Spośród asów myśliwskich obu wojen światowych, żaden nie zyskał takiej sławy, jak Manfred von Richthofen. Sławy zasłużonej, jako że do chwili, gdy poległ nad Francją, zestrzelił 80 samolotów – najwięcej z pilotów wszystkich narodowości walczących w I wojnie światowej (drugi był Francuz, René Fonck, z wynikiem 75 zwycięstw powietrznych; trzeci był Kanadyjczyk, Billy Bishop, któremu uznano 72 zestrzelenia).
Chociaż podczas II wojny światowej wielu rodaków Richthofena, walcząc w innych realiach, bardziej sprzyjających odnoszeniu zwycięstw, zdobyło ich znacznie więcej, żaden nie może równać się z nim renomą i rozpoznawalnością. Po części wynika to z faktu, że nie budzi on tak złych skojarzeń, jak jego następcy, piloci Luftwaffe, którzy służyli nazistowskiemu reżimowi. Kluczową rolę odegrał tu jednak charakterystyczny, przemawiający do wyobraźni wizerunek Richthofena – arystokraty zasiadającego za sterami jaskrawoczerwonego trójpłata, by staczać podniebne pojedynki, które w powszechnym wyobrażeniu wciąż miały więcej wspólnego ze średniowiecznymi turniejami rycerskimi niż ze współczesną, zmechanizowaną wojną.
Manfred Freiherr von Richthofen urodził się 2 maja 1892 r. w Kleinburgu niedaleko Breslau (obecnie Borek, jedno z osiedli na południu Wrocławia), w rodzinie pruskiej arystokracji. Wychował się w Schweidnitz (obecnie Świdnica), gdzie jego rodzina przeprowadziła się, gdy miał kilka lat. Jego ojciec, Albrecht, zanim odszedł z wojska z powodów medycznych, był oficerem w pułku kirasjerów w Breslau. Synowi zaszczepił pasję do polowań.
Młody Richthofen, od dziecka szykowany do tego, by pójść w ślady ojca, został posłany do prestiżowej Kadettenanstalt w Wahlstatt (Legnickie Pole). On sam wspominał:
Dołączyłem do Korpusu Kadetów jako jedenastoletni chłopiec. Nie paliłem się jakoś szczególnie do tego, by zostać kadetem, ale tak sobie życzył mój ojciec. Mnie nikt nie pytał o zdanie.
W Wahlstatt spędził sześć lat. Następne dwa lata pobierał nauki w Preußische Hauptkadettenanstalt, głównej akademii wojskowej dla korpusu oficerskiego pruskiej armii w Groß-Lichterfelde niedaleko Berlina, którą ukończył w stopniu podoficerskim (Fahnenjunker), Wówczas, w 1911 r., wystąpił o przydział do 1. Pułku Ułanów (Ulanen-Regiment Kaiser Alexander III von Russland Nr 1). Rok później awansował do stopnia podporucznika (Leutnant). Po wybuchu wojny służył na froncie w Rosji, prowadząc konne patrole rozpoznawcze, następnie w Belgii i Francji, gdzie otrzymał pierwsze odznaczenie – Krzyż Żelazny II Klasy.
Gdy walki na froncie zachodnim zmieniły się w pozycyjną wojnę okopową, dla kawalerii było coraz mniej zajęcia. Rolę zwiadu przejęły samoloty, które Richthofen miał okazję oglądać z bliska na tyłach frontu. Energiczny i ambitny, sfrustrowany stagnacją i brakiem perspektyw, jak wielu podobnych mu kawalerzystów wystąpił o przeniesienie do Fliegertruppen (Wojsk Lotniczych). Zgodę otrzymał pod koniec maja 1915 r. Najpierw trafił do Flieger-Ersatz-Abteilung 7 w Kolonii, gdzie po dwóch tygodniach uznano, że nadaje się na obserwatora lotniczego i wysłano na szkolenie do Flieger-Ersatz-Abteilung 6 w Großenhain.
