GAL.49 Hamilcar, który miał dowieźć na pole walki czołgi lekkie. W 1940 r. zdawało się, że czołgi lekkie mają wartość bojową na polu walki, ale straciły ją długo przed 1943 rokiem, gdy Hamilcary trafiły do służby. Zamiast nich desantowały ciężkie działa przeciwpancerne oraz amunicję, co okazało się doskonałym uzupełnieniem spadochroniarzy i piechoty szybowcowej. Szybowców desantowych Hamilcar wyprodukowano nieco ponad 350 sztuk, dziesięć razy mniej niż szybowców Horsa.
Amerykanie również zaczęli produkować szybowce, ale w desantach bojowych brały udział niemal wyłącznie Waco CG-4A, ochrzczone przez Brytyjczyków imieniem Hadrian. Mogły przewieźć 13 żołnierzy z wyposażeniem, albo lekką haubicę, albo jej ciągnik, czyli pojazd osobowo-terenowy Jeep. Wyprodukowano niemal 14 000 CG-4A, ale nie były to udane szybowce, przede wszystkim dlatego, że w Stanach Zjednoczonych szybownictwo było pogardzane przez „prawdziwych” lotników. Nie zadbano więc o wyleczenie „chorób wieku dziecięcego” i szybowce były trapione wieloma niewielkimi, acz uciążliwymi usterkami i niewygodami. Nie dbano o właściwe wyszkolenie pilotów, ani nawet o odpowiednią ich liczbę: Waco powinny być pilotowane przez dwóch ludzi – nie poprawiono wyważenia sterów – ale tym drugim był z reguły pospiesznie wyszkolony żołnierz desantu. Nie dbano o odpowiednie wyposażenie, nie montowano chociażby specjalnego podwozia skracającego dobieg, a desanty wykonywano z podwoziem treningowym. Wreszcie szybowce amerykańskie nadmiernie przeładowywano, co prowadziło do licznych katastrof, w których ginęli nawet amerykańscy generałowie.
Co ciekawe, współczesne wojskowe samoloty transportowe wywodzą się właśnie z drugowojennych szybowców desantowych a nie z ówczesnych samolotów transportowych, które były improwizacjami opartymi na maszynach pasażerskich. Szybowce transportowe musiały mieć niskie podwozie zamontowane bezpośrednio do kadłuba, musiały być górnopłatami i musiały mieć rampę – z reguły unoszony dziób lub szeroki luk z tyłu kadłuba – aby pojazdy szybko opuszczały pokład. Dokładnie te same cechy mają współczesne Ił-76, C-17 Globemaster III, czy nawet M-28 Bryza. Szybowce transportowe przerabiano zresztą na samoloty, montując do nich silniki. Najsłynniejszym z nich był Messerschmitt 321 Gigant, który – po zamontowaniu sześciu silników – stał się samolotem Me 323D, będąc jednocześnie przykładem niemieckiej gigantomanii i marnowania środków.
Marnowanie środków jest bardzo częstym zjawiskiem w państwach totalitarnych, w których decyzje podejmowane są nie przez urzędników rozliczanych za wyniki, a przez grupy nacisku politycznego czy gospodarczego, i w których rolą „wodza” jest utrzymanie równowagi pomiędzy frakcjami. Niemieckie ciężkie szybowce desantowe zaczęto konstruować w 1940 r., aby wykorzystać je w desancie na Wielką Brytanię. Desant został odwołany, ale programu szybowców nie przerwano, bowiem był on korzystny dla producentów. Szczególnie niekorzystny dla państwa, a korzystny dla firmy Junkers był rozwój szybowca Ju 322 Mammut, który ostatecznie powstał w jednym egzemplarzu. Szybowców Me 321 powstało 200 egzemplarzy, problem polegał na tym, że nie było dla nich ani odpowiednich lotnisk ani odpowiednich samolotów holujących.
W początkach 1942 r. znaleziono jednak zadanie dla niemieckich Gigantów. Miały one pomóc Włochom w przeprowadzeniu operacji C3, czyli desantowi na Maltę. Ta mała wyspa na Morzu Śródziemnym była obsadzona przez Brytyjczyków i blokowała zaopatrzenie wojsk włoskich w Afryce Północnej. Gdy w czerwcu 1940 r. Włochy przystąpiły do wojny – a właściwie jesienią tego roku, gdy okazało się, że Brytyjczycy nie zamierzają usiąść do rokowań pokojowych – w Rzymie rozpoczęto planowanie neutralizacji Malty. Można było zablokować ją okrętami, przeprowadzić desant morski albo powietrzny. W tym celu w 1941 r. Włosi zorganizowali 185. Dywizję Spadochronową „Folgore”.