Notabene, w tym czasie mógł wystąpić o szkolenie dla pilotów, czego jednak nie zrobił, ponieważ kurs dla obserwatorów był krótszy. Jak sam stwierdził:
Oczywiście chciałem jak najszybciej wrócić na front, ponieważ obawiałem się, że nie zdążę na wojnę. Żeby zostać pilotem, potrzeba było trzech miesięcy. Do tego czasu jednak mógł nastąpić pokój, dlatego dłuższy kurs był wykluczony.
Na wojnę wyruszył jeszcze tego samego miesiąca. Od czerwca 1915 r. służył na froncie wschodnim w Feldflieger-Abteilung 69, uczestnicząc w lotach rozpoznawczych na pokładzie Albatrosa B.II. W sierpniu został przeniesiony z powrotem na front zachodni, do Flandrii. Tam latał, jako strzelec/bombardier, samolotami typu AEG G.II w składzie BAO (Brieftauben-Abteilung Ostende). Jego pilotem był wówczas Obltn. Georg Zeumer. Kiedy tylko pojawiła się perspektywa napotkania przeciwnika w powietrzu (o co nad Rosją było trudno), u Richthofena odżyła pasja myśliwska. Swoją pierwszą podniebną walkę stoczył 1 września. Według jego własnej relacji:
Lataliśmy codziennie po pięć, sześć godzin, nie napotykając ani jednego Anglika. Byłem rozczarowany, aż w końcu, pewnego pogodnego ranka, ponownie wyruszyliśmy na łowy. Nagle dostrzegłem samolot typu Farman, który prowadził rozpoznanie, nie zwracając na nas uwagi. Moje serce biło jak oszalałe, kiedy Zeumer podlatywał do niego. Byłem ciekaw, co się wydarzy, ponieważ nigdy wcześniej nie byłem świadkiem walki w powietrzu i miałem tylko mgliste wyobrażenie na temat tego, jak to w ogóle jest możliwe.
Zanim pojąłem, co się dzieje, Anglik i ja minęliśmy się w mgnieniu oka. Zdążyłem wystrzelić nie więcej jak cztery naboje. Tymczasem Anglik nagle znalazł się za nami i pruł do nas, ile wlezie. Muszę stwierdzić, że nie miałem poczucia zagrożenia, ponieważ zupełnie nie wyobrażałem sobie, jak takie starcie może się skończyć. Krążyliśmy wokół siebie, aż ku naszemu zdumieniu Anglik zawrócił i odleciał. Byłem bardzo rozczarowany, podobnie jak mój pilot. Obaj byliśmy w ponurym nastroju, kiedy wróciliśmy do bazy. On zarzucał mi, że źle strzelam, a ja jemu, że nie ustawił nas w lepszej pozycji. Krótko mówiąc, nasze wzajemne relacje, które do tamtej pory były bez zarzutu, bardzo ucierpiały. Potem obejrzeliśmy naszą maszynę i odkryliśmy, że oberwała całkiem sporo razy.
Niedługo później Richthofen zgłosił swoje pierwsze zestrzelenie:
Pewnego razu poleciałem z Osterrohtem [Obltn. Paul Henning von Osterroht – przyp. aut.], który miał mniejszy samolot niż tamto wielkie pudło. Kilka kilometrów za linią frontu napotkaliśmy dwumiejscowego Farmana. Pozwolił nam podlecieć i po raz pierwszy w moim życiu zobaczyłem przeciwnika z całkiem bliska. Osterroht bardzo umiejętnie zrównał się z nim burta w burtę, dzięki czemu bez trudu mogłem ostrzelać nieprzyjacielski samolot. Nasz przeciwnik najwyraźniej nas nie zauważył, ponieważ odpowiedział ogniem dopiero, gdy zaciął się mój karabin. Wystrzeliłem cały zapas 100 naboi i myślałem już, że nie mogę ufać własnym oczom, gdy nagle tamten runął w dół pokracznym korkociągiem. Poklepałem Osterrohta po głowie, by zwrócić jego uwagę. Nasz przeciwnik spadał i spadał, aż wpadł do wielkiego leja i stanął na dziobie, z ogonem zadartym do góry.