Operację C3 (a dokładniej „Esigenza C3”, czyli „potrzeba operacyjna C3”, C2 było planem opanowania francuskiej Korsyki, a C1 – Kefalonii) Włosi zaczęli planować jesienią 1941, a w lutym 1942 r. uzyskali obietnicę pomocy od III Rzeszy. Otóż w desancie powietrznym miała też wziąć udział niemiecka spadochronowa 7. Dywizja Lotnicza oraz niemiecki sprzęt, w tym ciężkie szybowce przeznaczone do przewiezienia czołgów, potrzebnych, aby rozbić maltańskie fortyfikacje. Niemcy zaproponowali również, aby włoska 80. Dywizja Piechoty „La Spezia” została przygotowana do przerzucania samolotami i szybowcami oraz obiecali, że dostarczą wszystkie potrzebne szybowce (ponad 500) i maszyny holownicze do nich. Desant powietrzny składający się z trzech dywizji był jedynie dodatkiem do desantu morskiego, w sile pięciu dywizji piechoty, dwóch brygad specjalnych piechoty morskiej oraz zgrupowania pancernego, wspieranego przez cztery okręty liniowe, 12 krążowników i dwa tuziny niszczycieli. Akcję planowano przeprowadzić po 31 lipca 1942 r., ale wiosną okazało się, że możliwe będzie rozpoczęcie jej pod koniec czerwca – jeśliby tylko Niemcy przerzucili obiecane przez nich siły powietrzne.
Niemcy obiecali dużo, ale mieli problemy z realizacją obietnic. Spadochronowa 7. Dywizja Lotnicza poniosła na Krecie bardzo duże straty, które fatalnie wpłynęły na morale, nie tylko żołnierzy, ale także ich dowódców, którzy stracili wolę walki, a przynajmniej wolę walki jako spadochroniarze. Nie było woli odtworzenia niemieckich formacji spadochronowych i bataliony 7. Dywizji trafiły na front wschodni, gdzie walczyły jako zwykła piechota. W lutym 1942 r., gdy OKW podjęło decyzję o zaangażowaniu się w desant na Malcie, okazało się, że niemieckich spadochroniarzy praktycznie nie ma, a 7. Dywizję Lotniczą należy zorganizować od nowa. Wiosną 1942 r. Niemcom udało się znaleźć jedynie trzy – i to niepełne – bataliony spadochroniarzy, które mogli wysłać do Włoch. Dowodził nimi generał Hermann-Bernhard Ramcke.
Podobne problemy Niemcy mieli także z zaopatrzeniem specjalistycznym, jednostkami lotniczymi czy szybowcami, ale największy deficyt miał charakter nie materialny, a psychiczny. Niemiecka decyzja o zaangażowaniu się w desant na Malcie miała w dużej mierze charakter polityczny – w ten sposób III Rzesza mogłaby przynajmniej w niewielkim stopniu kontrolować Morze Śródziemne – ale nie było chętnych do jej przeprowadzenia. Luftwaffe nie chciała wysyłać do Włoch samolotów, generałowie wojsk lądowych byli zajęci planowaną kampanią letnią w Rosji, a spadochroniarze – po olbrzymich stratach w Holandii i na Krecie – nie chcieli ryzykować kolejnej hekatomby. Ostateczną decyzję podjął Adolf Hitler, obawiający się powtórki z Krety. Pod koniec czerwca 1942 r. – pod pozorem, że zdobycie Tobruku przez Rommla kończy problemy w basenie Morza Śródziemnego – Führer III Rzeszy odwołał udział Niemców we włoskiej operacji.
Włosi zostali zmuszeni – jako że nie mogli szybko zastąpić obiecanego przez Niemców sprzętu desantowego – do zrezygnowania z zajęcia Malty, co miało później decydujący wpływ na wynik walk w Afryce Północnej i udany aliancki desant na Sycylię oraz Włochy. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że „Esigenza C3” zakończyłaby się włoskim sukcesem. Przewaga wojsk Osi byłaby olbrzymia: Malty broniło jedynie kilkanaście brytyjskich batalionów podlegających czterem brygadom. Bataliony te zostały w kolejnym roku użyte do okupacji Dodekanazu i tam – jesienią 1943 r. – przyszło im odpierać niemieckie desanty. Nie wykazały się tam ani wyszkoleniem, ani doświadczeniem, ani wolą walki, którą kończyły przedwcześnie idąc masowo do niewoli. Na Malcie byłoby podobnie...