Tego zwycięstwa jednak nie uznano, ponieważ nie było postronnych świadków, a samolot spadł po przeciwnej stronie frontu.
Wkrótce potem (1 października) Richthofen, podróżując w wagonie bufetowym, wypatrzył przy sąsiednim stoliku Ltn. Oswalda Boelcke’go. Zaledwie rok starszy od niego Boelcke, jeden z twórców i pierwszy taktyk niemieckiego lotnictwa myśliwskiego, już wtedy był żywą legendą. Pilotując Fokkera typu E (Eindecker; jednopłat), zestrzelił cztery nieprzyjacielskie samoloty, co w tamtych czasach było nie lada wyczynem. Richthofen nawiązał rozmowę, którą kontynuowali przez kilka godzin przy grze w karty. Zainspirowany tym, co wtedy usłyszał, Richthofen namówił Obltn. Zeumera, swojego byłego pilota, by nauczył go latać. Pierwszy samodzielny lot wykonał 10 października 1915 r. Chociaż podczas lądowania uszkodził samolot, jeszcze w tym samym miesiącu otrzymał zgodę na rozpoczęcie kursu pilotażu. Skierowany do Flieger-Ersatz-Abteilung 2 w Döberitz, odznakę pilota zdobył w grudniu.
W marcu 1916 r. Richthofen dołączył do Kasta 8 (Kampfstaffel; dywizjon bombowy) ze składu Kagohl 2 (Kampfgeschwader der Obersten Heeresleitung; Pułk Bombowy Dowództwa Wojsk Lądowych), który w tym czasie stacjonował w Mont Murville, na wschód od Verdun. Pilotował samoloty dwumiejscowe, w których broń pokładową obsługiwał drugi członek załogi. Richthofen chciał jednak sam strzelać, dlatego swój samolot uzbroił w dodatkowy karabin maszynowy, z którego mógł prowadzić ogień na wprost. Ów kaem był przymocowany do górnego płata tak, by (z braku synchronizatora) strzelał ponad tarczą śmigła. Richthofen wspominał:
Zamontowałem go w taki sam sposób, jak to jest zrobione w Nieuportach. Byłem bardzo dumny ze swojego pomysłu. Inni śmiali się z tego, ponieważ wyglądało to bardzo prymitywnie. Ja jednak miałem absolutne przekonanie do tego rozwiązania i wkrótce znalazłem okazję, by je przetestować w praktyce.
Nastąpiło to 25 kwietnia 1916 r., podczas jednego z tzw. lotów zaporowych (Sperreflüge), które miały na celu niedopuszczenie samolotów przeciwnika nad własne pozycje. Według relacji Richthofena:
Napotkałem nieprzyjacielskiego Nieuporta, którego pilotował ktoś chyba równie niedoświadczony, co ja, ponieważ postąpił bardzo głupio. Kiedy skierowałem się w jego stronę, zaczął uciekać. Może zaciął się jego karabin. Nie bardzo wiedziałem, jak mam z nim walczyć, ale pomyślałem: „A co się stanie, kiedy teraz zacznę strzelać?”. Podążyłem za nim, podleciałem możliwie jak najbliżej i zacząłem strzelać z mojego kaemu krótkimi, starannie wycelowanymi seriami. Nagle Nieuport stanął dęba w powietrzu i zaczął koziołkować. Początkowo mój obserwator i ja sądziliśmy, że to była jedna z tych sztuczek, które tak lubią robić francuscy lotnicy. Ten jednak nie przestawał kręcić młynków w powietrzu. Opadał coraz niżej. W końcu mój obserwator poklepał mnie po głowie i zawołał, „Gratuluję! Spada”. Faktycznie spadł do lasu na tyłach Fort Douaumont i zniknął między drzewami.
Także tym razem Richthofen nie uzyskał potwierdzenia swojego zwycięstwa (mimo że następnego dnia zostało wspomniane w oficjalnym biuletynie z frontu), ponieważ jego przeciwnik spadł po nieprzyjacielskiej stronie linii frontu. Tymczasem Niemcy zaczęli dołączać do swoich pułków bombowych sekcje myśliwskie, zwane w skrócie KEK (od Kampfeinsitzer-Kommandos) wyposażone w Fokkery E.III. Richthofen namówił dowódcę Kasta 8, by pozwolił mu latać jedynym Fokkerem w jednostce, na zamianę z innym pilotem. Ten jednak niedługo później został zestrzelony w walce. Kolejnego dostarczonego Fokkera wkrótce potem rozbił sam Richthofen, gdy podczas startu zgasł silnik. Być może ten wypadek ocalił mu życie. Do połowy 1916 r. przewagę w powietrzu zdobyły nowe, zwrotniejsze myśliwce brytyjskiego RFC (Royal Flying Corps) – jednomiejscowe dwupłatowce typu DH.2 z tzw. śmigłem pchającym, zamontowanym z tyłu samolotu – oraz francuskie Nieuporty 11. Tym samym okres dominacji Eindeckerów, znany jako „plaga Fokkerów”, definitywnie dobiegł końca.
Na początku lipca cały Kagohl 2 został przerzucony na front wschodni (stacjonował w Kowlu). Tam Richthofen wykonywał loty rozpoznawcze i zrzucał bomby. Wkrótce jednak zyskał prawdziwą szansę zostania pilotem myśliwskim. Po tym, jak bitwa nad Sommą dowiodła, że brytyjskie i francuskie lotnictwo zyskało przewagę, Niemcy zreformowali swoje Fliegertruppen, które przyjęły nazwę Deutsche Luftstreitkräfte (Niemieckie Siły Powietrzne). Jedną z wprowadzonych wówczas zmian było stworzenie dywizjonów myśliwskich – Jagdstaffeln, w skrócie Jastas. Pierwsze powstały w sierpniu 1916 r. Nominalnie liczyły po 12 samolotów i 14 pilotów. Jeden z nich, Jasta 2, sformował Oswald Boelcke. Nie zapomniał o swoim znajomym z pociągu, tym bardziej, że jego postępy mógł śledzić na bieżąco – dowódcą Kasta 10, który stacjonował po sąsiedzku z Kasta 8 Richthofena, był Hptm. Wilhelm Boelcke, brat Oswalda. Przybywszy do niego w odwiedziny, Oswald osobiście zaproponował Richthofenowi, by dołączył do jego dywizjonu. Ten przyznał: Omal nie rzuciłem mu się na szyję.
W tym okresie do służby w Luftstreitkräfte weszły pierwsze dwupłatowe myśliwce – Halberstadt i Fokker D.I i D.II (litera D oznaczała Doppeldecker, czyli dwupłatowiec). Te jednak, uzbrojone w pojedynczy karabin maszynowy z synchronizatorem (który umożliwiał strzelanie przez tarczę obracającego się śmigła) i napędzane silnikami o mocy 100-120 hp, osiągami i potencjałem bojowym niewiele różniły się od Eindeckerów. Przełom, który pozwolił Niemcom odzyskać przewagę w powietrzu, nastąpił dopiero wraz z pojawieniem się Albatrosów D.I i D.II, z silnikami o mocy (odpowiednio) 150 i 185 hp, uzbrojonych w dwa karabiny maszynowe z synchronizatorem. Do jednostek frontowych zaczęły one docierać we wrześniu 1916 r.
Richthofen przybył do bazy Jasta 2 w Bertincourt, na froncie nad Sommą, 1 września. Od tej chwili był formalnie pilotem myśliwskim (Jagdflieger). Początkowo jednak, z braku samolotów, latał głównie Boelcke. Pierwszy wspólny lot bojowy dywizjon wykonał dopiero 17 września, po tym, jak dzień wcześniej otrzymał dostawę pięciu Albatrosów D.I i jednego D.II. Krótko przed południem Boelcke i jego piloci przechwycili formację czterech brytyjskich bombowców BE.2d, eskortowanych przez sześć FE.2b z 11. Sqn, których celem była stacja kolejowa w Marcoing na przedmieściach Cambrai.
Zobacz więcej materiałów w pełnym wydaniu artykułu w wersji elektronicznej >>
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu
Pełna wersja artykułu