Niemieccy spadochroniarze obecni we Włoszech zostali wysłani do Afryki Północnej jako „Brygada Ramcke” i tam zostali rozbici, kończąc w gruncie rzeczy historię niemieckich wojsk desantu powietrznego. Wciąż jednak istniały pułki spadochronowe szykowane od lutego do desantu. Chociaż maltańskich planów nie zrealizowano, to szykowane do nich pułki posłużyły do sformowania dywizji, którym Niemcy nadali nazwę „Fallschirmjäger”, nawet jeśli wyszkolenie spadochronowe miały pojedyncze bataliony. Przed wielką aliancką ofensywą z wiosny 1944 r. – prowadzoną zarówno we Włoszech, jak i we Francji – powstało pięć takich dywizji. Kolejnych pięć zorganizowano w ostatnim roku wojny, a trzy próbowano organizować w jej ostatnich tygodniach.
W tym czasie z dywizji spadochronowych Niemcy zorganizowali również korpusy spadochronowe, a nawet armię spadochronową. Ta bardzo groźnie brzmiąca nazwa była jedynie manewrem propagandowym, choć zawierającym w sobie ziarno prawdy. „Jäger” oznaczało brak ciężkiego uzbrojenia, „Fallschirm” – brak środków transportowych, a lotnicze mundury podpowiadały, że uzupełnienia stanowił personel naziemny Luftwaffe, gorzej wyszkolony od rekrutów wojsk lądowych.
Podobną ewolucję przeszły sowieckie wojska powietrznodesantowe. W czerwcu 1940 r. – gdy Związek Sowiecki był sojusznikiem państw Osi – w ataku na Rumunię użyto trzech brygad: jedną zrzucono na spadochronach, drugą przetransportowano samolotami na opanowane lotniska, a trzecia działała jak piechota. Do walk nie doszło – Rumuni ewakuowali zajmowaną przez Sowietów Mołdawię. W czerwcu 1941 r. – gdy Rosja przestała być sojusznikiem państw Osi – jej korpusy powietrznodesantowe walczyły wyłącznie jako piechota i zostały rozbite przez Wehrmacht. Odbudowano je jednak i używano w boju, przede wszystkim jako zrzucane na tyłach wroga grupy dywersyjne.
Na dużą skalę rosyjskich wojsk powietrznodesantowych użyto na przełomie 1941 i 1942 r. w bitwie pod Moskwą. Zrzuty prowadzono z reguły w nocy; błędy w planowaniu, lekceważenie logistyki, słabe przygotowanie techniczne, braki nawigacyjne oraz fatalne dowodzenie doprowadziły do zmarnowania wysiłku. Choć planowano użycie dużych sił, z reguły okazywało się, że nie ma dla nich wystarczającej liczby samolotów transportowych; połowa dostępnych maszyn nie była w stanie wznieść się w powietrze; połowa tych, które wystartowały, nie mogła znaleźć stref zrzutu; połowa żołnierzy desantu nie mogła odnaleźć swoich dowódców; a ci, którzy ich odnaleźli, nie mogli znaleźć zasobników z bronią i amunicją. W ten sposób ambitna operacja brygady powietrznodesantowej zamieniała się w atak słabo uzbrojonej kompanii.
Pod Moskwą i Wiaźmą nie przeprowadzono więc jednego dużego desantu, a serię mniejszych. Podobny charakter miały operacje desantowe pod Demiańskiem kilka tygodni później. Żaden z tych desantów nie zrealizował zakładanych celów, wszystkie zakończyły się unicestwieniem biorących w nich udział formacji. Większość żołnierzy desantu zginęła walcząc z Niemcami albo trafiła do niewoli, nieliczni ukrywali się w lasach zostając ostatecznie partyzantami.
Obraz walk na froncie wschodnim został ukształtowany przez rosyjską propagandę i tak też jest w przypadku wojsk powietrznodesantowych. Dla „desantników” wybrano specyficzną metodę, wszelkie informacje ograniczając do minimum. W Związku Sowieckim za rozpowszechnianie „fałszywych informacji o siłach zbrojnych” można było trafić na 10 lat do więzienia, takie samo prawo obowiązuje obecnie w Federacji Rosyjskiej. Poluzowanie obostrzeń na przełomie XX i XXI wieku trwało krótko i nie wszystkie tajemnice użycia wojsko powietrznodesantowych zostały wyjaśnione. Nieznane są na przykład faktyczne straty (ani nawet faktycznie użyte siły i środki). Można jedynie szacować, że w desantach w pierwszych miesiącach 1942 r. planowano użyć do 50 000 żołnierzy, wylądowało około 30 000, spośród których utracono 25 000.
Zobacz więcej materiałów w pełnym wydaniu artykułu w wersji elektronicznej >>
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu